Zrazy a'la Łazuka i „wódka Witka”. Kulisy festiwalu w Opolu
piątek,3 czerwca 2016
Udostępnij:
„Stolicą polskiej piosenki” Opole już po pierwszym festiwalu w 1963 roku obwołał Jerzy Waldorff. – Pojechać na festiwal i mówić później „byliśmy w Opolu” należy do dobrego tonu i brzmi, co najmniej jak: „byliśmy w San Remo”. Nie trzeba się wstydzić tego rodzaju snobizmu (...) – pisał jeden z pomysłodawców imprezy, Jerzy Grygolunas. Już dziś po raz 53. na scenie amfiteatru w Opolu wystąpi czołówka polskich gwiazd.
Nie byłoby festiwalu, ani też amfiteatru, w którym odbywa się do dziś, gdyby nie szef ówczesnej opolskiej rady narodowej Karol „Papa” Musioł, który odwiedził Budapeszt. W 1957 roku „Papa” pojechał tam z wizytą i podpatrzył amfiteatr na budapeszteńskiej wyspie św. Małgorzaty. Stwierdził, że warto by było coś takiego mieć u siebie.
Sześć lat później gotowy obiekt odwiedzili literat i radiowiec Jerzy Grygolunas oraz muzykolog Mateusz Święcicki. Zafascynowani architekturą amfiteatru stwierdzili, że warto byłoby w nim zorganizować imprezę muzyczną. „Papa” podchwycił pomysł i tak w 1963 roku odbyła się pierwsza edycja festiwalu. To właśnie wtedy Ewa Demarczyk zaśpiewała „Karuzelę z Madonnami”.
Festiwal mało atrakcyjny
O ile publika bawiła się świetnie, o tyle na organizatorów spadły gromy. Radio Wolna Europa oraz środowiska emigracyjne sugerowały, że festiwal wpisuje się w nacjonalistyczną politykę i antyniemiecką fobię ekipy Władysława Gomułki, która wszelkimi sposobami manifestuje polskość Opolszczyzny.
W kraju kręcono natomiast nosem na miejsce, w którym festiwal się odbywał. Opole było głuchą prowincją. Sława Przybylska stwierdziła, że na takiej scenie występować nie będzie, a Irena Dziedzic, bez której nikt nie wyobrażał sobie „porządnej” muzycznej imprezy, orzekła, że interesują ją tylko festiwale międzynarodowe jak Sopot. – Opole takie nie było, więc pani Irena stwierdziła, że taka impreza po prostu nie jest dla niej atrakcyjna – mówi Maria Szabłowska, dziennikarka muzyczna.
Zamiast popularnej prezenterki na scenie pojawiali się więc m.in. Piotr Skrzynecki, Jacek Fedorowicz, Aleksandra Kurczab czy Lucjan Kydryński. Ten ostatni często kradł show występującym zespołom.
– Bywały momenty, gdy ludzie nie słuchali tego, co śpiewają artyści, ale skupiali się na tym, o czym mówi właśnie Kydryński. Czasem zapowiadał piosenkarzy tak barwnie, że to, co prezentowali, nie okazywało się już tak atrakcyjne – śmieje się Maria Szabłowska. Jerzy Połomski wielokrotnie wspominał, że nigdy nie przyłapał Kydryńskiego na niepotrzebnych słowach. Konferansjer zawsze trafiał w sedno, jego zapowiedzi były proste, konkretne i rzeczywiście potrafiły porwać tłumy.
Alibabki towarzyszyły jako chór wielu artystom śpiewającym w Opolu (fot. NAC/Grażyna Rutkowska)
Ulewa i parasole dla artystów
Wrogiem numer jeden artystów występujących w Opolu, była pogoda. Często głównym wyposażeniem publiczności były parasole. Przydawały się one także na scenie. Podczas drugiej edycji festiwalu po oberwaniu chmury Jacek Fedorowicz chodził za artystami z parasolem, a muzycy rozbryzgiwali wodę i wylewali ją z instrumentów. Mimo takiej przeszkody ani transmisja, ani sam koncert nie zostały przerwane.
