Cywilizacja

Chłoporobotnicy – wciąż ludzie przyszłości

Stali się nagle jedną z sił napędowych polskiej gospodarki w większym stopniu niż mityczne „białe kołnierzyki”. Paradoks transformacji polega właśnie na tym, że to, co miało opóźniać postęp, stało się jego mocą.

„Chłoporobotnik i boa-grzechotnik/ Z niebytu wynurza się fal,/ Widzi swą mamę i tatę, i żonkę/ I rusza, wyrusza na bal” – śpiewała Maryla Rodowicz do słów Agnieszki Osieckiej. I rzeczywiście, chłoporobotnik wyruszył – może nie na bal, ale do budowania polskiego kapitalizmu.

Bo to nie Leszek Balcerowicz zaprowadził nas do kapitalizmu, dokonali tego chłoporobotnicy. Ludzie lekceważeni w PRL i zapomniani w III RP. Ale oni istnieją nadal i świetnie dają sobie radę w gospodarce, teraz kapitalistycznej. To są ci wymarzeni przez polskich liberałów gospodarczych „elastyczni pracownicy”, którzy potrafią się doskonale przystosować do zmiennych koniunktur rynku. To oni, a nie biznesmeni, którzy zamienili „białe skarpetki” etapu balcerowiczowskiego na „białe kołnierzyki” czasu wszechwładnych korporacji.

O czwartej za piętnaście jest PKS…

W filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”, grający chłoporobotnika Józef Nalberczak opowiadał o swoim dniu: „Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę” . „No ubierasz się pan” – dorzucał towarzysz rozmowy. „W płaszcz, jak pada – kontynuował Nalberczak jako chłoporobotnik. – Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu? Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS”. „I zdąża pan? – dopytywał się słuchacz tego wywodu. „Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i się nie zatrzymuje. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, wiesz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie wysiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak: w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać”.
Kadr z filmu „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” Stanisława Barei. Na zdjęciu Józef Nalberczak i Marian Łącz jako chłoporobotnicy na Dworcu Centralnym. Fot. printscreen
Ten fragment filmu jest jednym z niewielu, a na pewno jednym z najlepszych opisów życia peerelowskiego chłoporobotnika. Zwykle był postacią wyśmiewaną. Żywym dowodem na to, że industrializacja – tak ważna dla gospodarczej rzeczywistości realnego socjalizmu – stanęła w połowie drogi i nie daje się ruszyć. Ani do przodu, ani do tyłu. Chłoporobotnik był hybrydą ustrojową, lekceważoną i wyśmiewaną. W propagandzie zwykle pokazywany jako ktoś zapijaczony i niesumienny, wiecznie brudny i zaniedbany. Oficjalnie określano ich jako pracowników dwuzawodowych i chcąc nie chcąc musiano się z nimi liczyć. Jeszcze na przełomie lat. 60. i 70. XX wieku było w Polsce blisko 6 milinów chłoporobotników. W wielu zakładach przemysłowych stanowili oni zdecydowaną większość, szczególnie jeśli te zakłady powstawały w miejscach dotąd rolniczych. Statystyki w PRL mówiły, że było ich najwięcej na południu Polski. Ale prawda jest taka, że byli po prostu wszędzie.

Chłoporobotnicy narodzili się po drugiej wojnie światowej. I głównym powodem powstania tej grupy zawodowej miał być rozwój przemysłu i postępująca urbanizacja miast, która została zahamowana na początku lat sześćdziesiątych. Nie mogący znaleźć miejsca do życia w miastach robotnicy, posiadający na wsi niewielkie gospodarstwa, zostali zmuszeni do dojeżdżania do pracy.

Jak wyglądałyby bez nich lata 80.?

Musimy pamiętać, że po wojnie, która wyniszczyła ludzko i gospodarczo kraj, po zmianach granic i wymuszonych tym deportacjach ludności, Polska była krajem bardzo biednym. Niski standard był widoczny szczególnie na wsi. Dopiero dzisiaj poziom życia mieszkańców miast i wsi wydaje się być wyrównywany. Stąd też miasto dawało wówczas nadzieje na lepsze życie. Na posiadanie mieszkania z wygodami. Ale gospodarka socjalistyczna nie mogła, nie potrafiła tych nadziei zapewnić. Nie było w miastach tyle mieszkań, co miejsc pracy.

