Piło się dużo i długo, a trzeźwiało na stojąco w pociągu. Opolskie festiwale sprzed lat
piątek,
12 czerwca 2015
– Było może bardziej szaro, ale też bardziej wesoło – wspomina Zbigniew Wodecki. Zdarzało się, że opolski amfiteatr wyglądał, jak po przejściu tajfunu. Ale zawsze pustoszały ulice, a okna blokowisk pulsowały w rytm rodzących się przebojów. Bo aby istnieć na polskiej scenie, obowiązkowo trzeba było wystąpić na Festiwalu w Opolu.
– To był makabryczny widok rozczłonkowanych ciał, zmieszanych z ziemią i popiołem. Ręce bez dłoni, nagie ciała bez głów, nogi do kolan – wspomina operator telewizyjny Jerzy Ernst. Maszyna rozbiła się w Lesie Kabackim.
zobacz więcej
Piło się długo i w doborowym towarzystwie
Podczas pierwszych edycji festiwalu artyści mieszkali głównie w jedynym wówczas hotelu Opole. Część trafiała także na prywatne kwatery. Ale życie towarzyskie koncentrowało się przede wszystkim w klubie festiwalowym, czyli wspominanym przez wielu Pająku, który znajdował się niedaleko rynku. – Piło się długo w doborowym towarzystwie – wspomina Wodecki.
Niektórzy, jak Beata Kozidrak i jej mąż spierali się, jakie trunki wówczas preferowano. Artystka pamięta głównie wódkę. Jej mąż twierdzi, że królowało piwo. Ale spór ten tylko potwierdza wspomnienia innych, że bawiono się hucznie.
A gdy około 2 w nocy zamykano Pająka to jedynym lokalem, w którym wówczas jeszcze serwowano alkohol, był dworzec główny. Lucjan Kydryński, dziennikarz muzyczny i konferansjer wspominał, że tam przychodziło się na piwo i jajecznicę. A potem nierzadko około 7 z minutami rozbawione towarzystwo wsiadało do pociągu Opole – Kraków i na stojąco trzeźwiało. – Było może bardziej szaro, ale też bardziej wesoło – mówi Wodecki.
Drogowskaz dla innych artystów
Pomysłodawcami festiwalu byli Mateusz Święcicki i Jerzy Grygolunas, którzy pracowali w Polskim Radiu oraz gospodarz miasta, Karol Musioł. Chcieli stworzyć scenę, która pozwoli pokazać szerokie spektrum polskiej twórczości. Także tej, której nie można było usłyszeć w polskim radiu. Zdaniem dziennikarki Marii Szabłowskiej pierwszy festiwal był „rewolucją”. Jerzy Waldorff uważał, że tam tworzono drogowskaz dla innych artystów.
Wodecki uważa, że był obowiązkowym elementem życia ówczesnego artysty, który chciał istnieć w życiu artystycznym ówczesnej Polski.
Wielu podkreśla, że ważniejsza od nagród była możliwość zaprezentowania się. Na ówczesnej niewielkiej scenie muzycznej udział w takim przedsięwzięciu gwarantował błyskawiczną popularność. W ten sposób karierę robiła pierwsza laureatka Ewa Demarczyk, Karin Stanek czy Czesław Niemen.
„Karolinka” bez dedykacji
Przynajmniej na początku Festiwal nie był partyjną inicjatywą. Pierwszy Festiwal wystartował 19 czerwca 1963 roku. Przez pięć dni publiczność zobaczyła 102 wykonawców, pięć estradowych zespołów muzycznych oraz pięć kabaretów. Wtedy laureatami zostali: Ewa Demarczyk i Bohdan Łazuka.
Drugi Festiwal z 1964 roku obejrzała rekordowa liczba widzów. W 20 koncertach i imprezach udział wzięło 56 tys. osób, a 407 artystów zaśpiewało aż 597 utworów.
Artyści wspominają także opolską publikę. Bo, jak mówi Izabela Trojanowska, fajnie mieć dobre recenzje u krytyków, ale to publiczność jest najważniejsza. – Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że mnie stworzyli widzowie. To oni nie chcieli mnie puścić ze sceny. Oni chcieli bisy – opowiada. – W 1980 roku w Opolu – chociaż wyglądało na to, że karty były już rozdane przed konkursem – zdaje się, że nie było Karolinki dla mnie. Ale reakcja publiczności sprawiła, że jury musiało coś z tym fantem zrobić. I wymyślono dla mnie specjalną nagrodę, która istnieje do dzisiaj – za interpretację – wyjaśnia Trojanowska. A jej Karolinka do dzisiaj nie ma plakietki - dla kogo i za co.
Wszystkie informacje związane z festiwalem można śledzić na stronie festiwalopole.tvp.pl. Tam też będzie można obejrzeć transmisje wszystkich koncertów oraz wywiady z gwiazdami tegorocznego festiwalu, które na opolskim rynku przeprowadzą Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk.