Legia blisko Ligi Mistrzów i fortuny. Zdominuje ekstraklasę na lata?
wtorek,
23 sierpnia 2016
Minęło 20 lat i wystarczy! Mistrz Polski wreszcie awansuje we wtorek do Ligi Mistrzów. Chyba że w rewanżu z amatorskim zespołem Dundalk FC z Irlandii zdarzy się katastrofa. Na Legię Warszawa czekają niebotyczne pieniądze od UEFA, które mogą sprawić, że przez lata pozostanie najlepszą drużyną nad Wisłą. Jednak historia pokazuje, że fortuna może prowadzić do zguby. Wiedzą o tym kluby, które po grze w Champions League szybko trafiały w sportowy niebyt. Jak będzie tym razem? Transmisja meczu Legii z Dundalk w Telewizji Polskiej.
Portal tvp.info przypomina największe niespodzianki eliminacji.
zobacz więcej
Teraz może być inaczej, a scenariusz o „zabetonowaniu” pierwszego miejsca w lidze na lata wydaje się bardziej realny. Już teraz mistrz Polski ma kosmiczny, jak na polskie warunki budżet, sięgający w 2015 roku 130 mln zł. Drugi w zestawieniu najbogatszych Lech Poznań ma 78 mln, a trzecia Lechia Gdańsk – 46 mln.
Jeśli policzymy, jak wielkie pieniądze może przynieść Legii start w fazie grupowej Champions League, nie powinno nikogo zdziwić, gdy w następnym roku budżet stołecznego klubu przekroczy 200 mln zł. Około 45 mln euro to już na tle Europy całkiem niezły wynik, pozwalający rywalizować, jak równy z równym, z kontynentalnymi średniakami.
Rosnąca pula
Skąd takie pieniądze? Za sam awans do LM Legia dostanie 12,7 mln euro. Przypomnijmy, że to więcej, niż roczny budżet trzeciego najbogatszego klubu w Polsce. Ta pula rośnie z roku na rok.
To nie wszystko. Warszawiacy dostaną też premię za przejście kolejnych rund eliminacyjnych do elity. Wyeliminowanie mistrza Bośni Zrinjskiego Mostar to 320 tys. euro, mistrza Słowacji FC Trenczyn – 420 tys., a pokonanie irlandzkiego FC Dundalk w fazie play-off to dodatkowe 2 mln euro. Jak łatwo wyliczyć w sumie daje to 2,74 mln euro.
Uboższa liga
Dla porównania za udział w zeszłorocznej Lidze Europy – czyli w mniej prestiżowych europejskich rozgrywkach – gdzie Legia rozegrała sześć meczów grupowych, odnosząc jedno zwycięstwo i notując jeden remis, UEFA wypłaciła jej „tylko” około 3 mln euro, co i tak przyjęto w klubie z zadowoleniem.
Oczywiście sukcesy mistrza Polski w fazie grupowej będą również wysoko opłacane. Jeśli Legii uda się wygrać jakiś mecz, dostanie 1,5 mln euro. Remis wyceniany jest na 500 tys. euro. Gdyby cudem udało się drużynie z Łazienkowskiej przebić do 1/8 finału, dostanie kolejne 6 mln euro. Do tego dochodzą pieniądze z tzw. „market pool”, gdzie wyliczana jest wartość marketingowa klubu.
Rewanż odbędzie się w najbliższy wtorek.
zobacz więcej
W sezonie 2014/15 UEFA przeznaczyła na to niemal 500 mln euro, które zostały podzielone między 32 kluby. Jak to się rozłożyło? Najwięcej – 58,2 mln euro – otrzymał z tej puli mistrz Włoch Juventus Turyn, który przegrał w finale z Barceloną. Barca dostała z kolei „tylko” 24,6 mln euro.
Kwoty marketingowe
APOEL Nikozja, który zdobył wtedy raptem punkt, zainkasował 2,5 mln euro, NK Maribor z trzema punktami – 1,5 mln euro, bułgarski Łudogorec Razgrad z czterema oczkami – 2,4 mln, ale Malmoe FF, które wygrało tylko raz, już 7,4 mln. Najmniej otrzymało białoruskie BATE Borysów – 1,2 mln euro. Sezon wcześniej Victoria Pilzno otrzymała tylko 1,5 mln euro, ale już Steaua Bukareszt – 5,1 mln, a FC Kopenhaga – 11,3 mln.
Do tego dochodzą jeszcze wpływy z biletów i praw telewizyjnych. Można w ciemno zakładać, że mieszczący ponad 30 tys. widzów stadion będzie wypełniony na każdym meczu, a widownia telewizyjna może być również pokaźna. Z samego tzw. dnia meczowego Legia może zarobić co najmniej 3 mln zł.