– Piosenka była trudna do zaśpiewania. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że muzycy przestali grać. Byłam przekonana, że odłożyli instrumenty, bo uznali, że fałszowałam. Dośpiewałam piosenkę a capella i przerażona uciekłam za kulisy. Wtedy okazało się, że to nie była moja wina. Po prostu wiatr zwiał im nuty. To było straszne. Przez całe lata wspomnienie tego występu było dla mnie koszmarem – tak swój występ w Opolu w jednym z wywiadów wspomina Urszula Dudziak, która podczas debiutu na opolskiej scenie miała niespełna dwadzieścia lat.
W 1969 roku prawie w ogóle ze sceny nie schodziły Alibabki. Nie tylko śpiewały swoją piosenkę „Kwiat jednej nocy”, która została wtedy nagrodzona, ale wystąpiły również w wielu chórkach.
– Schodziłyśmy z jednymi nutami i po zapowiedzi wchodziłyśmy z kolejnymi. To nam dało dużo frajdy, ale były też skutki uboczne. Byłyśmy prześpiewane, miałyśmy przeforsowane gardła. Pogoda była paskudna, lał deszcz, rano skończyło się na pogotowiu i zastrzykach. Jarema Stempowski poprosił żonę, by przywiozła specjalny inhalator, żebym głównie ja mogła rozluźnić sobie dzięki niemu struny głosowe. Gdy miałyśmy wykonać naszą piosenkę w koncercie laureatów, cały sektor dla wykonawców mocno trzymał za nas kciuki – wspomina Ewa Dębicka, jedna z Alibabek.
Czesława Niemena nie zabrakło na pierwszym festiwalu w Opolu (fot. NAC/Grażyna Rutkowska)
„Pod pająkiem” i na kwaterze
Pierwszy, „pionierski”, jak się wtedy mówiło, festiwal w Opolu, odznaczał się wyjątkowym chaosem organizacyjnym. Jego ofiarą padł Bohdan Łazuka. Po odśpiewaniu swojej piosenki późnym wieczorem, w przeddzień finału, wyruszył na dworzec, aby wrócić do Warszawy. Niemal w ostatniej chwili, już na peronie, dopadł go jeden z jurorów, Jerzy Markuszewski, który poinformował artystę, że jest laureatem głównej nagrody. Organizatorzy zapomnieli piosenkarza o tym powiadomić. Łazuka oczywiście nie opuścił Opola i dzięki temu zyskał podwójny bonus: wziął udział w koncercie finałowym, jako główny bohater oraz – co ważniejsze – załapał się na nocną, artystyczną imprezę nieabstynencką, co pasjami lubił.
Baza noclegowa w Opolu do dziś nie należy do najbogatszych. Miejsc w hotelach zawsze było mało. Artyści często mieszkali więc w akademiku i w tzw. kwaterach prywatnych, czyli w pokojach wynajmowanych od opolan. Przy okazji festiwalu w miejscowych restauracjach pojawiły się za to nowe dania, np. zrazy a'la Łazuka.
Artystyczny szlak po koncertach zaczynał się „Pod pająkiem”, a kończył o świcie na Dworcu Głównym nad jajecznicą na maśle. Alicja Majewska często przywoziła ze sobą trunek, który nazywał się „wódką Witka” i produkowany był przez jej brata. – Skład i receptura trunku są tajemnicą, ale zawsze wszyscy uwielbialiśmy się raczyć tą nalewką. Gdy tylko pojawiałam się w Opolu wielu przyjaciół pytało, czy oby na pewno ją ze sobą przywiozłam – śmieje się Alicja Majewska.
„Pod Pająkiem” często imprezy trwały do białego rana i nie obywało się bez tańców na stole. Artystom sekundowali jednak nie tylko kelnerzy, ale też agenci SB. – Znalazłem w IPN raport na temat tego, co nagadałem w Pająku po pijaku. Panowie z SB mieli też osobny stolik na widowni w amfiteatrze – mówi Jan Pietrzak.
Maryla Rodowicz musiała znosić złośliwości ze strony opolskiej konkurencji (fot. NAC/Grażyna Rutkowska)
Pieniądze na kudłatych szarpidrutów
Władza nie lubiła niepokornych wykonawców – kudłatych i z krzyżami na piersiach. Pilnowali ich inspicjenci. Kazali spinać włosy, zdejmować łańcuszki. Stan Borys był nieprzejednany. Wystąpił z rozwianą czupryną i medalionem. Potem był wzywany na dywanik partyjnych oficjeli.
