Nowy album Ani Szarmach. „Beyonce, Rihanna? To dobre porównanie”
niedziela,3 lipca 2016
Udostępnij:
– Niejednokrotnie ktoś patrzył na mnie jak na towarka, który stanął za mikrofonem i postanowił, że sobie teraz będzie śpiewał. Na samym początku mnie to denerwowało. Walczyłam z tym. Nosiłam długie sukienki, okulary, zasłaniałam twarz włosami – mówi w rozmowie z naszym portalem Ania Szarmach. Po czterech latach ciszy powraca z nowym albumem „Shades of love”. Nam opowiada o tym, jak ważna w życiu jest muzyka, dlaczego zrezygnowała z brata menadżera i „lansiarskiej popularności”.
Twoja nowa płyta nosi tytuł „Shades of love”. Miłość często od razu kojarzy się z kobiecością. Jakie są odcienie kobiecości w twoim wydaniu?
Wszelakie. Cały czas odkrywam te odcienie. Chyba jednak bardziej miłości aniżeli kobiecości, ale ta kobiecość na płycie „Shades of love” jest rzeczą, która jest nieodłączna. Miłość sobie wybrałam, upodobałam, bo uważam, że nie ma ważniejszej rzeczy na świecie, chciałabym żeby było jej więcej dookoła mnie samej i nie tylko. To nie tylko uczucie skierowane do jednej, konkretnej osoby – partnera, sympatii, ale do wszystkich, którzy się na naszej drodze pojawiają.
Jest coś co cię denerwuje w podejściu zarówno do kobiet, jak i tematu miłości?
Bardziej skupiam się na tym co mi się podoba (śmiech). Może nie tyle denerwuje, irytuje, co zasmuca mnie fakt braku tej miłości. Gdyby jej było więcej, to mniej mielibyśmy sytuacji konfliktowych. Ja za tym bardzo obstaję, wysyłam najlepszą energię, jaką tylko mogę i miłość jako artysta. Dzięki miłości lepiej się żyje, wszystko jest o wiele prostsze, przyjemniejsze. Życie jest tak krótkie, jesteśmy tu na chwilę, myślę, że szkoda czasu na nienawiść i krzywdę, którą czasem człowiek wyrządza drugiemu człowiekowi.
„U mnie czas płynie trochę inaczej”
Na twoją nową płytę czekaliśmy cztery lata. Czemu tak długo?
U mnie czas trochę inaczej płynie. Nie nudziłam się przez ostatni rok. Siedzieliśmy w studio z Grzegorzem Jabłońskim i Maćkiem Golińskim, czyli Enveem, moimi współproducentami. Wcześniej graliśmy koncerty. Poprzednia płyta „Pozytywka” wyszła pod koniec 2012 roku. Gdy kończyłam tę płytę, miałam już kilka piosenek napisanych na nowy album. Potrzeba mi było trochę czasu, by dokonała się ewolucja i rewolucja. Tego sobie życzyłam i ten czas był mi potrzebny, by dokonała się zmiana i w mojej głowie, i w muzyce.
„Shades of love” jest bardzo dobrze ocenianą płytą. Recenzenci mówią i piszą, że to będzie płyta tego roku. Mam wrażenie, że poprzednie przeszły trochę bez echa?
Czy ja wiem. Miałam bardzo dobre recenzje. Nie patrzę na to tak, że bez echa. Oczywiście widzę i słyszę, że jest duży zachwyt nad tą płytą, ale nie odczuwam aż tak olbrzymiej różnicy, tego żeby wcześniej było inaczej, gorzej. Doszłam do pewnego punktu, w którym się moja muzyka dokonała, zawiązała. Cały czas otaczam się fantastycznymi muzykami, ludźmi. Cieszą mnie wszystkie opinie, cudowne słowa od moich fanów, muzyków, ludzi, którzy też pierwszy raz zetknęli się z moją muzyką. To mnie uskrzydla, pozwala wierzyć w to, co robię. Dodaje mi po prostu siły.
Piosenka, która promuje płytę „Shades of love”, czyli „Rolling Stones” brzmi jak zagraniczny przebój. Spotkałam się z opiniami, że nie wygląda, nie brzmi jak „polska piosenka”?
Też już to słyszałam (śmiech). Nie wiem, jaka to jest muzyka polska i nie polska, oprócz oczywiście języka, w którym się ją śpiewa. Zdecydowałam się na angielski, bo jest piękny, miękki. Przygoda z Frankiem McCombem, z którym ją śpiewam sprawiła, że powstała jako pierwsza piosenka na tę płytę. Chcieliśmy by materiał był spójny. Może nie tylko język czyni ją taką, również inspiracje jakimi był soul, pop lat 80. i 90., który może niekoniecznie ma swoje korzenie tutaj w Polsce, ale w Stanach Zjednoczonych jak najbardziej. Soul, r’n’b, jazz to dźwięki od których się nie oderwę, które mnie fascynują.
