Przyciągał władze i samobójców. Pałac Kultury kończy 60 lat
środa,
22 lipca 2015
Wyżej! Wyżej! – krzyczeli urzędnicy, gdy nad przyszłym Placem Defilad latał samolot, wyznaczając wysokość Pałacu Kultury. Znalazło się w nim 3312 pomieszczeń, 33 dźwigi, centrala telefoniczna na tysiąc numerów oraz 7 radiowęzłów, nadających życzenia dla pracowników, którzy - zapewne jako jedyni na świecie - w Wigilie zjadali karpie z warszawskich Łazienek.
40 milionów cegieł, 26 tysięcy ton stali, 1,5 mln metrów przewodów elektrycznych i 25 tysięcy punktów świetlnych - tyle zużyto przy budowie Pałacu Kultury. Po trzech latach - 21 lipca 1955, puntualnie o 16., ambasador ZSRR Pantelejmon Ponomarienko i premier rządu PRL Józef Cyrankiewicz siedząc przy stole, ustawionym przed wejściem głównym Pałacu Kultury, podpisali protokół przekazania gmachu, któremu nadano imię Józefa Stalina.
Budowa pochłonęła 16 istnień
Dopiero następnego dnia, 22 lipca, Pałac został udostępniony „całemu społeczeństwu polskiemu”. „Otwierają się szeroko piękne, ozdobne podwoje Pałacu - napisano w „Trybunie Ludu”. Tego dnia budowniczym wręczono kilka tysięcy medali. A wyczyn był nie lada, bo budowa olbrzyma trwała 1176 dni. Pracowało na niej 3500 radzieckich robotników. Na rusztowaniach zginęło 16 z nich, a o ich groby oraz dwójki robotniczych dzieci, znajdujące się w prawosławnej części cmentarza wolskiego, do dzisiaj dbają pracownicy Pałacu.
Zresztą do dziś można natknąć się na pamiątki bo budowniczych i to w bardzo zaskakujących miejscach. Jak opowiada kronikarka Pałacu Hanna Szczubełek, która w PKiN przepracowała ponad 50 lat, w ubiegłym roku podczas wykuwania okna w Sali Kongresowej odkryto łopatę. – Była zamurowana w ścianie – wyjaśnia Szczubełek. Ponieważ była złamana kronikarka podejrzewa, że w ten sposób się jej pozbyto.
Dar bratniego narodu
Pomysłodawcą wybudowania wysokościowca jako daru bratniego narodu w dowód przyjaźni był Józef Stalin. Początkowo władze radzieckie chciały, by gmach był uczelnią i dokładną kopią moskiewskiego Uniwersytetu im. Łomonosowa, ale strona polska zdołała wynegocjować inne przeznaczenie budynku.
Wyżej! Wyżej!
Dyskusja przetoczyła się także w temacie gabarytów gmachu. Radzieccy architekci zaproponowali 120-metrową budowlę. Ale wtedy odezwały się ambicje Polaków. Józef Sigalin, naczelny architekt Warszawy w swojej książce opisuje, jak wyglądało ustalanie wysokości budynku. Nad przyszłym placem Defilad latał wojskowy samolot ciągnący za sobą balon. Droga radiową instruowano pilota jak wysoko ma się wznosić. Kiedy balon wyznaczył 120 metrów, Lew Rudniew, autor projektu PKiN ocenił, że tyle wystarczy. Z kolei naczelny architekt stolicy i jego współpracownicy krzyczeli: „Wyżej! Wyżej!”
Ostatecznie wysokością PKiN znacznie przerósł najwyższy przedwojenny budynek stolicy - Prudential, który mierzył 60 m. Tyle mają boczne wieże Pałacu. Wraz z iglicą kolos osiągnął wysokość 230 metrów. Liczy 42 piętra.
Rewolucja dźwigowa
Przygotowując plac budowy, wyburzono pozostałości 190 kamienic. A po ulicach miasta jeździł traktor z makietą budynku i prezentował ją mieszkańcom. Kiedy w końcu budynek stanął, wszyscy byli bardzo ciekawi wnętrz i widoku z 30. piętra. Okazuje się jednak, że początkowo nie było planów stworzenia tarasu widokowego dla wszystkich. Miała powstać tam kameralna kawiarenka dla maksymalnie 30 gości. Hanna Szczubełek opowiada, że po otwarciu gmachu na trzydzieste piętro wwieziono przodowników pracy i najważniejszych gości. – A zainteresowanie chętnych do obejrzenia panoramy miasta wymusiło takie przeznaczenie tarasu – wyjaśnia.
Ustawiały się tasiemcowe kolejki chętnych. Winda mieściła tylko 12 osób. Potem wywożono ludzi na 29. piętro, resztę drogi musieli pokonywać pieszo. – Wreszcie pod koniec lat 70. przeprowadzono rewolucję dźwigową i dobudowano windy – opowiada kronikarka. Z tarasem wiążą się także ponure historie samobójcze. W dół z tarasu rzuciło się 8 osób.
Szczubełek wspomina parę kochanków, którzy w ten sposób sprzeciwili się woli swoich rodzin, nie godzących się na mezalians. Po tych tragicznych historiach wzmożono środki ostrożności i wzmocniono zabezpieczenia. A po ubiegłorocznym skoku „kleryków”, kiedy czterej BASE jumperzy zorganizowali nielegalny skok kraty skonstruowano tak, aby nikt nie mógł się przez nie przecisnąć.
Koncert życzeń
Pałac Kultury był bardzo nowoczesnym na owe czasy budynkiem biurowym. Liczył 3312 pomieszczeń, 33 dźwigi, centralę telefoniczną na tysiąc numerów, w które na dwie zmiany pracowało 5 telefonistek. Miał też 7 radiowęzłów, które wykorzystywano m.in. do nadawania koncertu życzeń. Spikerką radia była także Hanna Szczubełek i to do niej trafiały prośby pracowników o nadanie życzeń i muzyki dla jakiegoś pracownika Pałacu. – W ten sposób świętowano imieniny, a komunikat rozpoczynał się słowami: „Tu studio centralne Pałacu” – wspomina kronikarka. Taka uprzejmość kosztowała 15 złotych.
Karp z Łazienek i namiot z magazynu
To nie jedyne przywileje ówczesnych pracowników PKiN. Pałac w przeciwieństwie do wielu innych instytucji i zakładów w PRL nie posiadał wakacyjnej bazy wypoczynkowej. Ale miał magazyn sprzętów turystycznych. Każdy chętny wybierający się na wakacje mógł wypożyczyć namiot, śpiwory, turystyczne butle gazowe, a nawet koce. Zimą z kolei na wigilijny stół trafiały karpie z Łazienek Królewskich. W soboty bowiem pracownicy Pałacu pracowali w parku, dbając o staw, zarybiając go oraz hodując tulipany.