Gdy Stanisław Bareja w filmie „Poszukiwany, poszukiwana” z początku lat siedemdziesiątych umieścił scenę, kiedy to Wojciech Pokora przebrany za gosposię Marysię kupuje większą ilość paczek cukru, a za nim natychmiast ustawia się kolejka zaniepokojonych gospodyń, nie przewidział, że cztery lata później narastający kryzys gospodarczy sprawi, że cukier będzie nie tylko przedmiotem pożądania, ale będzie także podlegał reglamentacji.
Prawie jak banknoty
Latem 1976, a dokładnie 13 sierpnia, władze wprowadziły specjalne „bilety towarowe” na jego zakup. Nie od razu zostały one nazwane kartkami, bo kojarzyły się z okupacyjną nędzą, a reglamentacja miała być uważana za kolejne zwycięstwo klasy robotniczej. Oprócz określenia „bon towarowy”, używano słów „talony”, „asygnaty”. Słowo „reglamentacja” też zresztą nie pojawiało się zbyt często. Bilet towarowy uprawniał nie tylko do zakupu 2 kilogramów cukru, ale do nabycia go po niższej cenie. Te pierwsze wyglądały prawie jak banknoty – miały znaki wodne i inne zabezpieczenia.
„Niebiletowany” cukier kosztował dwa razy tyle. Droższe, ale łatwiej dostępne były również wędliny, sery, czy mleko. Wydawaniem kartek zajmowali się urzędnicy w zakładach pracy, na uczelniach, czy w gminach. W niektórych miastach działały nawet specjalne infolinie, które tłumaczyły, na czym polega system reglamentacji towarów.