Niebieskie majtki, spalona kura, główki żelowych misiów. Jeśli chodzi o zabobony, Adam Nawałka wcale nie jest ekscentrykiem
wtorek,
13 października 2015
Zakaz cofania dla kierowcy autobusu kadry, gdy wewnątrz siedzą piłkarze, unikanie kawy przed meczami. Przesądy trenera polskiej reprezentacji mogą budzić rozbawienie, ale nie powinny. Po pierwsze efekt jego pracy są znakomite, a po drugie w świecie sportu zabobony to rzecz normalna i – jak tłumaczy psycholog sportowy – wręcz pomagająca w osiąganiu sukcesów.
Selekcjoner reprezentacji Polski jest bardzo przesądny i ma swoje rytuały. Według niego rzeczą niedopuszczalną jest na przykład, kiedy kierowca autokaru cofa, gdy wewnątrz siedzą jego piłkarze. W sezonie 2011/12, kiedy był trenerem Górnika, na mecz do Zabrza przyjechała Jagiellonia. Białostocki autokar podjechał za daleko, kierowca zdecydował się cofnąć. Obserwujący scenkę piłkarze Górnika piali z zachwytu, bo wiedzieli, że mają rywali. Rzeczywiście, wygrali 2:0.
Kolorowe stroje – zły omen
Gdy kadra gra na wyjazdach, zawodnicy Nawałki muszą biegać po boisku w jednokolorowych, białych strojach. Nie mogą mieć na przykład białych trykotów i czerwonych gatek. Byłby to zły omen. Do tego przed meczem zawodnicy muszą mieć białe koszulki polo.
Przed spotkaniami trener nie napije się również kawy, jeżeli nie dostanie do niej ciasteczka. Przestał także udzielać wywiadów. Gdy milczał przed meczem z Niemcami, pokonaliśmy świeżo upieczonych mistrzów świata. Lepiej nie kusić losu...
Zabobony Nawałki to rzeczy drobne i nieszkodliwe. Zresztą cały świat sportu na nich stoi. Można sobie wyobrażać, że sportowcy to tytani, ale są przesądni jak małe dzieci. Na przykładzie selekcjonera biało-czerwonych widać, że dotyczy to także trenerów, którzy powinni przecież być racjonalni i kierować się zdrowym rozsądkiem.
Rozłożone papryczki
Hiszpan Luis Aragones zabraniał swoim zawodnikom zakładać żółte stroje, bo uważał je za pechowe.
Ciekawe pomysły mieli też Włosi. Nieżyjący już Romeo Anconetani przed meczami rozsypywał sól przed szatnią swojej drużyny, zaś pod stołem rozkładał papryczki.
Natomiast Giovanni Trapattoni, gdy grała prowadzona przez niego reprezentacja Włoch, kazał kropić ławkę rezerwowych wodą święconą.
Wszyscy pamiętają Jerzego Engela i jego słynny płaszcz. To był akurat bardzo niewinny przykład. Podobnie jak nie golący się w dniu meczu niezapomniany Kazimierz Górski. Natomiast już dość osobliwie zachowywał się Raymond Domenech, selekcjoner reprezentacji Francji w latach 2004-2010. Wierzył w horoskopy i unikał wysyłania powołań dla piłkarzy urodzonych pod znakiem Skorpiona. Twierdził, że są konfliktowi i mają zły wpływ na drużynę.
Jego teoria się nie sprawdziła. Podczas mistrzostw świata w RPA doszło do konfliktu Domenecha z Williamem Gallasem (Lew) i Nicolasem Anelką (Ryby). W przerwie meczu z Meksykiem Gallas powiedział nawet do trenera: „Pier... się skur...”. Po turnieju szkoleniowiec stracił posadę.
Popiół na kolana
Sami zawodnicy mają najprzeróżniejsze przesądy. Jest wiele wspólnych. Na przykład kolejność zakładania czy sznurowania butów. Jeden z naszych bohaterów eliminacji mistrzostw Europy, Kamil Glik, zawsze najpierw sznuruje prawego buta. Natomiast jego kolega z kadry, Sebastian Mila, zaczyna od lewego. Jak tłumaczy, chce dopieścić tę nogę, która lepiej kopie.
Wyjątkowy sposób na chronienie nóg mieli piłkarze reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej. – Przed meczem palili kurę i popiołem smarowali sobie kolana i kostki, żeby nie doznać kontuzji – wspominał Henryk Kasperczak, który prowadził ekipę Słoni w latach 1993-94, a obecnie pracuje z kadrą Tunezji.
– Rzucaliśmy się na przeciwnika z furią – mówił selekcjoner reprezentacji Polski.
zobacz więcej
Aż tak drastyczne nie są rytuały dotyczące oddawania potrzeb fizjologicznych, choć równie sumiennie i z całą powagą przestrzegane. Nie można tak po prostu stanąć i się załatwić. Trzeba na przykład dobrze wybrać pisuar, a najlepszy – jak wiadomo – jest ten po lewej stronie. – Czasem było kilka pisuarów, ale tylko ten z lewej strony był zajęty. Zawsze czekałem na swoją kolej, byle tylko załatwić się właśnie do tego – opowiadał były reprezentant Polski Marcin Żewłakow.
Załatwił się na oczach milionów
Trzeba jednak przyznać, że czekanie w kolejce nie jest jednak tak upokarzające, jak konieczność załatwienia się na oczach milionów ludzi na całym świecie. Doświadczył tego były reprezentant Argentyny Sergio Goycochea, święcie przekonany, że opuszczanie boiska przed końcem meczu to sprowadzenie na siebie nieszczęścia. Jego pech polegał na tym, że w ćwierćfinale mistrzostw świata we Włoszech w 1990 roku z Jugosławią do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka i, o zgrozo, karne. Bramkarz małą potrzebę załatwił przy słupku. Argentyna wygrała po karnych 3:2.
Potrzeb fizjologicznych nie wstrzymywał natomiast Alan Shearer. Mało tego, nawet je stymulował. Słynny napastnik miał w zwyczaju jedzenie przed meczami kurczaka z fasolą. Były napastnik reprezentacji Anglii uprzykrzał rywalom życie, puszczając szpetne bąki. Ci woleli więc się od niego odsuwać. Było to niezwykle skuteczne – Shearer strzelił w angielskiej ekstraklasie 441 goli.
Podobną metodę stosował były reprezentant Polski Marek Jóźwiak, który w tunelu przed wejściem na boisko często puszczał głośne bąki, żeby onieśmielić przeciwników.
Na ogół jednak piłkarze pomagają szczęściu w sposób bardziej cywilizowany. Najczęstszą jest żarliwa modlitwa przed wejściem na boisko. Stosuje ją choćby Patryk Małecki z Pogoni Szczecin. W jego przypadku kwestia nabiera jednak kuriozalnego wymiaru, ponieważ skrzydłowy to jeden z najmniej sympatycznych zawodników, obrażający przeciwników, a nawet kibiców.
Byle przeskoczyć wapno
W każdym meczu natomiast znajdzie się choć jeden piłkarz, który wchodząc na boisko się przeżegna albo spojrzy w niebo. Obojętnie czy jest to finał Ligi Mistrzów bądź mistrzostw świata, czy też spotkanie ostatnich drużyn B-klasy. Samo wejście na murawę też wymaga rytuału. Byli napastnicy reprezentacji Maciej Żurawski i Piotr Reiss nigdy nie zrobili tego inaczej, jak tylko prawą („Żuraw”) lub lewą („Reksio”) nogą. Od prawej zaczyna też choćby Cristiano Ronaldo.
Niektórzy nie zwracają uwagi na stawianą nogę, im spokój zapewni przeskoczenie linii wyznaczającej granicę boiska. Tak robił choćby Anglik Rio Ferdinand.
Czasem zabobon uaktywnia się dopiero po wejściu na boisko. Bramkarz Mariusz Liberda zawsze przed meczem całował oba słupki bramki, której miał bronić. Inny golkiper, Francuz Fabien Barthez, podczas mistrzostw świata w swojej ojczyźnie musiał być koniecznie pocałowany w łysinę przez Laurenta Blanca. Działało. Trójkolorowi wywalczyli wówczas Puchar Świata.
A propos całowania, były reprezentant Szwecji Fredrik Ljungberg narzucał sobie wstrzemięźliwość seksualną przed ważnymi spotkaniami. Przekonywał, że spółkowanie źle wpływa na jego czucie w nogach. Szwed nigdy nie zdobył Pucharu Świata w przeciwieństwie do Pelego, któremu ta sztuka udała się trzy razy. Brazylijczyk razem z kolegami z kadry spędził noc przed finałem mistrzostw świata w 1958 roku w burdelu. Nazajutrz strzelił dwa gole – co ciekawe, miał przyjemność z dwiema kobietami – a Canarinhos pokonali Szwedów 5:2.
Tylko błękitne majtki
Jak już wspomnieliśmy, słynny Aragones zabraniał piłkarzom noszenia żółtych strojów. Na pewno z zakazem nie mieliby problemów były rumuński pomocnik Adrian Mutu oraz były bramkarz reprezentacji Kolumbii Rene Higuita. Oni akurat zawsze musieli mieć bieliznę w kolorze niebieskim. Kolory są bardzo ważne dla Wojciecha Pawłowskiego, były bramkarz, między innymi Lechii Gdańsk, preferował czarne bluzy. W takiej zaliczył cztery pierwsze mecze w ekstraklasie bez wpuszczonego gola. Gdy nałożył białą, zawodnicy Polonii Warszawa pokonali go dwa razy w ciągu pięciu minut.
Dla Gary'ego Linekera, wybitnego angielskiego napastnika, który nigdy w karierze nie dostał żółtej kartki, kolor koszulki nie był ważny. Wierzył natomiast głęboko, że jeżeli do przerwy nie strzelił gola, konieczna jest zmiana koszulki w szatni.
Nakładanie stroju sportowego jest zresztą rytuałem. Istotną rolę ogrywa nawet taki szczegół, jak nałożenie bielizny na lewą stronę (Jan Tomaszewski). Łukasz Madej zaczyna się przebierać dokładnie 25 minut przed rozgrzewką. Z kolei legenda angielskiej piłki Bobby Moore zawsze jako ostatni musiał nakładać spodenki. Kapitan Chelsea Londyn John Terry natomiast trzykrotnie owija getry taśmą. Obrońca The Blues ma nawet przesądy dotyczące parkowania przed stadionem (staje w tym samym miejscu), zaś w drodze do klubu zawsze słucha tych samych piosenek.
Pożerał głowy żelkowych misiów
Były as Arsenalu Thierry Henry inaczej pomagał szczęściu. W szatni zjadał paczkę żelków w kształcie misiów. Zawsze zaczynał od głowy.
Psycholog sportowy Agnieszka Zając przyznaje, że wiara w zabobon jest powszechna w sporcie. – W profesjonalnym sporcie ważny jest każdy szczegół, który może mieć wpływ na wynik rywalizacji. Jeżeli zawodnik może w jakimś stopniu poprawić współczynnik szczęścia, na przykład dzięki posiadaniu talizmanu, to nie będzie widział nic zdrożnego w posiadaniu takiego przedmiotu i wierze w jego nadprzyrodzone moce – tłumaczy w rozmowie z naszym portalem.
Wiara w moc sprawczą przedmiotów i gestów dodaje pewności siebie, i pomaga żyć w przeświadczeniu, że będzie sprzyjać nam szczęście, więc dlaczego nie wierzyć?
– Sportowcy lubią wierzyć, że jeżeli mają jakiś talizman lub wierzą w moc sprawczą jakichś gestów, to coś ich chroni. Jednak może mieć to wymiar dwukierunkowy. Jeżeli jakiś zawodnik zapomni swojego talizmanu, na przykład nie założy szczęśliwych spodenek, bądź nie wykona szczęśliwego gestu, to może pojawić się panika – opowiada Zając.
Wewnątrz- i zewnątrzsterowność
Przesądy są bardzo głęboko zakorzenione w psychice sportowca. – Ważnym czynnikiem, mającym wpływ na jego postawę, jest poczucie kontroli. Teoria umiejscowienia poczucia kontroli dotyczy subiektywnie odczuwanego ulokowania sprawstwa zdarzeń. Ludzie w ciągu życia uczą się wierzyć, że ich losem kierują oni sami, bądź że kierują nim czynniki od nich samych niezależne. Osoby o wewnętrznym poczuciu kontroli, czyli wewnątrzsterowne, żywią przekonanie, że przede wszystkim od ich własnych wysiłków i pracy zależy to, co ważnego przydarza się im w życiu. Mogą być bardziej pewne siebie, aktywne, niezależne, zdolne do podejmowania decyzji i wierzyć w swoje sądy. Natomiast osoby o zewnętrznym poczuciu kontroli, czyli zewnątrzsterowne, są zależne od innych czynników (los, Bóg, szczęście). Ci drudzy wolą przerzucić choć część odpowiedzialności na talizmany lub pewne gesty, które – jak wierzą – pomogą im osiągnąć lepszy wynik bądź uchronią przed kontuzją – tłumaczy.
– Jeżeli zawodnik zacznie postępować w ten sposób, na przykład najpierw założy prawego buta i potem osiągnie dobry wynik, będzie pilnował, żeby już zawsze w ten sposób postępować. Taka wiara w moc sprawczą przedmiotów i gestów dodaje pewności siebie, nie przeszkadza, a przy tym pomaga żyć w przeświadczeniu, że będzie sprzyjać nam szczęście, więc dlaczego nie wierzyć? – pyta psycholog sportowy.