Nowa Huta jest kobietą. Choć niektóre wieśniaczki nigdy jej nie wybaczą

Zaczynali tu swe kariery Franciszek Pieczka i Witold Pyrkosz. Tu powstała pierwsza w Polsce szkoła rodzenia.

zobacz więcej
Pewien model chłoporobotniczy pojawiał się już pod koniec dziewiętnastego wieku, kiedy światli przemysłowcy, inteligencja, a później także związkowcy proponowali nowoczesne podmiejskie osiedla robotnicze z małymi ogródkami i możliwością hodowli zwierząt. Miało to być odpowiedzią na automatyzację, ciężkie warunki i dehumanizację pracy. Socjalistyczny model chłoporobotnika był jednak zjawiskiem, które powstało spontanicznie wbrew woli zarządzających gospodarką. Było czymś nieplanowanym w gospodarce planowej.

Trudno dzisiaj ustalić jak dużą grupę społeczną stanowili chłoporobotnicy podczas strajków w sierpniu 1980 roku. Bez wątpienia również bez nich ten protest byłby niemożliwy, bo oprócz tych dojeżdżających do pracy pokaźną grupę stanowili zamieszkujący w hotelach robotniczych i na stancjach w prywatnych domach (które to były wynajmowane przez duże zakłady pracy). Większość z nich pracowała i żyła w trudnych warunkach. Niezależnie czy na stancji, czy w hotelu – mieszkali w kilkuosobowych pokojach. Stanowili więc jedną z tych grup, które pragnęły zmian na lepsze. Zresztą Sierpień’80 i trwający do stanu wojennego karnawał Solidarności to okres niespotykanego wcześniej w PRL zbliżania się różnych grup społecznych. Wsi z miastem, chłopów z robotnikami i inteligencją miejską. Nie było praktycznie żadnego większego strajku w mieście, którego nie wsparliby rolnicy. Dostarczali strajkującym ziemniaki, kapustę i marchew. Sam, będąc studentem i członkiem komitetu strajkowego, odbierałem w 1981 roku taką dostawę od podwarszawskich rolników i na teren uczelni wjechałem, siedząc na wypełnionej po brzegi platformie ciągniętej przez konie.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Kryzys lat osiemdziesiątych spowodował, że chłoporobotnicy wrócili do hodowli zwierzęcej, bo w systemie kartkowej reglamentacji mięsa rolnicy posiadający więcej niż pół hektara ziemi byli pozbawieni przydziałów. Chłoporobotnicy przez całe dekady PRL byli łącznikami między wsią i miastem. To często za ich pośrednictwem do ludności miejskiej trafiały świeże i poszukiwane produkty rolnicze, szczególnie mięso i jego wiejskie wyroby. Zaś w drugą stronę wędrowały produkty niedostępne na wsi. Środki czystości, ubrania, artykuły gospodarstwa domowego i „luksusowe” wyroby spożywcze. To przede wszystkim chłoporobotników podczas niekończących się kryzysów spotykał zarzut, że w sklepach wykupują deficytowy towar.

Samoobrona – nowa klasa średnia

„Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych Leszek Rudnicki i Henryk Woźniczka pisali o chłoporobotnikach, że jest to zjawisko trwałe i »bynajmniej nie może być traktowane jako przejściowe« – twierdził profesor Jerzy Kochanowski. – Transformacja gospodarcza po 1989 roku radykalnie zweryfikowała ten pogląd. W upadających, niewytrzymujących konkurencji fabrykach w pierwszej kolejności zwalniano właśnie chłoporobotników, którzy zanikli w swoim »peerelowskim« kształcie. Termin jednak pozostał i nic nie zapowiada, żeby został zapomniany”.

Według tej opinii termin „chłoporobotnik” ma się odnosić jedynie do rzeczywistości Polski Ludowej. Panuje też przekonanie, że związany z reformą Balcerowicza upadek przemysłu doprowadził do zaniku chłoporobotników. Nic bardziej błędnego. Od samego początku tejże reformy pojawiały się nowe grupy dwuzawodowe, a nawet wielozawodowe. W latach 90. policjanci dorabiali jako ochroniarze, podobnie zresztą jak emeryci, kto mógł zajmował się różnego rodzaju handlem. Ileż to osób próbowało sił jako agenci ubezpieczeniowi czy osoby zajmujące się sprzedażą bezpośrednią. Większość Polaków musiała „kombinować”, żeby żyć i tak zostało. Wielu musi funkcjonować w sposób podobny do chłoporobotników.

Prawie dwadzieścia lat prof. Paweł Śpiewak mówił, że Andrzej Lepper ze swoją Samoobroną jest przedstawicielem nowej polskiej klasy średniej i nie jest to taka klasa średnia o jakiej myślał prof. Bronisław Geremek. Kilka lat temu artysta Pablopavo w jednym z wywiadów dodał: „Większość naszej klasy średniej dwie raty kredytu dzielą od bezdomności”. Z kolei pewien mój znajomy twierdzi: „Na początku lat dziewięćdziesiątych bardzo cieszyliśmy się, że pada wielki przemysł. Te monstrualne i niewydolne zakłady przemysłowe. I mówiliśmy, że nowoczesna gospodarka polega na przesunięciu ludzi z przemysłu do usług. Tylko nikt nie spodziewał się, iż jedyną szansą na pracę w tych usługach będzie siedzenie »na słuchawkach« w telemarketingu. I to są te nasze »białe kołnierzyki«”.

Wieś nadal jest postrzegana jako obszar społecznego zacofania. Opinia te zwykle dotyczy tych rejonów kraju, w których zachowały się tradycyjne więzi społeczne. Przeciwwagą dla nich mają być wielkie miasta symbolizujące postępowość, światowość, teraz określoną modnym terminem „europejskości”. Nie zmienia to faktu, że zdecydowana większość Polaków ma mocne korzenie wiejskie, zaś modne terminy, a przede wszystkim wyobrażenia nie znajdują potwierdzenia w badaniach.

Słyszą, jak gdacze kura. Polacy pokochali wieś

Tylko w ubiegłym roku aż 50 tys. Polaków zdecydowało się na wyprowadzkę z dużych miast.

zobacz więcej
Izabella Bukraba-Rylska w bardzo ciekawej pracy „Kultura wsi – kontekst lokalny, narodowy, globalny” zwróciła uwagę na współczesne trwanie pewnej „duszy pańszczyźnianej”. „Można nawet zaryzykować twierdzenie – pisała badaczka – że typowe oznaki »duszy pańszczyźnianej« dają się zaobserwować raczej w XXI w. wśród polskich europosłów, których w charakterystyczny sposób zwykł witać Jean-Claude Juncker: energicznym poklepywaniem po policzku lub uderzeniami płaską dłonią po czole. Znamienne, że tego gestu (podobno przyjacielskiego, ale przypominającego raczej zachowanie ekonoma) żaden z roześmianych od ucha do ucha polityków nigdy nie odwzajemnia, co tylko potwierdza właściwą iście folwarcznej mentalności niesymetryczność relacji oraz protekcjonalizm unijnych urzędników. Niekoniecznie więc dawno temu na wsi, ale dziś i na brukselskich salonach »dusza pańszczyźniana wychyla swój głupkowato-lokajski łebek«”.

Mimo wszelkich zmian ról i aktywności, w pamięci zbiorowej pozostał obraz chłoporobotnika stworzony dawniej przez media, szczególnie prasę. Bumelanta, pijaka, brudasa i osoby, na której nie można w ogóle polegać. Ten chętnie podtrzymywany stereotyp wielu utwierdzał w swojej pozornej wyższości: „Patrzcie, mnie się udało, mam mieszkanie i pracę w mieście, a ten musi ze swojej wiochy dojeżdżać”.

