Dlaczego prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu zależało na organizowaniu spotkań w Lucieniu?
Był nie tylko wybitnym politykiem, ale również naukowcem i profesorem. Kiedy przygotowywaliśmy seminarium o współczesnym liberalizmie, z rozmowy z prezydentem okazało się, że czytał „Teorię sprawiedliwości” Johna Rawlsa. To było zaskakujące, chociaż w pewnym sensie naturalne. Lektura tej książki była mu potrzebna do habilitacji. Lech Kaczyński był polskim inteligentem, posiadał ciekawość, która sprawiła, że spotykał się z naukowcami, którzy zajmowali się filozofią polityczną liberalizmu, filozofią klasyczną czy też ze specjalistami od Rosji.
Czy Seminaria Lucieńskie odbywały się według narzuconych reguł?
Prezydentowi bardzo zależało, by spotykali się tam ludzie z przeciwnych stron barykady sporów ideologicznych. Bywał tam Piotr Zaremba i inni dziennikarze konserwatywni. Ale również prof. Aleksander Smolar, prof. Andrzej Walicki, czy prof. Marek Safjan, który pojawił się na spotkaniu poświęconym sporom o filozofię prawa. Lucień odwiedzał prof. Ryszard Legutko, prof. Zdzisław Krasnodębski, dr Barbara Fedyszak-Radziejowska. Na zaproszenie prezydenta przyjeżdżało szerokie grono ludzi. Wystąpienia składały się z dwóch wstępnych referentów, po których do późnej nocy toczyła się dyskusja w kuluarach. Do Warszawy wracaliśmy w sobotę rano.
W pańskiej definicji dorobku polskiej inteligencji mieszczą się m. in. dzieła Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego, Henryka Sienkiewicza, Stefana Żeromskiego, Zbigniewa Herberta, Czesława Miłosza, Adama Michnika, prymasa Stefana Wyszyńskiego. Dlaczego ten dorobek postrzega pan tak szeroko i jak pan go łączy? Czy dobór autorów nie sprawia, że ten dorobek jest sprzeczny ze sobą?
Odpowiedź na te pytania muszę zacząć od seminariów „Polskie zmagania z historią”, które prowadziłem ze śp. Tomaszem Mertą na Uniwersytecie Warszawskim. Co tydzień zadawaliśmy studentom jedną książkę do przeczytania i później o niej dyskutowaliśmy. Oparliśmy się na definicji wybitnego XX-wiecznego polskiego intelektualisty i konserwatysty Pawła Hertza, który sformułował pojęcie piśmiennictwa.
Co ono oznacza w jego ujęciu?
Rzeczy istotne dla polskiego życia intelektualnego, które nie są tylko filozofią. Bo dla polskiego życia intelektualnego były ważne powieści Henryka Sienkiewicza, kazania prymasa Stefana Wyszyńskiego, poezja Zbigniewa Herberta i publicystyka Adama Michnika, choćby pochodząca z lat siedemdziesiątych, np. praca pt. „Kościół, lewica, dialog”. Zakładaliśmy na seminarium, że w wielonurtowości piśmiennictwa ważne są rzeczy istotne dla tradycji lewicowej i prawicowej. Bo polska inteligencja nigdy nie była jednorodna.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Polskimi inteligentami byli Roman Dmowski, Stefan Żeromski, Henryk Sienkiewicz, Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz. I mogli, jak Zbigniew Herbert i Czesław Miłosz straszliwie się kłócić. Przykładem jest słynna awantura w Stanach Zjednoczonych o stosunek do II Rzeczypospolitej i okupacyjnej konspiracji. Czesław Miłosz to wyszydzał, a dla Zbigniewa Herberta to było święte. Ale obaj byli wielkimi poetami. Dla nas było oczywiste, że tradycja polskiej inteligencji jest jedna, chociaż wielowątkowa i często pozostająca ze sobą w sporze. Ale żeby coś z niej wybrać, uznać za swoje, trzeba znać ją całą.
Kto przychodził na panów seminarium?
Przewinęło się przez nie grono współczesnych czterdziestolatków, którzy wtedy byli studentami, a dziś sytuują się od lewej do prawej strony sceny politycznej i publicystycznej. Bywał tam Sławomir Sierakowski, który później założył „Krytykę Polityczną”. Bywał Michał Łuczewski i kilka innych istotnych osób z tego pokolenia.
Pisał pan, że Bolesław Prus i Władysław Reymont chociaż nie byli socjologami potrafili doskonale opisać transformację przemysłową na ziemiach polskich. A czy jest pan w stanie wskazać pisarza, który opisał transformację 1989 roku?
Literatura nie poradziła sobie z opowiedzeniem o transformacji. Lepiej poradził sobie z tym film.