Nie można też zaufać normalnym instytucjom finansowym, które zorientowały się już dawno, że we współczesnym świecie nie da się łupić ludzi z odległych krajów i kontynentów, więc teraz łupią swoich klientów, proponując im inwestycje określonego ryzyka.
Kiedyś zadzwonił do mnie facet z jakiegoś banku i właśnie zaproponował mi taką inwestycję.
„Nie mam pieniędzy” – powiedziałem szczerze i zgodnie z prawdą.
„To my panu pożyczymy”.
„I państwo będą te pożyczone pieniądze inwestować”.
„Tak”.
„To mam lepszą propozycję. Wy pożyczycie, ja zainwestuję, a zyskami się podzielimy po odliczeniu kosztów kredytu”.
„My tak nie inwestujemy”.
Czasami dobrze nie mieć pieniędzy. Ale ci, co je mają, chcą lub mogę mieć, wolą uciekać w nieruchomości, często i tak płacąc bankom haracz w formie kredytów.
Wróćmy jednak do sposobu pozyskiwania pieniędzy. Otóż, kiedy nie można liczyć na znajomych, trzeba zwrócić się do obcych. Oczywiście nikt by nam nie dał złamanego grosza, gdybyśmy usiedli przed galerią handlową w garniturze, na leżaku, z jakiś drinkiem w dłoniach i starannie wykonaną kartką na skarbonce: „Potrzebuję pieniędzy na nowe inwestycje. Przyjmuję także płatności kartą, blikiem i przelewem”.
Pewna dorosła aktywistka tego i owego, która bynajmniej nie żyje samotnie, ogłasza zbiórkę, bo jak twierdzi – działa i nie ma czasu zarabiać na życie. Na swoich starych nie ma co liczyć, bo to osoby w ogóle niepoważne. Gdyby ktoś z taką prośbą musiał zwrócił się do innej osoby bezpośrednio, musiałby dokonać konfrontacji, nie zawsze łatwej i nie zawsze korzystnej dla proszącego. W wielu zrzutkach widzę odnośniki do bliskich, nieprzyjemne dla nich, więc mam wrażenie, że czasami może to być mniej zrzutka, a bardziej konflikt rodzinny. Choć nie można tego w żadnym wypadku uogólniać.
Bez wątpienia charakter instytucjonalny bardzo pomaga zbierającym. Ale najważniejsza jest tu pewna satysfakcja ludzi niezamożnych, którzy są darczyńcami. „Patrz, ten interes to oni ciągną dzięki mnie”. „Ten film to powstał za moje pieniądze”. „Brakowało im tysiąc pięćset do zamknięcia zbiórki, to dałem, gdybym był młodszy, to bym sam coś takiego zrobił”.
Dlatego kapitalizmowi żebraczemu można wróżyć przyszłość. Nawet niewielki datek daje poczucie satysfakcji, że jest się uczestnikiem jakiegoś biznesu, zachowując komfort niewykładania naprawdę poważnych pieniędzy. Nie ma trudów zarządzania i kłócenia się ze wspólnikami. Jakoś nikt z moich znajomych na samozatrudnieniu (jako firma), czy nawet na umowie śmieciowej nie czuł się kapitalistą, choć gazety pisały, że właśnie „jest na swoim”, czy wręcz został przedsiębiorcą.
– Grzegorz Sieczkowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy