„Dwa wagony wódki za koncert The Rolling Stones w Polsce”
środa,13 kwietnia 2016
Udostępnij:
13 kwietnia 1967 roku, to dzień, który na zawsze pozostanie w pamięci wszystkich polskich miłośników rocka. To właśnie wtedy do Warszawy zawitali The Rolling Stones. Koncert nie doszedłby do skutku, gdyby nie Andrzej Olechowski i Wojciech Mann oraz wnuczki Władysława Gomułki. Zespół był supportowany przez Czerwono–Czarnych a honorarium w postaci dwóch wagonów wódki obrosło legendą, podobnie jak sam zespół.
Co sprawiło, że w 1967 roku w kraju zza żelaznej kurtyny mógł wystąpić jeden z najbardziej niepokornych rockowych zespołów? Okazuje się, że w dużej mierze przyczyniło się do tego dwóch młodych dżentelmenów, a właściwie ich wizyta w Polskiej Agencji Artystycznej „Pagart”. Byli nimi późniejszy minister Andrzej Olechowski i popularny dziennikarz muzyczny Wojciech Mann.
Publiczność podczas koncertu w Sali Kongresowej (fot. PAP-CAF-C.Langda)
Mann, Olechowski i wnuczki Gomułki
W swojej książce „Rock Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą” tak opisuje to wydarzenie: „Pagart był firmą wszechwładną i wszechmocną, czyli po prostu monopolistą. Bez Pagartu nikt nie mógł wyjechać na zagraniczny kontrakt. A także nikt z zagranicy nie mógł wystąpić w Polsce”. Mann i Olechowski dostąpili zaszczytu spotkania się z ówczesnym, legendarnym już dyrektorem Władysławem Jakubowskim. „Popatrzył na nas przez swoje grube szkła i powiedział: >>Napiszcie no mi, kogo by tu warto sprowadzić...<<. Przekonany o nieograniczonych możliwościach Pagartu zacząłem śmiało od Beatlesów, a dalej wpisaliśmy następnych w kolejności naszych idoli, takich jak The Rolling Stones, The Animals, The Hollies, Gerry and the Pacemakers, Lulu czy Billy J. Kramer” wspomina Mann.
Udało się sprowadzić wszystkich poza Beatlesami, którzy nie przyjechali jedynie ze względów technicznych, a dokładnie zaplanowanej już z dużym wyprzedzeniem trasy koncertowej. Jak wynika ze słów Piotra Metza, dziennikarza radiowej Trójki, zgodę na występ wyraził sam I Sekretarz Władysław Gomułka, u którego pozwolenie wyprosiły jego wnuczki.
Mick Jagger podobno śpiewał z różą w zębach (fot. PAP/CAF/C. Langda)
„Ten koncert trudno było uznać za udany technicznie”
Za występem w Polsce optowali także sami muzycy. Władze Związku Radzieckiego nie zgodziły się na występ The Rolling Stones w Moskwie, obawiając się antykomunistycznych reakcji dziesiątek tysięcy fanów podczas występu. Warszawa okazała się być dobrą alternatywą. Partia pomysłem rzecz jasna zachwycona nie była. Problemów było wiele.
Największa i najnowocześniejsza wówczas Sala Kongresowa nie dysponowała ani warunkami, ani sprzętem, który zadowoliłby muzyków. – Z technicznego punktu widzenia ten koncert trudno było uznać za udany – wspomina Maria Szabłowska, dziennikarka muzyczna, która na koncercie była.
Tygodnik TVPPolub nas
Kolejnym problemem było honorarium. Jak mówi anegdota, zespół za swój występ miał dostać dwa wagony wódki, które skonfiskowali im brytyjscy celnicy. Gaża, jaką otrzymali wystarczyła jedynie na opłacenie hotelu oraz jedzenia podczas pobytu w Polsce. – Pieniądze były z tego żadne – nasze honorarium graniczyło z jałmużną.
Ale słyszeliśmy, że młodzież we Wschodnim Bloku zdobywa nasze płyty na czarnym rynku i słucha nas w radio. Na długo zanim »głastnost« (ros. jawność) stała się modnym słowem, byliśmy skłonni rozbijać bariery pomiędzy Wschodem i Zachodem – mówił po latach ówczesny basista grupy Bill Wyman.