Ważne też, że władze Legii wydają się już wiedzieć, na co te kosmiczne pieniądze, jakie zaleją stolicę, przeznaczyć. Mówi się o jakimś wzmocnieniu składu – co jest bardzo wskazane, przed rywalizacją z najlepszymi klubami Europy, ale większość kwoty ma być zainwestowane w rozwój klubu.
Wyczekiwane centrum
Być może uda się przyspieszyć budowę centrum treningowego z prawdziwego zdarzenia pod Grodziskiem Mazowieckim, niedaleko Warszawy. Właściciele Legii od dawna mówią, że takie miejsce jest niezbędne, jeśli drużyna ma się zacząć liczyć w Europie. Prawdopodobnie powstaną też nowe boiska treningowe obok stadionu. Klub porozumiał się niedawno z miastem w sprawie zagospodarowania terenów od strony ul. Czerniakowskiej, gdzie przed laty były m.in. słynne baseny.
Wszyscy w klubie powinni pamiętać, że nie zawsze pieniądze dają szczęście. O dalszych losach Legii po awansie do LM w 1995 już wspomnieliśmy. Również łódzki Widzew, który w elicie grał rok później, nie został hegemonem.
Upadek Widzewa
Co prawda w 1997 roku obronił mistrzowski tytuł i znów grał o Ligę Mistrzów - uległ włoskiej Fiorentinie, gdy eliminacje były już trudniejsze – ale potem już nigdy nie zdobył korony, a w 2005 roku spadł z ekstraklasy. I choć potem dwukrotnie wracał do grona najlepszych, nie nawiązał do dawnych sukcesów. Ostatni raz grał w najwyższej lidze w 2014 roku. Rok temu wylądował w IV lidze, a dziś rywalizuje w III, czyli na czwartym poziomie ligowym.
Ogromny upadek zanotowała m.in. słowacka Artmedia Petrżalka, która najpierw w 2005 roku zdobyła nieoczekiwanie mistrzostwo kraju, a potem awansowała do Ligi Mistrzów, po wyeliminowaniu m.in. Celtiku Glasgow. O zespole z Bratysławy mówiła cała Europa, ale sukces okazał się być początkiem końca klubu.
Ze szczytu na dno
Pieniądze zostały roztrwonione. Artmedia wywalczyła co prawda jeszcze jedno mistrzostwo, w 2008 roku, ale chwilę potem ze sponsorowania klubu zrezygnował słowacki milioner Ivan Kmotrik, który przeniósł się do bardziej utytułowanego i medialnego rywala Artmedii zza miedzy, czyli Slovana Bratysława. Skończyło się to ogromnymi kłopotami finansowymi i spadkiem z ekstraklasy w 2010 roku, ledwie pięć lat po pamiętnych triumfach.
W 2015 roku Petrżalka wylądowała nawet w V lidze – najniższej na Słowacji. W międzyczasie w ruinę popadł jej stadion i klub musiał się tułać po słowackiej stolicy. Dziś gra w IV lidze, jego rywalami są takie regionalne „tuzy”, jak SFC Kalinkovo, czy FK Borinka, a na mecze przychodzi po kilkaset osób.
Podobną drogę przebyła rumuńska Unirea Urziceni, która do Ligi Mistrzów awansowała w 2009 roku. Klub nie musiał wtedy grać w eliminacjach, bo mistrz Rumunii miał zagwarantowany start w fazie grupowej.
Zakręcony kurek
Zespół z małego miasteczka, niedaleko Bukaresztu, pokazał się w elicie z przyzwoitej strony. Pokonał u siebie m.in. hiszpańską Sevillę, a na wyjeździe rozgromił Glasgow Rangers. Jeszcze rok później klub miał się dobrze, choć zdobył „tylko” wicemistrzostwo. Ale już kolejny sezon był katastrofalny. Właściciel, milioner Dumitru Bucsaru postanowił sprzedać najlepszych graczy i Unirea z hukiem spadła z ligi.
Po tym fakcie przestała istnieć, bo nie została zgłoszona do rozgrywek II ligi. Niemal zburzony został też jej stadion, z którego za długi zdemontowano m.in. oświetlenie. Teraz pojawiło się jednak światełko w tunelu. W 2015 roku jeden z zapalonych biznesmenów postanowił reaktywować klub. Ten zaczął rozgrywki w V lidze i gra w niej do dziś.
Jak zatem widać pieniądze nie zawsze dają szczęście i na pewno trzeba umieć je wydawać. Ale zapewne władze Legii chciałyby mieć po wtorkowym meczu tylko takie problemy.