Felietony

Po złodziejskim, korporacyjnym i spirytystycznym nadchodzi kapitalizm… żebraczy

Krąży nad nami widmo zrzutek, czyli kapitalizmu żebraczego. Skoro nie możesz ukraść pierwszego miliona, to go wyżebraj.

Podobno sztuką jest zarobić pierwszy milion. Niektórzy mówią, że dostali te pieniądze od rodziców na osiemnaste urodziny lub pierwszą komunię i dzięki temu mogli korzystnie zainwestować. stając się od razu, za młodu, miliarderami. Nie wszyscy mieli bogatego ojca lub bogatą mamę, więc musieli zarabiać kradnąc pierwszy milion lub – niestety! – często na niego ciężko pracując.

Nowy początek nowego kapitalizmu w III Rzeczpospolitej w rozumieniu potocznym jest związany z wieloma określeniami, przez większość uznawanymi za pejoratywne – z tym, że co jedni uznają za fałszywe, drudzy mają za prawdziwe. Do takich pojęć należy na przykład „złodziejska prywatyzacja”. Różnica w ocenie jest taka: jedni uważają, że są ludzie, którzy mogą coś dostać za pół darmo; inni mają z tym związane „niepotrzebne dylematy”, przez tych pierwszych nazywane niekiedy pogardliwie „wrażliwością społeczną”, lub zdecydowanie mocniej – „tanim populizmem”.

Biznes cwany, dobrze wyprany

W świadomości społecznej „złodziejska prywatyzacja” jest kojarzona z kapitalizmem nomenklaturowym, czyli takim, który powstał dzięki posiadaniu kontroli nad niektórymi elementami tego, co na przełomie lat 80. i 90. XX wieku nazywano majątkiem narodowym. Było nim prawie wszystko, bo wszystko było państwowe. Wtedy dochodziło do tzw. uwłaszczenia się na tych dobrach. Uwłaszczali się najczęściej ci, którzy nim zarządzali. Oczywiście przejąć coś – to rzecz prosta, przynajmniej dla niektórych w tamtych czasach, trudniej zarządzać zdobytym kapitałem. Do tego było potrzebne odpowiednie know how. Ale jeśli się wie, kiedy można założyć kantory wymiany walut na granicy państwowej (wcześniej nielegalne), lub kiedy i jak przywieźć do Polski spirytus, to wiadomo, że się na tym nie tylko nie zbiednieje, ale wręcz przeciwnie – człowiek się tak ubogaci, że stanie się jednym z najbogatszych ludzi w kraju.

„Sprzedam szczęki na Manhattanie”, czyli lata dziewięćdziesiąte w Polsce

Obok wielkiego, analogowego telefonu komórkowego symbolem dekady były białe skarpetki, powszechne i równie drażniące jak dzisiejsza moda chodzenia bez skarpet.

zobacz więcej
Z drugiej strony pojawiła się cała grupa biznesmenów mieszczących się w tzw. nurcie kapitalizmu złodziejskiego, co jest dużym uproszczeniem. Była to grupa bardzo zróżnicowana. W ówczesnym obrazie społecznym ich upostaciowieniem był mężczyzna w garniturze i w białych skarpetach oraz mokasynach z frędzlami. Przy uchu cały czas trzymał analogowy telefon komórkowy wielkości żeliwnego kaloryfera i o takiej wadze. Na dłoniach i szyi miał dużo złota. Wizualnie – taka polska, kompaktowa wersja „nowego Ruska”. Jest w tym trochę prawdy. Jako reporter bywałem na różnych imprezach w różnych częściach Polski i doskonale pamiętam te lokalne gwiazdy biznesu.

Była to zbieranina różnych postaci. Niektórzy sprawiali wrażenie jakby wyszli prosto z książek Tadeusza Dołegi-Mostowicza. Inni mieli fałszywe tożsamości, a byli tacy, którzy odnosili sukces, pokazując jakieś swoje zdjęcie z kimś znanym – np. z Lechem Wałęsą. Przypadkowa w gruncie rzeczy fotografia otwierała tej osobie furtki w różnych urzędach i u innych biznesmenów. Wszyscy liczyli, że posiadacz zdjęcia ma nieprawdopodobne wpływy. Pewien biznesmen na swoich konferencjach w modnym hotelu opowiadał, że ma tajną produkcję dla NASA w podziemiach swojego miasta, co prasa opisywała bezkrytycznie.

