O macierzyństwo dbała Jadwiga Beaupre?
Niesamowita postać. Odkrywała dla nowohucianek w latach 60. to wszystko, co wydaje nam się współczesnym osiągnięciem. Uczyła świadomego macierzyństwa, przygotowywała kobiety do porodu bez strachu i bólu, promowała ćwiczenia przed i poporodowe oraz angażowanie ojców w opiekę nad noworodkiem. Wyprzedzała swoje czasy o kilka dekad. Wielu lekarzy położników uważało jej praktyki za babskie fanaberie; położnica miała przecież podczas porodu leżeć i słuchać pana doktora! Tymczasem doktor Beaupre uważała, że kobiety muszą nauczyć się słuchać swojego ciała, świadomie współpracować z nim podczas porodu, przejmować inicjatywę. Przekonywała, że to nie musi być ból i trauma, ale piękne, wartościowe doświadczenie. Nowohucianki i krakowianki do dziś wspominają panią doktor i prowadzoną przez nią – jedną z pierwszych w Polsce! – szkołę rodzenia.
Melpomena zawitała do tej krakowskiej dzielnicy dzięki Krystynie Skuszance?
Troszkę wcześniej, kiedy Jan Kurczab założył amatorski Teatr Nurt w baraku samowolnie zbudowanym z podwędzonych z budowy desek. To wtedy okazało się, że ci robotnicy w gumiakach i waciakach marzą o teatrze! Skuszanka przybyła do Nowej Huty w 1955 roku, żeby prowadzić tu pierwszą scenę profesjonalną – Teatr Ludowy. Miała wtedy 31 lat, powierzono jej teatr dla robotników najważniejszej inwestycji planu sześcioletniego. A ona, zamiast pokazywać im folklor, jakieś proste sztuki dydaktyczne, stworzyła niezwykle ambitną, na wskroś nowoczesną, niemal eksperymentalną scenę, nawiązującą do tradycji polskiego teatru romantycznego! I odniosła sukces! Teatr Ludowy był wówczas jednym z najciekawszych artystycznie w Polsce. Zaczynali tam swe spektakularne kariery Franciszek Pieczka i Witold Pyrkosz.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Nowohuckie życie towarzyskie toczyło się głównie w knajpach, czy Lesie Mogilskim?
Życie miłosne kwitło wszędzie, gdzie się dało: w bramach, w wykopach, w Lasku… Nowa Huta była miastem ludzi młodych, którym brakło miejsc na intymne schadzki. Przeludnione hotele robotnicze podzielono wedle płci. Nawet małżeństwa nie mogły w nich mieszkać razem. Mieszkania dopiero się budowały… Natomiast w knajpach pito, i to nierzadko na umór. Projektowano te lokale gastronomiczne z wielkim pietyzmem. Zamawiano obrusy, zatrudniano piękne kelnerki, a po kilku miesiącach miejsca przeistaczały się w speluny i mordownie. W Nowej Hucie można było świetnie zarobić, młodzi ludzie, którzy tu przyjeżdżali, dostawali do ręki spore sumy i nie mieli na co ich wydawać. Nie mieli często rodzin na utrzymaniu, więc kupowali sobie garnitur i radio, a potem... szli się bawić.
Kościół powstał tam po wieloletniej batalii. Z udziałem pań?
Nową Hutę zaplanowano jako miasto bez Boga. W planie urbanistycznym zabrakło kościoła, podobno dziwił się temu nawet Bolesław Bierut. Nie znaczy to, że kościołów nie było. Były. Należały do dawnych wsi, które Nowa Huta wchłonęła: Pleszowa, Czyżyn, Bieńczyc, był klasztor cystersów w Mogile. A Nową Hutę tworzyli w zdecydowanej większości katolicy, często bardzo przywiązani do wiary. Co niedzielę, w mróz, słotę czy upał pokonywali pieszo kilka kilometrów, żeby uczestniczyć w nabożeństwie. Wreszcie, po 1956 roku, władza ludowa uległa i wydała zgodę na budowę kościoła w Nowej Hucie. Zawiązano komitet budowy, wkopano w ziemię drewniany krzyż. A władze… rozmyśliły się. I kazały krzyż usunąć. Na jego miejscu miała stanąć szkoła tysiąclatka. Rankiem 27 kwietnia 1960 roku, kiedy robotnicy przyjechali wykopać krzyż, rzuciły się na nich mieszkające nieopodal kobiety. Odpędziły ich. Tak zaczęły się wydarzenia zwane „walką o krzyż”: kilkudniowe regularne walki z milicją i ZOMO, prawdziwa wojna uliczna. Krzyż udało się obronić, jego replika stoi do dziś, ale szkoła i tak powstała. Kościół zbudowano trochę dalej, w 1965 roku. Takie to było „socjalistyczne miasto”...