„Uroda to nic co pozostanie długo”
Jak znalazłaś Franka McComba?
To raczej Frank znalazł mnie. Byłam jego wielką fanką. Mój kolega 15 lat temu, kiedy nie było jeszcze internetu, na moją prośbę przywiózł mi koszulkę z logo jego zespołu. Od czasu do czasu dumnie nosiłam ją na koncertach. Gdy wykonywałam piosenkę „Wybieram cię”, ktoś nagrał film i wrzucił mój wykon do sieci. On to zobaczył, zaczął mnie szukać i znalazł. Trudno mi było w to uwierzyć. Gdy dostałam od niego pierwszego maila, wylądował w koszu. Dopiero przy kolejnym uwierzyłam, że to naprawdę on do mnie pisze. Skontaktowaliśmy się ze sobą i nagraliśmy piosenkę, która teraz promuje płytę.
Nie wierzyłaś w swoje możliwości, w siebie?
To była bardziej kwestia wyparcia czegoś fajnego, co się wydarzyło. Czasami taka petarda, taka informacja, gdy jest się przytłoczonym codziennymi sytuacjami, jest zbyt piękna, żeby w nią uwierzyć.
Wiele osób podkreśla, że jesteś nie tylko utalentowana, ale i piękna. Uroda pomaga, czy przeszkadza w karierze?
Bardzo dziękuję za komplement. Jestem wdzięczna za to, co dostałam, za to, jakie mam geny. Nigdy jednak nie chciałam i nie chcę się skupiać na tym, co z zewnątrz. Wydaje mi się, że piękno człowieka leży w środku. Nic nie dałaby mi ładna buzia, gdybym nie miała tego o co dbam, czyli moja pasja i praca. To ona mi daje ten błysk w oku, pozwala mi się czuć superkobietą. Myślę, że to moje zakochanie w dźwiękach powoduje taki, a nie inny odbiór mojej postaci. Nie zastanawiam się, czy mi to pomaga, czy nie.
„Bolała mnie niesprawiedliwość”
A nie musiałaś udowadniać, że masz nie tylko ładną buzię, ale i głos?
Niejednokrotnie ktoś patrzył na mnie jak na towarka, który stanął za mikrofonem i postanowił, że sobie teraz będzie śpiewał. Na samym początku mnie to denerwowało. Walczyłam z tym. Nosiłam długie sukienki, okulary, zasłaniałam twarz włosami. Dzisiaj cieszę się z tego, jaka jestem, ale wiem też, że uroda to coś, co przemija, to nie jest nic, co pozostanie na długo, a rzeczy najpiękniejsze to te, które są ukryte. O nie należy dbać najbardziej.
Powiedziałaś kiedyś, że świadomie rezygnujesz z „lansiarskiej popularności”…
Tak. Nie wyobrażam sobie siebie w takiej roli, że miałabym stanąć i dać się fotografować tylko dlatego, że jestem obecna, czy się ładnie ubrałam. Popularność to rzecz, która wynika z tego, co robię. Jeśli ktoś chce sobie ze mną zrobić zdjęcie lub selfie, to tylko dlatego, że robię to, co robię, słucha mojej muzyki. To jest numer jeden, cała reszta to rzeczy towarzyszące.
Gdy zaczynałaś śpiewałaś w chórkach takich gwiazd jak Kayah, Edyta Górniak. Było parcie, żeby postawić cię w jednym szeregu z tymi gwiazdami, żebyś stała się kolejną śpiewającą diwą. Chciałaś tego?
Płyta „Szarmi”, bo wtedy był taki moment, była bardzo dobrze wypromowana. Nie miałam i nie mam żadnych wyrachowanych planów w związku ze swoją ścieżką. Jedynym moim planem zawsze było i jest to, żeby się rozwijać, pracować nad sobą, uczyć się. Po płycie „Sharmi” czułam pewien niedosyt, że chciałabym robić płytę autorską. Całkowicie się na tym skupiłam. Zaprosiłam wielu jazzowych muzyków, ta płyta zahaczała trochę o jazz, co automatycznie odsunęło mnie od świecznika, komercyjnego podejścia. Realizuję się jako muzyk, po to się urodziłam.
Kiedy pomyślałaś, że nadszedł ten moment, żeby wyjść z cienia? Nie śpiewać w chórkach, tylko stanąć z przodu sceny?
Swoje solowe rzeczy robiłam jednocześnie śpiewając w chórkach, byłam też wokalistką studyjną i równolegle pisałam, nagrywałam swoje płyty. Cały czas miałam pragnienie tego, aby budować swoje piosenki, współpracować z ludźmi, którzy pomogą mi się zrealizować. Nie było tak, że jednego dnia wpadłam na pomysł, że będę robić swoją płytę, to była droga. Myślę, że pisana mi od samego początku.