Symbolem urbanizacji wsi jest… tir

Wspomniana wcześniej Izabella Bukraba-Rylska podaje, że już od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku miernikiem modelu kultury zurbanizowanej na wsi był traktor. „Na terenach, gdzie przybywało traktorów, pojawiały się też inne elementy symbolizujące nowoczesny, miejski sposób życia i typowa dla niego kultura. Natomiast na obszarach, gdzie w dalszym ciągu wykorzystywano głównie konie, przeważała tradycyjna gospodarka chłopska wraz z właściwymi jej cechami kulturowymi” – pisała Bukraba-Rylska.

O ile traktor był oznaką zamożności, o tyle oznaką mobilności był motor i rower. Szczególnie w latach sześćdziesiątych wieś dojeżdżała do miasta motocyklami. Był to dla słabo skomunikowanych rejonów bez wątpienia bardzo ważny środek komunikacji, łączności z miejscem pracy. Dekadę później w Polsce – dotąd jednym z największych producentów motorów na świecie – zaprzestano tej produkcji, co bez wątpienia odbiło się na jakości życia chłoporobotników. Na rowerach jeździła cała wieś i wielkie sukcesy polskiego kolarstwa mają korzenie właśnie w tym.

Dzisiaj symbolem urbanizacji wsi jest tir. Współcześni chłoporobotnicy stanowią zdecydowaną większość polskich kierowców ciężarówek. Są miejscowości, gdzie przed prawie każdym domem stoi potężny wóz. Kto nie jeździ po świecie, ten pracuje w kraju, wożąc towar dla dużych sieci handlowych.

Zamiana chłoporobotników w chłopotransportowców datuje się od połowy lat dziewięćdziesiątych. Dotknięta przez transformację wieś szukała sposobów na utrzymanie. Straciła całkowicie lub częściowo możliwość pracy w mieście. Dysponowała parkiem maszynowym, bo niemal każde gospodarstwo posiadało warsztat. Mieli umiejętności posługiwania się tymi narzędziami. Mieli też gdzie parkować ciężarówki. Potrafili poruszać się dużymi maszynami. Stali się nagle jedną z sił napędowych polskiej gospodarki w większym stopniu niż mityczne „białe kołnierzyki”. Paradoks transformacji polega właśnie na tym, że to, co miało opóźniać postęp, stało się jego siłą napędową. Nie wyolbrzymiana giełda i sektor usług finansowych, nie przemysł, który i tak praktycznie zanikł po likwidacji wielkich zakładów i powiązanych z nimi ośrodków badawczych, ale rolnictwo i usługi rolno-spożywcze. Ta nowoczesna Polska znów jest krajem rolniczym.
Polska Nowa Wieś koło Opola, 16 lipca 2022. Międzynarodowy Zlot Ciężarowych Pojazdów Tuningowanych Master Truck. Fot. PAP/Krzysztof Świderski
Tirowcy wykorzystali to, czego nie potrafili wykorzystać politycy i ekonomiści, czyli położenie Polski. Jak mi powiedział pewien rolnik i tirowiec, którego zapytałem kiedyś dlaczego wybrał taki sposób utrzymania siebie i rodziny: „Nic na to nie poradzę, Polska to kraj tranzytowy”. Warto zaznaczyć, że kiedy startowali w tej branży nasi kierowcy ciężarówek, w kraju drogi były w tragicznym stanie. Dopiero teraz infrastruktura drogowa zaczyna osiągać w miarę przyzwoite standardy. Ale nasi tirowcy przemierzają całą Europę we wszystkich możliwych kierunkach.

