Rozmowy

Po co nam komary, pchły i kleszcze

Do barwienia tkanin na czerwono wykorzystywano pewnego owada, czerwca polskiego. Był bardzo mocno eksportowany z Polski w XIV-XV wieku. Całe barki wypakowane czerwcami wypływały Wisłą do Gdańska, a stamtąd rozwożone po świecie – mówi dr hab. Marek Kozłowski, etolog i znawca świata owadów.

TVP Dokument zaprasza na ośmioodcinkowy cykl dokumentalny „Ludzie i pszczoły”

TYGODNIK TVP: Mamy wiosnę, niebawem przyjdzie lato a wraz z nim zaczniemy narzekać na komary, kleszcze i inne owady, które nie umilają nam życia. Czy słusznie?

MAREK KOZŁOWSKI:
To zależy od punktu widzenia i spojrzenia na sprawę. Często niestety zapominamy, że jesteśmy poniekąd uwikłani w całą sieć oddziaływania przyrody, czyli organizmów żywych. Można bez problemu udowodnić, że gdyby nie owady, to w ogóle by nas na Ziemi nie było. Pochodzimy przecież od zwierząt, które są owadożerne. Owady to też jakby nie było takie małe zwierzęta, które mają bardzo długą historię.

Przez ten czas, jeśli chodzi o biocenozy [biocenoza to zespół populacji organizmów roślinnych, zwierzęcych oraz mikroorganizmów należących do różnych gatunków, ale powiązanych ze sobą różnymi zależnościami - red.] lądowe – bo pamiętajmy, że w oceanach nie ma owadów, tam zastępują je poniekąd skorupiaki – owady, które są małe i szybkie, wcisnęły się w prawie każdą szparę środowiska i bardzo dobrze sobie żyją. Dzięki nim też środowisko w dużej mierze funkcjonuje.

Świat bez owadów jest tak naprawdę niemożliwy a my, czyli ludzie pojawiliśmy się na nim stosunkowo niedawno. Nasz gatunek to maciupki ułamek. Owady żyją prawie 400 mln lat a my zaledwie jedną czwartą miliona. Jesteśmy w stosunku do nich małym, nic nie znaczącym epizodzikiem. Gdyby człowiek zniknął to owady by tego w ogóle nie zauważyły.

Jednym słowem owady są potęgą i do tego pożyteczną?

Tak, to potęga przesiąkająca całą biocenozę lądową. One są wszędzie, wiele roślin zresztą ukształtowało się pod ich dyktando. My jako uczestnicy tej biologicznej historii nie jesteśmy wolni od różnych układów z owadami. Mimo, że w naszej kulturze są postrzegane często w sposób negatywny.

W szkole uczy się dzieci takich głupot, jak ta, że ropucha jest pożyteczna, bo zjada owady. Wiele jest zwierząt, które zjadają owady, które zjadają inne owady. Tak wygląda ten łańcuch pokarmowy, taka jest zależność między nimi, nie do oddzielenia.

Kultura japońska na przykład nie traktuje owadów pogardliwie, nie lekceważy ich. Tak się jakoś porobiło, że ta nasza europejska kultura, zwłaszcza ta środkowa, w pewnym momencie stworzyła pewnego rodzaju owadzie atawizmy, a jeszcze raz to podkreślę, że bez owadów tak naprawdę nie ma świata. Trudniej jest go sobie wyobrazić bez nich, o wiele łatwiej bez człowieka.

Powiedział pan, że przyroda w pewien sposób dostosowywała się do owadów. Możemy podać jakieś konkretne przykłady?

Kwiaty, czy większość ptaków śpiewających jest zależna od owadów. Szczególnie te latające,, jak jaskółka, jeżyki, ale i wiele innych. W nich odbija się poniekąd świat owadów, podobnie jest z roślinami kwiatowymi, czy tymi, które wydają owoce. Dla nich owady są filarami bez których nie mogą istnieć trochę jak w budownictwie. Katedra bez filarów szybko, by się zawaliła. W przyrodzie jest bardzo podobnie.

Gdy mówi pan o kwiatach i owadach, to pierwszym, który przychodzi do głowy jest pszczoła. Przez wieki nazywana królową, dziś postrzegana jako owad, którego trzeba ratować, który jest niezbędny i dla przyrody, i też dla człowieka.

Jak mówi teoria ewolucji człowiek pochodzi od małpy, a małpy były owocożerne. Im słodszy był owoc, tym bardziej pożywny. To łaknienie cukru zostało nam zresztą do dziś. W czasach, gdy nie była jeszcze możliwa rafinacja z buraka, czy trzciny cukrowej, prawdziwą i jedyną słodyczą był miód. A ten wytwarzał jeden rodzaj pszczół, czyli pszczoła miodna. Wybieranie miodu stało się, więc istotną sprawą w działalności człowieka. Prędzej czy później do tej czynności doszła ta wspomniana olbrzymia chęć na tę słodycz.

Na przestrzeni wielu tysięcy lat człowiek tę pszczołę obłaskawił. Co prawda gospodarki pasieczne były datowane już w starożytnym Egipcie, ale te europejskie odmiany pszczół przez cale lata aż do XIX wieku były zwierzętami leśnymi. W środkowej Europie żyły w dziuplach i to właśnie z nich rabowano miód. Człowiek zachowywał się poniekąd jak niedźwiedź. W pewnym momencie wpadł na pomysł, by prowadzić hodowle pszczół w lasach. Wydłubywano dziuple, jakimiś sposobami wabiono do nich pszczoły. Zwykle umieszczano je dosyć wysoko, by zwierzyna ,taka jak właśnie wspomniane niedźwiedzie czy borsuki, nie dostała się do nich.

Tak wyglądała gospodarka bartnicza, potem z czasem powoli zaczęto sprowadzać ją na ziemię i dziuple wydłubywano w kłodach drzew, aż wreszcie, choć również stosunkowo niedawno, bo dopiero 200 lat temu, pojawiły się konstrukcje przypominające dzisiejsze ule. Od tego czasu rozpoczęła się wielka podaż miodu, choć równolegle odbywała się także produkcja cukru.

Niemniej pszczoła zaczęła mieć wyjątkowy status w kulturze. Nie zdychała, tylko umierała, była i jest bardzo pracowita i sprawcza, bo to dzięki niej człowiek ma chociażby rzepak. Jednym słowem działała, i do dziś działa, ludziom na wyobraźnię.

A wspomniane już wcześniej komary i kleszcze? Czy one są potrzebne?

Z racji tego, że jestem przyrodnikiem, trudno jest mi przyjąć optykę, że coś jest potrzebne lub nie, zwłaszcza człowiekowi. To dla mnie ewidentna rzeczywistość. Nie jestem osobą wierzącą, więc nie wierzę, by Bóg stworzył świat, aby ten służył człowiekowi. Podobnie nie uważam, że w przyrodzie jest dobro i zło, to są tylko i wyłącznie ludzkie knowania, które stworzyliśmy sobie wraz z kulturą i nasza samoświadomością. Jeśli coś co w tej przyrodzie istnieje i żyje, straszliwie nam przeszkadza, to sobie z tym próbujemy jakoś poradzić.

Kleszcze były zawsze, nie żyjemy w raju, ale w świecie różnych pasożytów, które bywają chorobotwórcze oraz stawonogów, z których kleszcze są największymi naszymi wrogami, ale równie dotkliwie dają się we znaki i gryzoniom, i wilkom, rysiom, czy zającom. Powstała jakaś taka arteria ewolucyjna, która niebywale sprawnie została użyta i spodobała się wszelkiego rodzaju zarazkom, które ukochały przede wszystkim kleszcze. My również jesteśmy w niej od pewnego czasu.

Co do komarów to są one dziś dosyć sterylne, ale epidemia malarii była obecna jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku w Radomskiem. Wcześniej to była zmora terenów znajdujących się wokół rzek i bagien. Choć my możemy na razie spać spokojnie, trzeba pamiętać, że świat znajdujący się w strefie tropikalnej lub subtropikalnej jest przesiąknięty zarazkami przenoszonymi przez komary.
W związku z tym, że nasz klimat się ociepla, takie choroby jak malaria mogą do nas wrócić zupełnie przypadkowo. Z badań opublikowanych chociażby przez Lancet Planetary Health pesymistyczny scenariusz zakłada, że zmiany klimatyczne oraz tempo wzrostu emisji, jakie mamy obecnie, może spowodować, że do 2080 roku 9 na 10 osób na świecie będzie zagrożona zachorowaniem na malarię lub gorączkę dengę.