„Z takimi włosami pan nie wystąpi” – usłyszał szykujący się do wyjścia na scenę rockman na festiwalu w 1969 roku. Stwierdził, że skoro tak, to zabiera ze sobą aparaturę i opuszcza Opole. Tym długowłosym muzykiem był Tadeusz Nalepa, wokalista, gitarzysta i lider Breakoutu. Po negocjacjach zespół jednak w Opolu wystąpił. Organizatorzy zrobili dla Nalepy wyjątek, bo nie mieli wyjścia. Z aparatury, przywiezionej przez grupę z Holandii, mieli także skorzystać inni wykonawcy.
Nalepa upiął włosy, uczesał się a operator starał się nie pokazywać go w kadrze. Podobnych zabiegów fryzjerskich musieli dokonywać także Skaldowie. „Nie po to Polska Ludowa wydaje pieniądze na festiwal, żeby pokazywać na nim kudłatych szarpidrutów” – grzmiał w liście do opolskiej rozgłośni Polskiego Radia lokalny działacz PZPR.
Festiwalowa cenzura fryzjerska zelżała dopiero w latach 80. Na scenie bez przeszkód zaprezentowali się m.in. tak niepoprawni kudłacze, jak heavymetalowe TSA.
Publiczność zawsze licznie pojawiała się w opolskim amfiteatrze (fot. NAC/Grażyna Rutkowska)
Nieustające przygody na festiwalu miała Maryla Rodowicz. – Gdy zaczynała być popularną i rozpoznawaną przez publiczność gwiazdą, ktoś co chwila robił jej żarty. Pamiętam, że pewnego razu ktoś zadzwonił, że jej mama jest chora. Maryla w popłochu biegła, żeby zadzwonić do domu i dowiedzieć się, co się stało, a trzeba pamiętać o tym, że łączność międzymiastowa w tamtych czasach była utrudniona. Oczywiście okazało się, że mama była zdrowa, a ktoś rozsiał plotkę, by pozbyć się konkurencji. Innym razem ktoś Maryli schował nuty. Takie rzeczy się zdarzały, ale najwięcej działo się nie na scenie, ale po występach, na bankietach – wspomina Szabłowska.
Jednak największy skandal wywołał sceniczny image ubranej na hipisowską modłę artystki, która wyszła na scenę boso. Mimo tych przeciwności za piosenkę „Jadą wozy kolorowe” dostała nagrodę.
„Spod sukienki prześwitywała Halina”
Kreacją szokowała także Halina Frąckowiak. W 1970 roku młodziutka wokalistka wystąpiła w Opolu w stroju z pozłacanej blachy, zaprojektowanym przez Barbarę Hoff. Kiedy odziana w połyskującą minispódnicę i skąpy stanik, obwieszona łańcuszkami piosenkarka pojawiła się na estradzie, widownia zamarła z wrażenia, a operatorzy bojąc się skandalu nie robili zbliżeń. „Ta kreacja miała piorunujące działanie. Spod kosmicznej sukienki prześwitywała, bowiem sama Halina” – mówił o niej Krzysztof Materna.
Samej Frąckowiak w pamięć zapadł występ, na którym pojawiła się bez butów. – Nie miałam ich na nogach nie dlatego, że mnie nie było na nie stać, tylko nie było ich po prostu w tamtych czasach gdzie kupić – tłumaczyła.
Nie zawsze piosenki śpiewane w Opolu stawały się od razu hitami. Wiele kontrowersji w 1977 roku wzbudziła nagroda dziennikarzy. Dostał ją Janusz Laskowski za „Kolorowe jarmarki”. Krytycy zarzucali, że to szmira. W tym samym roku Maryla Rodowicz wyśpiewała „Kolorowymi jarmarkami” nagrodę publiczności na festiwalu w Sopocie. Nikt wtedy nie powiedział o tej piosence ani jednego złego słowa.
W tym roku Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu odbędzie się po raz 53. i potrwa nie trzy, ale cztery dni.
Zdjęcie główne: Pierwszy festiwal w Opolu odbył się w 1963 roku. Na zdjęciu amfiteatr w 1984 roku. (fot. arch.PAP/Wojciech Kryński)