Parawan i spółka, czyli jak w tym roku wyglądał nadbałtycki lans
sobota,
29 sierpnia 2015
Choć wypoczynek nad polskim morzem kojarzył się w tym roku głównie z wszechobecnymi parawanami, turyści wybierający się nad Bałtyk mogli skorzystać z wielu innych atrakcji. Swoje podniebienia raczyli już nie tylko rybą z frytkami, ale chociażby tatarem z łososia, czy flaczkami z kalmara, a swoich sił spróbować na przykład wisząc 2,5 minuty na metalowym drążku. Młodzi piraci straszyli turystów strzelającymi kulkami, a małe księżniczki, pretendujące do miana bajkowej „Elzy”, mogły pojeździć po deptaku na pluszowych koniach, czy jednorożcach.
Warunki harcerskie, ale widok z tarasu lepszy niż w niejednym luksusowym hotelu.
zobacz więcej
Polskie morze i plaże, mimo że co roku są obiektem krytyki, wciąż są jednym z chętniej wybieranych kierunków letniego wypoczynku. W tym roku – jak podkreślają eksperci – turystów, którzy wybrali Bałtyk, było o wiele więcej niż w poprzednich latach. Wiązało się to m.in. z bezpieczeństwem i ostrzeżeniami MSZ. – Ze względu na ostatnie wydarzenia w Tunezji czy Egipcie tamte kierunki, choć nadal atrakcyjne, niektórych zniechęciły. Zmiana wyjazdowych planów sprawiła, że pensjonaty, hotele i prywatne kwatery w Trójmieście, Władysławowie czy innych nadmorskich miejscowościach przeżywały prawdziwe oblężenie – mówi Michał Cessanis z National Geographic Traveler.
Placówki cieszące się największym uznaniem i renomą wolnych miejsc nie miały już na przełomie kwietnia i maja. Turyści, którzy obudzili się w czerwcu czy lipcu, mogli liczyć tylko na to, co zwolniło się w ostatniej chwili lub musieli przystać na dużo gorsze warunki, jak np. wspólna łazienka na korytarzu czy pokój bez balkonu. – Obdzwoniłem ok. 30 kwater w Juracie i dopiero za 31. razem udało mi się zarezerwować malutki pokój dla dwóch osób ze wspólną łazienką na sześć pokoi. A że bardzo chciałem wyskoczyć gdzieś na kilka dni, to zarezerwowałem – mówi pan Bartek.
Wolna plaża? Owszem
Mimo że wolnych pokoi pod koniec czerwca było jak na lekarstwo, na nadbałtyckich plażach wolnego miejsca wbrew pozorom nie brakowało. – Owszem, w miejscach takich jak Władysławowo czy Trójmiasto trudno było w upalne dni znaleźć kawałek nieobleganej plaży, gdzie nie leżałby ręcznik obok ręcznika, ale wciąż uważam, że najfajniejsze miejsce do odpoczynku to okolice Juraty, Jastarni. Tam da się znaleźć plaże bardziej odludne, dzikie, na których nie ma tłumów turystów – tłumaczy Cessanis.
Tematem przewodnim plażowania i głównym przedmiotem pożądania był w tym roku parawan. W mediach, gazetach czy w sieci pojawiało się mnóstwo zdjęć z plażami dosłownie zarośniętymi parawanami. Niektórzy obserwatorzy nadmorskiej rzeczywistości starali się łowić wszelkiego rodzaju absurdy. Po sieci krążyło więc m.in. zdjęcie parawanu ustawionego w wodzie.
Choć kawałkiem materiału rozciągniętego na drewnianych kijkach wiele osób starało się chronić swoją prywatność, dało się zauważyć, że sposób polskiego plażowania zaczyna się diametralnie zmieniać. Dostrzegać zaczęli to stali bywalcy nadmorskich kurortów.
Hałaśliwi jegomoście przenieśli się na Mazury
– Coraz mniej jest grup młodych osób z magnetofonem, które muzyką techno katują pozostałych plażowiczów. Ludzie, jeśli nawet piją napoje wyskokowe, to robią to dosyć kulturalnie i po cichu. Rodzice nauczyli się zwracać dzieciom uwagę, aby biegały tak, żeby nikogo nie obsypać piachem, a jeśli już niechcący im się to zdarzy, powiedzieć „przepraszam” – mówi pani Anna, która w tym roku odwiedziła trzy plaże: w Jastrzębiej Górze, Krynicy Morskiej oraz Kołobrzegu.
Na zmianę plażowych obyczajów zwraca również uwagę Cessanis. – Naprawdę są miejsca, w których nikt nikogo nie wysyła o 5 rano, żeby rozbił parawan, w których plażowicze potrafią się bawić z kulturą, bez rzucania przysłowiowym „mięsem”, gdzie panują normalne obyczaje plażowe – stwierdza.
Przyznaje, że hałaśliwych, mało kulturalnych fanów głośnej muzyki i imprez można obecnie spotkać w innych rejonach Polski. – Mnóstwo takich ludzi przenosi się na Mazury. Można ich pijanych w sztok zobaczyć niestety również na łódkach. To przerażające, ale pocieszający jest fakt, że potrafimy coraz częściej zwracać sobie nawzajem uwagę, potrafimy się odezwać, kiedy coś nam przeszkadza – mówi.
Odzywamy się nie tylko, gdy coś nam nie pasuje na plaży, ale także wtedy, gdy nie jesteśmy zadowoleni z obsługi albo gdy posiłek nam nie smakuje, bo przecież dobre jedzenie to jedna z ważniejszych składowych udanego urlopu.
Flaczki z kalmara, tatar z łososia
Wakacyjne, nadmorskie menu to już nie tylko smażona ryba z frytkami i bukietem surówek. Tę można było zjeść w wersji pieczonej albo z grilla. Oprócz flądry, dorsza i halibuta w rybnym menu królował turbot. Hitem w tym roku stały się tatary z łososia albo śledzia, zupa rybna czy nawiązujące do śródziemnomorskich przysmaków krewetki duszone w białym winie albo flaczki z kalmara. Równie dużym powodzeniem cieszyły się ryby wędzone, a wśród nich przysmaki takie jak polędwica, szynka, a nawet kabanosy z łososia.
Na gastronomicznym morskim szlaku pojawiają się coraz częściej miejsca, gdzie po „specjalność zakładu”, jak chociażby wspomniana zupa rybna, czy dobrze wysmażona i przyprawiona ryba, trzeba stać dobrych 40-45 minut. I to wcale nie ze względu na opieszałość kucharzy, ale liczbę chętnych. Tak jest w Barze Przystań w Sopocie, czy Tawernie Pirat w Unieściu albo Smażalni Ryb J. Rewińskiego w Kołobrzegu. Po tak długim czasie oczekiwania żołądek przyrasta już co prawda do kręgosłupa, ale gdy uda nam się zamówić i skosztować serwowanych tam rarytasów, jest się przekonanym, że warto było czekać.
– Oczywiście nadal jest wiele miejsc, w których właściciele próbują nas oszukać, sprzedając nieświeże ryby czy podbijają cenę czegoś, co nie jest warte nawet połowy tej sumy, ale prawdą jest, że standardy idą w górę. Tu my sami, wyedukowani przez kulinarne programy, potrafimy się odezwać, zareklamować, powiedzieć, że coś nam nie smakowało – mówi Cessanis.
Rowery i jednorożce na kółkach
Nadmorski wypoczynek nie może i nie mógł obyć się bez dodatkowych atrakcji, z jakich można było skorzystać wieczorami lub gdy pogoda nie pozwalała godzinami wygrzewać się na słońcu. Turyści dawali się nabierać na grę w „trzy kubki”, próbowali również swoich sił w konkurencjach bardziej sportowych, jak chociażby wiszenie 2,5 minuty na metalowym drążku. Koszt 5 złotych, a dla zwycięzcy wygrana w wysokości 150 złotych. Śmiałków wielu, wygranych prawie wcale.
Oprócz klasycznych rowerów, w tym roku w nadmorskich kurortach tradycyjnie można było wypożyczyć gokarty, hulajnogi, a dla dzieci, głównie dziewczynek, które pretendowały do miana cieszącej się ogromną popularnością księżniczki Elzy, pluszowe mniejsze i większe konie, jednorożce,i zebry na kółkach wprawiane w ruch za pomocą pedałów. Koszt tej przyjemności to 10 złotych za 15 minut. Dla tych mniej aktywnych nad morzem działały mini kina 6D, wesołe miasteczka, nie brakowało też ulicznych grajków, fakirów i lewitujących w powietrzu magików.
Nalewka z bursztynów i udawane muszle
A jakie pamiątki królowały w tym roku na straganach? Wśród tradycyjnego „mydła i powidła” największym uznaniem cieszyły się buteleczki z muszelkami i piaskiem w różnych kolorach, ozdobione nalepką „Pozdrowienia z Bałtyku” oraz butelki z bursztynami na zdrowotną nalewkę, którą można sobie sprawić po powrocie do domu, zalewając kamienie spirytusem. Nie brakowało też gadżetów i pamiątek mniej kojarzących się z morzem, jak tablice i kubki wyglądem przypominające te z poprzedniej epoki z napisami w stylu „Przodownik pracy”, „Kubek Szefa” czy chociażby postaciami z popularnych bajek, jak „Muminki” i „Sąsiedzi”.
– Sam, gdy jestem nad morzem, nie mogę się oprzeć, żeby nie pochodzić między straganami i nie wrócić do domu z muszlą lub bursztynem, który często ani z jednym, ani z drugim nie miał nic wspólnego – śmieje się Cessanis.
Na straganach nie brakowało również ubrań. Sukienki, bluzy, spodnie oraz trampki w najmodniejszych w tym roku jaskrawych kolorach, tureckiej produkcji, podbijały serca wielu kobiet. Hitem były również marynarskie torby plażowe na ramię w pastelowych barwach.
Dancingi pod chmurką i boiska do siatkówki
To, co zdecydowanie zmieniło się na plus to fakt, że choć lubimy sobie na urlopie poleniuchować, coraz częściej spędzamy go aktywnie. Dancingi na świeżym powietrzu to w miejscowościach uzdrowiskowych już standard. Coraz więcej widać też osób biegających po plaży, a spacery z kijkami, czyli nordic walking, stały się już niemal standardem. – Tylko się cieszyć. Dobrze, że zarówno młodzi, jak i starsi ludzie zaczęli się ruszać. Obecność tych drugich cieszy tym bardziej, że to pokazuje, że jesień życia można spędzać aktywnie. Dla mnie przykładem dobrej, wielopokoleniowej zabawy jest chociażby SPATIF w Sopocie. Bawią się tam wspólnie przynajmniej trzy, jak nie cztery pokolenia – mówi Cessanis.
Zaznacza, że oprócz rekreacji indywidualnej, na polskich plażach pojawia się coraz więcej boisk do gier zespołowych np. do siatkówki plażowej. – Grają nie tyko młodzi, ale i starsi w wieku ok. 50–60 lat – mówi.
Dodaje, że warto cieszyć się z tego, że mamy gdzie spędzać wakacje. – Polskie morze ma w sobie to coś, magię, która sprawia, że choć na kilka dni w roku chcemy się tam pojawić – dodaje.