Oczywiście pojęcie kapitału złodziejskiego obejmowało też kapitał mafijny, który musiał jakoś legalizować swoje zyski. Popularność zyskały określenia „pranie pieniędzy” i mówienia „pralnia” o firmie zajmującej się czyszczeniem „brudnych pieniędzy”, choć zwykłe pralnie chemiczne przechodziły wówczas kryzys. Al Capone przejął w Chicago punkty przyjmujące zakłady i zorientował się szybko, że w tych samych lokalach ludzie i obstawiali wyniki, i jedli. Przejął więc też usługi dla tych miejsc, takie jak pranie i dostawy różnych produktów. A to doprowadziło go w końcu do przejęcia dostaw mleka dla mieszkańców wielomilionowego Chicago. I wtedy przeżył szok. Okazało się, że z mleka są większe zyski niż z hazardu.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Może u nas nie było tak spektakularnych przejęć ani olśnień, ale czyniono też starania, bo było i jest o co walczyć. Opowiadano mi o pewnym znanym miasteczku, w którym lokalny „klub biznesu” zorganizował galę dla miejscowych przedsiębiorców. Zaproszenia nie były tanie, ale ludzie się wręcz o nie zabijali. Podczas tejże imprezy zorganizowano licytację obrazów artystów-amatorów, których twórczość możemy zakwalifikować – delikatnie mówiąc – do gatunku sztuki bardzo naiwnej. I tu nastąpił cud prawdziwy. Okazało się, że ludzie, kiedy mają odpowiedni impuls, mocną zachętę, żywo reagują na sztukę. Po pełnych emocji licytacjach obrazy osiągały ceny, jakich mogli pozazdrościć uznani powszechnienie artyści.

Praca nie popłaca

Kiedyś spotkałem kolegę z jednej z moich wielu szkół. Poszliśmy na piwo i podczas rozmowy okazało się, że współpracuje on z innym naszym kolegą szkolnym, którego kariera była głośna, choć niekoniecznie zgodna z prawem. Nazwijmy go X. „Patrz – mówił – X siedział tu, gdzie ty teraz siedzisz i mi płakał. Patrz – tu wskazał ręką na olbrzymią deweloperską inwestycję, która powstawała właśnie na naszych oczach – to są prawdziwie mafie”. Tak więc kolega ze szkoły okazał się Kassandrą przepowiadającą nadejście mafii vatowskich.

Chłoporobotnicy – wciąż ludzie przyszłości

Wielu Polaków musiało kombinować, żeby żyć i tak zostało. To są ci „elastyczni pracownicy”.

zobacz więcej
Brak reguł w pierwszej dekadzie III RP powodował, że do koszyka biznesu złodziejskiego wpadali także ci, którzy oszukiwali pracowników – po prostu nie płacili im wynagrodzeń. Co w końcu można zrozumieć, bowiem uczono wtedy pewnej poddańczości wobec ludzi biznesu, którzy poświęcali się i dawali maluczkim miejsca pracy. Praca to w końcu przywilej, a nie obowiązek. Nie ma żadnego przymusu. A jak przywilej, to trzeba płacić.

Poddaństwo wobec pracodawców utrwalił później kapitalizm korporacyjny. W wielkich korporacjach przyjęła się reguła, że nikt nie liczy czasu pracy. W związku z tym najwyższe kierownictwo po biznesowym śniadaniu i przerwie na biznesową kawę udawało się na biznesowe lancze, które często się przedłużały. Po nich pojawiali się w biurach, a była to pora, kiedy pracownicy powinni szykować się do wyjścia z pracy. Wtedy menedżerowie żądali od nich raportów, wskazywali nowe zadania i wszystko chcieli na wczoraj. Na szczęście dla pracowników, przed szefami była jeszcze kolacja biznesowa. Potem przy jakiejś okazji klepali polskich pracowników, mówiąc: „Jak wy w Polsce ciężko pracujecie, u nas na to nie pozwoliłyby związki zawodowe”.

Warto pamiętać, tak na wytłumaczenie naszych rodzimych kapitalistów, że dla wielu z nich wzbogacenie wiązało się także z ogromnym szokiem kulturowym. Opowiadał mi ćwierć wieku temu człowiek zajmujący się projektowaniem i wyposażaniem domów nowych bogaczy, że większość z nich nie posiada nie tylko nic wartościowego, ale często w ogóle żadnej pamiątki rodzinnej. I on musiał pomagać w zbudowaniu ich nowej tożsamości. Większość nie korzystała z niczyjej pomocy. Stąd się wzięły słynne wille zwane „gargamelami”. Jakieś przedziwne połączenie zameczków z Disneya z pałacem Carringtonów w wersji klocków Lego. Mam znajomego, który w kolejnych domach odtwarza takie dziwne, jak na polskie warunki, połączenie foyer z salonem i antresolą ze schodami – jak w domu Cartwrightów z westernowego serialu „Bonanza”.

Interes na ożywionym duchu

Kompletną klapą i humbugiem okazał się Program Powszechnej Prywatyzacji. Nikt się nie poczuł dzięki niemu kapitalistą, choć niektórym osobom w kolejkach po świadectwo udziałowe przypomniał się najgorszy okres niedoborów rynkowych. Być może tylko o te kolejki chodziło w PPP. Jeśli tak, to był to genialny zabieg.
Stempel potwierdzający udział w Programie Powszechnej Prywatyzacji, wbijany do dowodu osobistego. Wpis: „Posiadacz niniejszego dokumentu zrealizował prawo do otrzymania powszechnego świadectwa udziałowego – 1996-02-21”. Fot. Olgierdr - Praca własna, CC BY-SA 4.0, Wikimedia
Ponieważ była prywatyzacja, a nie było reprywatyzacji, to program tej drugiej powstał samorzutnie, by nie powiedzieć oddolnie, choć to chyba byłoby przesadą, bo w końcu tworzyli go ludzie z wykształceniem prawniczym. Fenomen tego zjawiska polega na niespotykanym gdzie indziej na świecie ożywieniu ludzi zaginionych, a czasami być może nawet zmarłych. Na nasz użytek nazwijmy go kapitalizmem spirytystycznym.

Już w czasie II wojny światowej i zaraz po niej próbowano przejmować w różny sposób atrakcyjne nieruchomości. Jeden z peerelowskich kryminałów opisuje nawet taki mechanizm. W hipotece był cieć, który po pracy przekazywał pewnej kobiecie księgi wieczyste. Fałszerze wieczorem dokonywali interesujących ich wpisów, nie trudząc się zresztą o staranność. Rano, przed podjęciem pracy sądu, księga wracała do akt. Było to rozwiązanie – co tu dużo mówić – prymitywne, wręcz prostackie.

W kapitalizmie spirytystycznym ożywiano osoby, które dawno ukończyłyby sto lat, no ale przecież nikt nie wystąpił o uznanie ich za zmarłe, więc bez względu na wiek można uznać je za żyjące. A wręcz żyjące w opuszczeniu i osamotnieniu. W takiej sytuacji trzeba do nich wyciągnąć pomocną dłoń i zadbać o ich stan posiadania. Może będą mogły dzięki nam spędzić ostatnie dni czy tylko godziny w poczuciu godności, którą zapewni im odzyskany przez wrażliwego kuratora majątek. Tej pomocnej dłoni nie mogły odrzucić sądy, które też wykazały się daleko idącą wrażliwością na sprawy społeczne. Chwała kuratorom, że mieli odwagę zaopiekować się bezpańskim majątkiem. Jakie to piękne i szlachetne!

Pewna znajoma dziennikarka zadzwoniła do takiego kuratora i spytała o 117-letniego staruszka.
„Czuje się świetnie” – odpowiedział opiekun.
„A mogę z nim porozmawiać?”
„Nie, bo przebywa w domu opieki”.

Szkoda, że urokowi kapitalizmu spirytystycznego nie uległa medycyna i nie sprawdziła, jakie czynniki miały wpływ na taką długowieczność. W końcu część tych osób powinna była w przeszłości przeżyć koszmar. Na przykład radziecka nauka miała na tym polu ogromne osiągnięcia, ciągle odkrywano w ZSRS najstarszych ludzi świata. Niektórym bardzo pomagał kumys, nie pamiętam za to, żeby komuś pomogła surowa dieta niskobiałkowa, potężny wysiłek fizyczny i mroźny klimat dalekiej północy.

Łatwiej o zbiórkę niż pożyczkę

Dzisiaj staje się modny kapitalizm żebraczy i wróżę mu dużą przyszłość. Popularność wynika z prostej reguły: po, co kraść lub pożyczać, kiedy można poprosić i dostać. To jest genialne rozwiązanie!

