Zielona noc z pastą Pollena-Lechia i popiersie Lenina, czyli kolonijnych wspomnień czar
niedziela,
28 sierpnia 2016
Codziennie rano jajka na twardo, a na kolację chleb z dżemem. Co jeszcze pamiętamy z PRL-owskich kolonii letnich?
Choć nie gwarantowały ani pewności, ani sprawności zakupów, nielegalnie nimi handlowano.
zobacz więcej
Władze podkreślały, że akcja kolonijna powinna objąć jak największą liczbę dzieci mieszkających na terenach przemysłowych. Nazywano je koloniami zdrowotnymi. Kolonie w PRL były bezpłatne albo w jakiejś części dotowane. Chodziło o to, by obywatele czuli wsparcie socjalistycznej ojczyzny.
„Wyjazd do bani”
Za to ze wsparciem opiekunów podczas wyjazdów bywało różnie. Michał Olszański, prowadzący „Pytanie na śniadanie” w TVP1 wspomina pierwsze kolonie, na które pojechał, jako dosyć duży chłopak.
– To była 7. czy 8. klasa podstawówki. Byłem nastawiony, że będzie fajnie, ale okazało się, że tym razem był to wyjazd do bani – opowiada. Napisał do rodziców list. – Opisałem sytuację i napisałem, że mi się nie podoba i chcę wracać. Poprosiłem, żeby po mnie przyjechali – wyjaśnia. Okazało się, że zanim został wysłany do domu, list przeczytali opiekunowie. – Dostałem reprymendę, że narzekam i jak się nietrudno domyślić list do rodziców nie dotarł. Na tym polegało wychowanie w tamtych czasach – kwituje.
Kolonie w demoludach
Potem jako student jeździł na kolonie w roli opiekuna. Dostawał najmłodsze grupy, bo nie miał jeszcze doświadczenia. – Ujarzmienie 6- i 7-latków dla studenta, który dopiero zaczynał swoją przygodę opiekuna, to było strasznie trudne zadanie – mówi Olszański.
6 czerwca 1973 ruszyła produkcja fiata 126p.
zobacz więcej
Kto miał szczęście, mógł wyjechać do zaprzyjaźnionych demoludów, skąd oprócz nowych znajomości, można było przywieźć zakupy, oczywiście słodkie. Z NRD dzieci przywoziły żelki, a z Czechosłowacji Lentilki.
Paulina Chylewska, dziennikarka TVP, zapamiętała z kolei z wyjazdu do ZSRR, gdzie występowała z zespołem muzycznym w Domu Pioniera, wielkie schody, na których stało popiersie Lenina.
„W łagrze nie wylądowałem”
Jak zapewniał kiedyś satyryk Marcin Daniec, na koloniach zatrucia nie wchodziły w grę, bo inspektorki Sanepidu stały nad garnkami, zerkając przez ramię kucharkom.
Więźniowie na stołówkach i zielona noc
Specyficznym doświadczeniem były posiłki na obozie zorganizowanym dla dzieci pracowników Służby Więziennej. Pan Rafał, bywalec takich wyjazdów wspomina, że na stołówce i w kuchni pracowali więźniowie. I żartuje, że było to rzeczywiście niespotykane podejście do wychowania.
W 1985 roku tylko 15 procent dzieci ze szczecińskiego spędziło wakacje na koloniach. Były to głównie dzieci pracowników PGR-ów, które wyjeżdżały do PGR-owskich ośrodków wypoczynkowych. Wyjazdy były dotowane, a skorzystać z nich mógł każdy rolnik, o ile złożył stosowny wniosek do rady sołeckiej. Jak donosił wówczas Dziennik Telewizyjny, nikt tego jednak nie zrobił.
Ci, którzy skorzystali, wspominają poranną gimnastykę, sprawdzanie porządku w pokojach i notoryczne braki ciepłej wody.
Nieodzownym obowiązkowym punktem kolonii były zielone noce, podczas których smarowało się klamki pastą do zębów. – Wszyscy używaliśmy pasty Pollena–Lechia i oszczędzaliśmy ją przez cały turnus, żeby starczyło na tę ostatnią noc – opowiada Pręgowski.