Czy wysyp kleszczy również związany jest z tym, że klimat się ociepla?

Tak. Proces ich mikroewolucji spowodował, że ze zwierzyny płowej, przerzuciły się na zwierzynę wszelaką – od zajęcy po psy. To, że jest ich tak dużo, spowodował też brak lasów. Obecnie kleszczy w lasach tak naprawdę nie ma, a jeśli są, to przy drogach, choć przeważnie spotkać je można na łąkach, nieużytkach. To wycinanie lasów, znikanie tradycyjnych upraw, pojawienie się dużej ilości nieużytków sprawiło, że kleszcze mają lepsze warunki a ich liczebność wzrosła.

Kleszczy łąkowych kiedyś było naprawdę niewiele, dziś wystarczy się przejść po łączce, po której chodzą zwierzęta i można ich „zebrać” kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt wczesną wiosną. W latach 70. byłem jako student szczepiony przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu, ale w tamtych czasach mało kto słyszał i mówił o boreliozie.

Podczas II wojny światowej wszy były owadami, które służyły do badań naukowych i poniekąd ratowania ludzkiego życia.,

Owszem. Ci, którzy podczas okupacji pracowali w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym Rudolfa Weigla we Lwowie mówili, że to było lukratywne zajęcie, o które łatwo nie było, ale dzięki któremu można było otrzymać zarobki, dodatkowe przydziały chleba a przede wszystkim zagwarantować sobie bezpieczeństwo.

Ten Instytut stał się przystanią dla ponad 5 tys. ludzi. Wszyscy pracowali jako karmiciele wszy. Polegało to na tym, że owady te umieszczano w małych klatkach z jedną ścianką z drobnej siatki. Każde takie pudełko zawierało ok. 500 owadów. Przypinano je paskami do skóry na nogach – mężczyźni na łydkach, kobiety na udach, tak by ukryć ślady ukąszenia.

Karmiciele byli wcześniej szczepieni, ale często zapadali na łagodniejszą odmianę tyfusu, która mogła przebiegać ciężko, jednak nie była śmiertelna. Gdy wyzdrowieli, karmili wszy dalej. Kierownicy hodowli pilnowali, by proces ten nie trwał dłużej, niż 45 minut, bo same owady nie potrafiły oderwać się od ciała i pękały. Ten proceder, w którym wstrzykiwano im zarazki tyfusu oraz karmiono ludzką krwią, pomagał stworzyć szczepionkę, która zabezpieczała ludzi przed tą groźną chorobą.

Rekordziści karmili ok. 8-10 tysięcy wszy dziennie, a pokazanie dziewczynie, że jest się karmicielem wszy, podnosiło notowania.

Koleżanka wszy, czyli pluskwa była w dawnych czasach wykorzystywana z kolei do barwienia tkanin.

To była marginalna sprawa, bo do barwienia tkanin częściej wykorzystywano czerwca polskiego. Stąd też wzięła się nazwa tego owada, bo kolor, który dawał rzeczywiście był bardzo krasny. Pluskwy częściej były używane jako lekarstwo, głównie przez Chińczyków. Wytwarzano z nich nalewki, które miały leczyć wszystko po trochu. Czy pomagały? Trudno to stwierdzić.

A wracając do czerwca był bardzo mocno eksportowany w XIV-XV wieku z Polski. Całe barki wypakowane tymi owadami wypływały Wisłą do Gdańska, a stamtąd rozwożone były po całym świecie. Dopiero odkrycie owada żyjącego na opuncji w Ameryce Południowej oraz Meksyku sprawiło, że nasz rodzimy czerwiec został wyparty przez konkurenta z dalekich krajów. Popadł w zapomnienie i stał się rzadko stosowanym owadem do barwienia.

Koszenil z kolei do dziś jest używany, chociażby w przemyśle spożywczym, do barwienia jedzenia. Chociażby w jogurcie malinowym barwnik czerwony często pochodzi właśnie z tego owada.