Przecież gdyby człowiek poprosił znajomych, sąsiadów lub kolegów z pracy o pieniądze na realizację jakiegoś pomysłu, większość by zdecydowanie odmówiła, a kilku stawiałoby jakieś idiotyczne warunki. Albo miałaby to być normalna pożyczka, jakieś spisywanie idiotycznych uwag, obietnice dzielenia się zyskami, kontrole nad wydatkami, udziały w spółce i Bóg wie co jeszcze. Po prostu znajomym w takich sytuacjach nie można zaufać.
Pewna dorosła aktywistka ogłasza zbiórkę, bo jak twierdzi – działa i nie ma czasu zarabiać na życie. Fot. Mahbub Hasan z Pixabay
Nie można też zaufać normalnym instytucjom finansowym, które zorientowały się już dawno, że we współczesnym świecie nie da się łupić ludzi z odległych krajów i kontynentów, więc teraz łupią swoich klientów, proponując im inwestycje określonego ryzyka.

Kiedyś zadzwonił do mnie facet z jakiegoś banku i właśnie zaproponował mi taką inwestycję.
„Nie mam pieniędzy” – powiedziałem szczerze i zgodnie z prawdą.
„To my panu pożyczymy”.
„I państwo będą te pożyczone pieniądze inwestować”.
„Tak”.
„To mam lepszą propozycję. Wy pożyczycie, ja zainwestuję, a zyskami się podzielimy po odliczeniu kosztów kredytu”.
„My tak nie inwestujemy”.

Czasami dobrze nie mieć pieniędzy. Ale ci, co je mają, chcą lub mogę mieć, wolą uciekać w nieruchomości, często i tak płacąc bankom haracz w formie kredytów.

Wróćmy jednak do sposobu pozyskiwania pieniędzy. Otóż, kiedy nie można liczyć na znajomych, trzeba zwrócić się do obcych. Oczywiście nikt by nam nie dał złamanego grosza, gdybyśmy usiedli przed galerią handlową w garniturze, na leżaku, z jakiś drinkiem w dłoniach i starannie wykonaną kartką na skarbonce: „Potrzebuję pieniędzy na nowe inwestycje. Przyjmuję także płatności kartą, blikiem i przelewem”.

Pewna dorosła aktywistka tego i owego, która bynajmniej nie żyje samotnie, ogłasza zbiórkę, bo jak twierdzi – działa i nie ma czasu zarabiać na życie. Na swoich starych nie ma co liczyć, bo to osoby w ogóle niepoważne. Gdyby ktoś z taką prośbą musiał zwrócił się do innej osoby bezpośrednio, musiałby dokonać konfrontacji, nie zawsze łatwej i nie zawsze korzystnej dla proszącego. W wielu zrzutkach widzę odnośniki do bliskich, nieprzyjemne dla nich, więc mam wrażenie, że czasami może to być mniej zrzutka, a bardziej konflikt rodzinny. Choć nie można tego w żadnym wypadku uogólniać.

Bez wątpienia charakter instytucjonalny bardzo pomaga zbierającym. Ale najważniejsza jest tu pewna satysfakcja ludzi niezamożnych, którzy są darczyńcami. „Patrz, ten interes to oni ciągną dzięki mnie”. „Ten film to powstał za moje pieniądze”. „Brakowało im tysiąc pięćset do zamknięcia zbiórki, to dałem, gdybym był młodszy, to bym sam coś takiego zrobił”.

Dlatego kapitalizmowi żebraczemu można wróżyć przyszłość. Nawet niewielki datek daje poczucie satysfakcji, że jest się uczestnikiem jakiegoś biznesu, zachowując komfort niewykładania naprawdę poważnych pieniędzy. Nie ma trudów zarządzania i kłócenia się ze wspólnikami. Jakoś nikt z moich znajomych na samozatrudnieniu (jako firma), czy nawet na umowie śmieciowej nie czuł się kapitalistą, choć gazety pisały, że właśnie „jest na swoim”, czy wręcz został przedsiębiorcą.

– Grzegorz Sieczkowski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Modny jest kapitalizm żebraczy. Jego popularność wynika z prostej reguły: po, co kraść lub pożyczać, kiedy można poprosić i dostać. Fot. 🆓 Use at your Ease 👌🏼 z Pixabay
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?