Na zdj. siedzą: Mick Jagger (drugi z lewej) , Bill Wyman (trzeci z lewej), Charlie Watts (drugi z prawej), Brian Jones (pierwszy z prawej) (fot. PAP-CAF-S.Dąbrowiecki)
„Nie chce zapowiadać żadnych szarpidrutów”
W dniu koncertu Pałac Kultury stał się twierdzą. Otoczony był szczelnym kordonem złożonym z uzbrojonych milicjantów, funkcjonariuszy ZOMO i ORMO.
Władze obawiały się, że podniecona wydarzeniem młodzież rozpęta regularną bójkę. Było w tym trochę racji, bo ryzyko, że rozgoryczeni fani, którzy nie dostali biletów będą chcieli się na siłę dostać do Sali Kongresowej była ogromna. Większość biletów trafiła zresztą w ręce członków partii komunistycznej.
Sam koncert we wspomnieniach tych, którzy brali w nim udział uznawany jest za bardzo udany.
– Miałam to szczęście, że mój tata miał wejścia i mógł załatwić bilety na ten koncert. Było ich strasznie mało, bo rozchodziły się drugim obiegiem w zakładach pracy. Z koncertu pamiętam przede wszystkim Micka Jaggera, który śpiewał przebój „Lady Jane” z różą w zębach. Był spór o to, czy to rzeczywiście była róża, czy jak twierdził kolega, żonkil wyrwany z jakiejś donicy, ale może nie byliśmy na tym samym koncercie – wspomina.
Szabłowska zdradza, dlaczego występ The Rolling Stones zapowiadał Zbigniew Korpolewski a nie jak to bywało zazwyczaj Lucjan Kydryński, który był już wtedy wziętym konferansjerem. – Stwierdził, że nie chce zapowiadać żadnych szarpidrutów – opowiada. Problemu z supportowaniem legendy rocka nie miała natomiast grupa Czerwono–Czarni.
Tłumy wielbicieli zespołu The Rolling Stones przed ich koncertem (fot. PAP-CAF-S.Dąbrowiecki)
Kabel od Poznakowskiego i fatalna akustyka
Gdy na scenie w końcu pojawili się „oni” od razu pojawiły się problemy. Klawiszowiec spalił kabel od organów, a że nie miał zastępczego, pożyczył go od Ryszarda Poznakowskiego z Czerwono–Czarnych.
– To naprawdę było wydarzenie. Na ten koncert przyjechali ludzie z innych demoludów. Czechosłowacji, Węgier... Czuliśmy się wszyscy, jakbyśmy nagle znaleźli się w wolnym kraju. Pamiętam, jak wszystkich irytowało to, że przed Rolling Stonesami występowali Czerwono-Czarni.
To było dla nas okropne, że musieliśmy ich słuchać. Potem po latach dowiedziałam się, że Rolling Stonesi pożyczyli od Ryszarda Poznakowskiego organy i gdyby nie ci Czerwono-Czarni, to Rolling Stonesi nie mieliby, na czym grać – wspomina Szabłowska.
Fatalna akustyka sprawiła, że menadżer zespołu skrócił oba zagrane tego dnia koncerty. Nie tylko to było jednak powodem krótszych popisów Jaggera i jego kolegów.
– Za każdym razem, kiedy ludzie wstawali i oklaskiwali nas albo krzyczeli, przepychali się do nich „oficjele” i udzielali im reprymendy. My na scenie byliśmy bezsilni, ale okropnie było przypatrywać się, jak represjonowane są spontaniczne ludzkie reakcje. Pod koniec koncertu widzowie zaczęli skandować „Ajkentgetno!” i nie od razu zdaliśmy sobie sprawę, że chodzi o „I Can’t Get No Satisfaction” – wspomina Wyman.
Po zakończonych występach zespół wrócił do Wielkiej Brytanii. Nie było mu dane zwiedzić Warszawy. „ Już wtedy byli bardzo szczelnie chronieni. Podejrzewam, że taki Keith Richards bez trudu dałby się gdzieś wyciągnąć, ale nie doszło nawet do przelotnego kontaktu. Charlie Watts wtedy jeszcze nie kolekcjonował koni, więc nie przyszła nam do głowy myśl, żeby go przewieźć dorożką ze Starego Miasta” – żałował w swojej książce Mann.
Zdjęcie główne: Koncert zespołu The Rolling Stones w Sali Kongresowej w Warszawie w 1967r. (fot.PAP-CAF-C.Langda)