A więc jedzenie owadów wokół, których jest ostatnio tak głośno to żadna nowość?

Wszystkie czerwone galaretki, żelki, jeśli nie chcemy mieć w nich chemicznych substancji, to barwimy właśnie koszenilem, którego obecnie dostarczycielem są głównie Wyspy Kanaryjskie. Kiedyś, gdy używano laku, sprowadzany był także czerwiec lakowy z Indii. A co do jedzenia owadów. Przecież my też zjadamy zwierzęta, które jedzą owady.

Bezpośrednie jedzenie owadów zanikło w europejskiej kulturze prawdopodobnie w wczesnym średniowieczu. Jedyne dania z owadów, jakie przetrwały w niektórych regionach Francji i w Niemczech to wiosenny rosół z chrabąszczy, który do dziś jest swego rodzaju delikatesem. Owady to świetnej jakości białko, dużo łatwiejsze w pozyskaniu w niektórych regionach świata, niż białko świń, czy krów. Pamiętajmy też, że szarańczą żywił się chociażby święty Jan. To był delikates, pokarm wyższych sfer.

Norweska biolożka Anne Sverdrup-Thygeson, autorka książki „Tera Insecta” mówi, że dzięki skrzypłoczom mamy szczepionki m.in. na COVID-19, a dzięki mrówkom powstają antybiotyki.

Skrzypłocz ma niebieską krew, podobną do hemoglobiny, z tą różnicą, że nie jest ona oparta na żelazie, tylko miedzi. Jeśli przyjrzymy się w tym kontekście muszce owocowej, to ona z kolei pomogła w badaniach nad genetyką. Już w latach 30. W jednym z laboratoriów w USA mapowano geny dzięki niej. Gdyby nie muszka to do dziś bylibyśmy w powijakach w tej dziedzinie.

Miałem studentkę z Indii, bardzo ambitną, która interesowała się sercem owadów, bo to świetny model do badania mięśnia sercowego u ludzi. Działa na podobnej zasadzie.

Koniki polne smakują jak sardynki

Łukasz Łuczaj, przyrodnik: Larwy os, szerszeni czy mrówek są bezbronne i mięciutkie, tym samym łatwiej strawne. Gniazdo os obieramy jak cebulę, wyjadamy larwy i poczwarki.

zobacz więcej
A co do mrówek, to rzeczywiście odkryto, że jeden z gatunków mrówek stosuje antybiotyki jako środek chwastobójczy. Badanie to dotyczyło mrówek grzybiarek, które żyły w Ameryce Południowej i Środkowej oraz na południu USA. Mrówki te uprawiają grzyby, którymi karmią larwy oraz królową. Przy tej okazji nauczyły się radzić ze szkodnikami takimi jak bakterie, czy inne niepożądane gatunku grzybów. Stosują w tym celu antybiotyki, które hamują wzrost niepożądanych organizmów. Wytwarzane są one przez bakterie, które żyją na pancerzach mrówek w ramach symbiozy. Okazuje się, że te antybiotyki mogą być z powodzeniem stosowane w leczeniu chociażby niektórych schorzeń grzybiczych.

To porozmawiajmy jeszcze przez chwilę o może nie tyle kulturowym, społecznym, co propagandowym wykorzystaniu owada.

Ma pani zapewne na myśli stonkę, którą – jak przekonywały władze PRL – zrzucili nam Amerykanie. Te wiadomości sam na własne oczy widziałem w ówczesnej prasie (śmiech). Stonka to duży roślinożerny chrząszcz, który żył sobie spokojnie w Górach Skalistych i nikomu nie wchodził w drogę. W pewnym momencie z tych gór, spadł na pole ziemniaka i okazało się, że to dla niego w pewnym sensie Eldorado. Choć wcześniej z powodzeniem jadł rośliny kolczaste, ziemniak mu jakoś szczególnie zasmakował.

W ten sposób, wraz z transportami ziemniaków, został przeniesiony do Europy i też się tu zadomowił. W latach 20. XX wieku walczono ze stonką zlewając pola terpentyną. W czasie okupacji stonki nie było, ale po wojnie z racji tego, że to owad latający, płodny i żarłoczny, jej populacja przybrała na sile i została wykorzystana w celach propagandowych. Władza myślała, że lud jest głupi i kupi historię o tym, że Ameryka zrzuciła nam robactwo, które niszczy plony. Tak oto chrząszcz, który jest bardzo ładny i którego jest około 500 gatunków, został na wiele lat obrzydzony Polakom.

Co my ludzie możemy robić, żeby owadom było dobrze i żebyśmy im zbytnio nie przeszkadzali? Na przykład nie kosić trawników?

To koszenie, to jakiś szał, szczególnie mężczyźni kochają to zajęcie. Jednak gdyby tych trawników w ogóle nie kosić, to mielibyśmy jeszcze więcej kleszczy. To wszystko nie jest takie jednoznaczne. Ważne, żeby w ogrodzie, jeśli go mamy, zostawić jakąś daninę dla przyrody w postaci roślin kwiatowych, czy dzikich pokrzyw.

A co dobrego możemy my zrobić dla owadów? Najlepiej dać im się zjeść po śmierci. Nawet jeśli się spopielimy, to też nas jakieś znajdą i zjedzą. Kiedyś czytałem o jednym mieszkańcu Oxfordu, który zażyczył sobie, by jego ciało po śmierci zjadły piękne żuki, ale chyba nie spełniono jego ostatniej prośby.

– rozmawiała Marta Kawczyńska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Dr hab. Marek Kozłowski jest emerytowanym profesorem SGGW o szerokich zainteresowaniach przyrodniczych, autorem licznych publikacji z zakresu powiązań roślin i owadów, fizjologii chemoreceptorów, ekologii behawioralnej owadów, szkodników inwazyjnych. Był wieloletnim wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Etologicznego. Opublikował książi o owadach, min. „Owady Polski“ i „Chrząszcze Polski“. Zrealizował kilka telewizyjnych filmów przyrodniczych (także ze współpracy z BBC i Dawidem Attenborough).
ODWIEDŹ I POLUB NAS TVP Dokument zaprasza na ośmioodcinkowy cykl dokumentalny „Ludzie i pszczoły” w reżyserii Grzegorza Jankowskiego. Serial ten to opowieść o ludziach, których losy metaforycznie i realnie przeplatają się z życiem tych niezwykle inteligentnych owadów . Bohaterami są osoby, dla których hodowla pszczół jest oddechem od klasycznego trwania, ucieczką od presji życia. Są to m.in.: policjant i ratownik medyczny w jednym, siostra zakonna żyjąca w zamkniętym klasztorze, naukowiec, fotografik, działacze Solidarności, były sportowiec trenujący podnoszenie ciężarów, który zasadził dziesiątki hektarów drzew.

Pierwszy odcinek „Ludzie i pszczoły – Siostry zakonne” miał swoja premierę 19 marca 2023 i jest już dostępny w serwisie vod.tvp.pl.
Kadr z pierwszego odcinka serii „Ludzie i pszczoły" pt. "Siostry zakonne”. Fot. printscreen/ TVP
„Ludzie i pszczoły – Pan Piotr”
niedziela 26.03. godz. 19:10 PREMIERA
27.03. godz. 13:25
01.04. godz. 19:10

„Ludzie i pszczoły – Pani Ania”
niedziela 02.04. godz. 19:10 PREMIERA
03.04. godz. 13:35
08.04. godz. 19:10

„Ludzie i pszczoły – Pan Marcin”
niedziela 09.04. godz. 19:10 PREMIERA
10.04. godz. 13:20
15.04. godz. 19:05

„Ludzie i pszczoły – Pan Leszek”
niedziela 16.04. godz. 19:05 PREMIERA
17.04. godz. 13:25
22.04. godz. 19:05

„Ludzie i pszczoły – Pan Jurek”
niedziela 23.04. godz. 19:05 PREMIERA
24.04. godz. 13:25
29.04. godz. 19:10

„Ludzie i pszczoły – Pani Hajnalka”
niedziela 30.04. godz. 19:05 PREMIERA

„Ludzie i pszczoły – Pani Sabina”
niedziela 07.05. PREMIERA
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.