Miasto-chłopi, czyli wieś w nowej roli

To wpłynęło również na oblicze współczesnej polskiej wsi. Pojawiły się nowe rodzaje osad wiejskich, które oprócz tradycyjnie rolniczych i wypoczynkowych są teraz „wsiami-sypialniami”, położonymi w pobliżu największych regionalnych ośrodków, dużych miast z silnym zapleczem gospodarczym. Mieszkańcy nie rezygnują z pracy w miastach, wręcz odwrotnie – tam jej poszukują. Jednocześnie zyskują tańsze i lepsze warunki mieszkaniowe, czyli dom z ogródkiem. Takie wisie coraz bardziej przypominają małe miasteczka, bo wraz ze stylem życia pojawia się infrastruktura komunikacyjna i usługowa. Specjaliści nazywają to „realizacją migracji wahadłowej”. Można powiedzieć, że współczesna wersja chłoporobotnika jest wersją odwrotną do peerelowskiej. Ale i wtedy, i dziś na taki styl życia miały decydujący wpływ warunki ekonomiczne. Ludzie starają się żyć wygodnie na miarę swoich możliwości.

Pojawiły się też wsie o bardziej złożonym charakterze, w których działają różne firmy, skierowane na klientów z pobliskiego miasta. W takich miejscowościach lokują się przedsiębiorstwa i sieci handlowe, do których dojeżdżają z kolei mieszkańcy miast, a więc jest odwrotny kierunek poszukiwania pracy. To już nie neochłoporobotnicy, a miasto-chłopi. Na wsiach pojawiły się współcześnie usługi nigdy wcześniej w takich miejscach nieistniejące. W tej chwili można otworzyć dowolny interes i nikogo to nie zdziwi, choć dekadę czy dwie temu uznawane byłoby to za atrakcję nie tylko lokalną. Obecnie to normalne, że we wsi jest od 5 do 10 procent osób utrzymujących się wyłącznie z pracy poza rolnictwem, choć jest wiele wsi, w których ponad polowa to osoby zatrudnione na miejscu w innych działach gospodarki. A są to usługi medyczne, fryzjersko-kosmetyczne, konserwacja zieleni i w ogóle ogrodnictwo, praca w ochronie itd.

„W latach 90. i następnych główne kierunki migracji ekonomicznej uległy zasadniczemu przeobrażeniu. Praktycznie przestali istnieć chłoporobotnicy – piszą Agnieszka Becla i Stanisław Czaja w pracy „Quasi-urbanizacja obszarów wiejskich (na przykładzie Dolnego Śląska)”. – Istotnie zwiększyło się natężenie emigracji do innych państw Unii Europejskiej, a także pojawiło się nowe zjawisko – migracji mieszkańców miast na tereny wiejskie, będące ważną formą przejawiania się zjawiska quasi-urbanizacji”.

Mobilność „słoików”

W archiwum Telewizji Polskiej jest taki film z początku lat 90. XX wieku, w którym rosyjski hipnotyzer Anatolij Kaszpirowski idzie ulicą Marszałkowską obok domów towarowych „Centrum”. Jedna z najważniejszych warszawskich arterii zmieniła się w wielki ciąg straganów, szczęk, handlu naręcznego. Ktoś, kto nie pamieta tamtych czasów może mieć problem z rozpoznaniem tego fragmentu Warszawy. Kamera nie zarejestrowała, ale pamiętam, że przy wejściach do domów towarowych regularnie siedziały osoby żebrzące i zachęcające do dania datków pokazywaniem kikutów rąk lub nóg. W okolicach hotelu Forum (obecnie Novotel Warszawa Centrum) stragan prowadził niewysoki drobny mężczyzny. Handlował wielkim rozmiarami biustonoszy. Kobiety mierzyły staniki na ulicy, a on im fachowo doradzał. Miał drugą pracę, tu dorabiał.

„Sprzedam szczęki na Manhattanie”, czyli lata dziewięćdziesiąte w Polsce

Obok wielkiego, analogowego telefonu komórkowego symbolem dekady były białe skarpetki, powszechne i równie drażniące jak dzisiejsza moda chodzenia bez skarpet.

zobacz więcej
Transformacja zmusiła wszystkich do mobilności. Kto nie był chłoporobotnikiem to się nim stał, bo czym się różni od chłoporobotnika pracownik przemieszczający się za pracą przez pół Polski. Ich symbolem stał się, uznawany przez wielu za pejoratywny, termin „słoiki”. Ale to właśnie oni tworzą współczesną gospodarkę Polską. Cały kraj przemierzają w różnych kierunkach, szukając lepszych warunków do życia i do zarobkowania.

Oczywiście, ta mobilność może też mieć długofalowe skutki negatywne. Szczególnie, gdy ma to wpływ na życie rodzinne. Badacze jak dotąd dość niechętnie analizują ten problem. Być może dla nich część „obiektów” poddanych badaniu jest również zbyt mobilna. Ale współczesny styl życia znacznej części Polaków, którzy w różny sposób przemieszczają się do pracy, nie znajduje nawet odzwierciedlenia w kulturze masowej. A szkoda, bo to ciekawe zmiany w naszej obyczajowości, które będą miały wpływ na następne pokolenia. Zasługują więc na większą niż dotąd uwagę.

Podczas pierwszych tygodni pandemii na mapie zachorowań było najlepiej widać rejony, które są najbardziej dynamiczne, ruchliwe. To Mazowsze (a właściwie Warszawa), Śląsk i Kraków z Małopolską. Mało mobilne było Pomorze i Trójmiasto. Jesteśmy społeczeństwem bardzo ruchliwym i elastycznym. To niewątpliwie zaowocowało tym, że Polska daje sobie stosunkowo nieźle radę przy kolejnych kryzysach. W tym modelu bliżej nam do chłoporobotnika niż maklera.

Zresztą współczesna kultura miejska i tak w Polsce powstała pod wpływem wsi. Tych korzeni nie powinniśmy się wstydzić, a tak bywało niestety w przeszłości. Dzisiaj przechodzimy kolejny etap tej transformacji kulturowej, wreszcie zacierają się nawet wizualne różnice między wsią i miastem. Trzydzieści lat temu można było rozpoznać po ubraniu, kto skąd pochodzi. Dzisiaj jedni i drudzy kupują te same rzeczy w tych samych sklepach, przy czym wieś częściej przez internet.

„Doświadczenia dwóch dekad transformacji pozwalały przypuszczać, że nieuchronne jest zanikanie tradycyjnych gospodarstw chłopskich i warstwy chłopskiej jako takiej. Tymczasem proces ten przybrał dość zaskakujący kierunek: z jednej strony postępowało »odrodzinnienie« części gospodarstw i ewolucja w kierunku rolnictwa farmersko‐przemysłowego, z drugiej odchłopienie (depezantyzacja) wsi – pisała profesor Cecylia Leszczyńska w swojej pracy „O etosie chłopskim i jego znaczeniu we współczesnej Polsce”. – »Trwające« gospodarstwo chłopskie miało ograniczone kontakty z rynkiem, utrzymywało się z dochodów pozarolniczych, w tym transferów socjalnych. Po raz kolejny w historii chłopskiego rolnictwa dały o sobie znać elastyczność dostosowawcza i pragmatyzm. W trudnych okresach najwłaściwsza okazywała się strategia dostosowania i trwania (czy raczej przetrwania), dyktowana z jednej strony zapobiegliwością, z drugiej zaś nieufnością wobec świata zewnętrznego, który częściej bywał wrogi niż przyjazny”.

Największą umiejętnością chłoporobotników – obok mobilności – okazała się zdolność do ciągłego przystosowywania się do rzeczywistości gospodarczej, do ciągle zmieniających się warunków. Ta rynkowa elastyczność. Szczególnie w świecie, który uważa, że niepotrzebni są już specjaliści. A okazuje się, że ludzie w typie współczesnych chłoporobotników muszą posiadać różne umiejętności, które lekceważą autorytety, na przykład umiejętność napraw hydraulicznych. Dlatego sądzę, że przyszłość będzie należała do chłoporobotników.

– Grzegorz Sieczkowski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Bukowina Tatrzańska, marzec 1961. Chłoporobotnicy czekający na autobus PKS. Fot. PAP/Jan Morek
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.