Podobno jako 9-latka napisałaś na kartce, że chcesz zostać piosenkarką?
Koleżanka z dzieciństwa ma list, w którym napisałam, że zostanę piosenkarką. Mam nadzieję, że dostanę chociaż zdjęcie tego listu (śmiech).
Był moment kiedy chciałaś odpuścić, zrezygnować?
Były momenty, kiedy bolała mnie niesprawiedliwość. Sprawiały, że nie byłam nawet ciekawą osobą, wręcz nie byłam fajna dla najbliższych.
Musiałaś sobie przypomnieć o pokorze?
Może nie o pokorze, ale musiałam wrócić do bycia fair wobec siebie, wobec muzyki. Jeśli chcesz tworzyć muzykę, nie możesz ściemniać, być wyrachowaną. Przynajmniej nie w moim wydaniu. Kayah napisała kiedyś piosenkę, w której padają słowa „Z obłoków spadają nieszczęścia potrzebne do szczęścia”. Wszystkie niefajne rzeczy, które nam się przytrafiają, uczą pokory, są potrzebne by być prawdziwym, by to co robisz było takie.
Te nieszczęścia sprawiają, że jesteś bardziej płodna w tekstach?
Nie mam problemu żeby przelać je na papier. One odzwierciedlają to, kim jestem. Mam kartkę, głowę, swoje odczucia i jadę.
Obnażasz się w tekstach? Nie masz poczucia wstydu?
Dokładnie tak. Muzyka pomaga mi być otwartą. Otworzyła mnie z tej dziewczyny z twarzą zakrytą długimi włosami, w wielkich butach. Muzyka wyciągnęła do mnie rękę. Mogę jako artysta opowiadać o tym, co przeżyłam, co mnie boli, drażni, cieszy, zapisać tam siebie.
Dlaczego zrezygnowałaś z brata menadżera?
Bo to bardzo poważnie psuło nasze kontakty rodzinne. Stwierdziliśmy razem, że lepiej będzie dla nas jako rodzeństwa po prostu pomagać sobie w chwilach, kiedy tego potrzebujemy, ale żeby każdy z nas szedł swoją drogą.
Gdzie tworzysz?
W samochodzie, w łazience?
Nie ma miejsca, w którym bym nie śpiewała. Łapię się na tym, że odpływam na przykład w galeriach handlowych, na zakupach. Dopiero po tym jak widzę, że ktoś się dziwnie na mnie patrzy, orientuję się, że coś śpiewam.
A za porównanie do której gwiazdy soul, r’n’b, byś się nie obraziła?
Nie wiem. Bardziej niż porównanie, ucieszyłoby mnie, gdybym mogła umówić się na kolację z fajnym muzykiem np. Miles’em Davisem.
A gdyby ktoś nazwał cię polską Beyonce albo Rihanną?
Miałby do tego pełne prawo. To są silne, fajne kobiety, które za wiele rzeczy podziwiam. Miło się ich słucha, miło się je ogląda.
Myślisz, że czasy talent show sprawiają, że łatwiej jest zaistnieć?
Myślę, że ta sytuacja w każdych czasach jest inna. Ja urodziłam się jakiś czas temu. Miałam inną drogę. Wtedy takich programów było dużo mniej. Byłam namawiana wiele razy przez znajomych, żebym spróbowała, ale to nie moja ścieżka, nie nadaję się do takich konwencji.
Gdybyś mogła cofnąć czas? Zmieniłabyś coś?
Wiele rzeczy sobie wyrzucam, ale każda rzecz, która działa się w moim życiu, miała swoje następstwa. Nie wiem, czy one nie zmieniłyby mnie.
Gdybym cię zapytała, w jakim momencie życia jesteś, co byś odpowiedziała?
Cudownym. Mam wielką radość z muzyki, poznawania nowych ludzi. Muzyka mnie kręci, muzyka mnie podnieca. Czuję się super jako kobieta. Żyję pełnią życia, jestem zdrowa. Mam fantastycznych rodziców, cudownego brata. Jestem wdzięczna za to, co mam.
– rozmawiała Marta Kawczyńska
Tygodnik TVPPolub nas
Ania Szarmach rozpoczęła swoje pierwsze profesjonalne nagrania w 1994 roku. W kolejnych latach piosenkarka występowała w chórkach, towarzysząc na scenie m.in. Edycie Górniak i Kayah. Współpracowała także z raperem Sokołem. Ukończyła wokalistykę na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Pierwszym samodzielnym sukcesem stał się jej utwór „Obejmij mnie”. Jej solowe albumy to „Sharmi”, „Inna”, „POZYTYWka”.
Zdjęcie główne: Ania Szarmach po czterech latach wraca z nową płytą (fot. M.Hajnrich)