0:9 Widzewa, 1:8 Górnika. W Lizbonie Legii będzie równie ciężko?
wtorek,27 września 2016
Udostępnij:
Będzie kolejny pogrom czy stanie się cud? Legia Warszawa zagra we wtorek w Lizbonie ze Sportingiem w 2. kolejce piłkarskiej Ligi Mistrzów i będzie starała się zatrzeć fatalne wrażenie sprzed dwóch tygodni. Wtedy przy Łazienkowskiej najlepszy polski zespół poległ 0:6 z Borussią Dortmund. Od tamtej pory zmienił się trener mistrza kraju, ale koszmarna gra niestety nie. Dlatego kibice zastanawiają się, czy w Portugalii dojdzie do najwyższej porażki polskiego klubu w europejskich pucharach. Portal tvp.info przypomina najbardziej dotkliwe klęski. Transmisja meczu w TVP1.
Przegrywając 0:6 z wicemistrzem Niemiec, w swoim pierwszym po 21 latach meczu w Champions League, Legia zdążyła już „pobić” kilka niechlubnych rekordów. Nigdy wcześniej żaden polski zespół nie przegrał tak wysoko u siebie. W 2004 roku Amica Wronki (która zniknęła z piłkarskiej mapy) uległa na własnym boisku aż 0:5 z Glagow Rangers w fazie grupowej Pucharu UEFA, a przed trzema laty Śląsk Wrocław został rozgromiony również 0:5 przez Sevillę w fazie play-off Ligi Europy.
Tęgie lanie
Porażka 0:6 była też... najwyższą przegraną Legii w ogóle na własnym stadionie, w całej stuletniej historii! Ostatni raz podobną klęskę stołeczna drużyna zanotowała w 1949 roku, gdy w meczu ligowym przegrała 1:5 z Łódzkim Klubem Sportowym. Była to też najwyższa porażka Legii w pucharach. W 2001 r. legioniści również stracili 6 bramek, gdy grali w Walencji, w II rundzie Pucharu UEFA, ale wtedy udało im się jedną strzelić. No i należy pamiętać, że w pierwszym meczu warszawiacy zremisowali wtedy 1:1, będąc blisko sukcesu.
#wieszwiecej | Polub nas
Legioniści ciężko trenowali przed meczem (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)
I choć polskie kluby od dawna nie zanotowały znaczących sukcesów na arenie międzynarodowej, to jednak rzadko zdarzało im się przegrywać aż tak wysoko. Nie licząc letniego Pucharu Intertoto, do tej pory (razem z meczem Legii) tylko sześć razy nasze drużyny przegrały sześcioma i większą liczbą bramek.
Z pewnością ze sporym zainteresowaniem spotkanie w Lizbonie oglądać będą w... Łodzi. Bo to tamtejszy Widzew dzierży do teraz najmniej chlubny rekord. 30 września 1992 roku łodzianie przegrali w Niemczech aż 0:9 z Eintrachtem Frankfurt. – Nie jedziemy tam, aby paść na kolana. W ostatnich meczach Eintracht nie prezentuje najwyższej formy. To powód do optymizmu – mówił przed meczem trener Widzewa Władysław Żmuda. Jego piłkarze byli pełni nadziei. Do pucharów wracali po 5-letniej przerwie, a w pierwszym meczu zremisowali w Łodzi 2:2, choć po 27 minutach prowadzili nawet 2:0.
Mecz z satelity
Mecz we Frankfurcie transmitowała stacja SAT1, więc kibice umawiali się u tych osób, które miały raczkujące u nas kablówki, albo anteny satelitarne. Niestety nie było za wiele do oglądania. Łodzianie nie stracili gola tylko przez 8 minut, a do przerwy przegrywali już 0:6. – Myśleliśmy tylko o tym, żeby nie było 0:10 – mówili potem zawodnicy, którym w pamięci zapadł kogut, wyświetlający się na tablicy wyników po każdym golu. – Rywale pokazali klasę, a my nie walczyliśmy – mówił potem prezes klubu Andrzej Grajewski.
Jacek Magiera ma odmienić Legię (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)
Innym meczem, który zapisał się w annałach polskiej piłki, było starcie Górnika Zabrze w Londynie z Tottenhamem Hotspur, 20 września 1961 roku w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych.
Mistrz Anglii był zdecydowanym faworytem dwumeczu i jedną z drużyn typowanych do wygrania trofeum. Londyńczycy podeszli poważnie do mistrza Polski. Trener Bill Nicholson przyjechał nawet do Zabrza na mecz Górnika z Zawiszą Bydgoszcz, który zabrzanie wygrali 6:1. Dziennikarze przestrzegali, że Tottenham jest bardzo mocny, a w sparingu wygrał nawet z... reprezentacją Anglii.
Lawina listów
Okazało się też, że Górnik ma wielu kibiców na Wyspach, bo do klubu przyszło ponad 100 listów, w których Polacy, mieszkający na emigracji, opisywali słabe punkty rywali. A trener Augustyn Dziwisz zarządził na treningu grę białymi piłkami, bo taką miano grać w razie transmisji telewizyjnej, która do końca stała pod znakiem zapytania.
Angielski arbiter wyrzucał z boiska kolejnych gospodarzy, miejscowy trener pogonił sędziego asystenta, a 10 tysięcy szwedzkich kibiców uciszył najniższy piłkarz na murawie. Równo 20 lat temu mistrz Polski pierwszy raz awansował do powstałej trzy lata wcześniej Ligi Mistrzów. 23 sierpnia 1995 Legia Warszawa wygrała w Goeteborgu 2:1 z IFK i trafiła do futbolowego raju. Portal tvp.info przypomina te piękne chwile.
W pierwszym meczu, rozegranym na Stadionie Śląskim w obecności 70 tys. widzów, doszło do sensacji. Skazywani na porażkę gospodarze grali jak z nut i po 48 minutach prowadzili aż 4:0! Anglicy długo nie wiedzieli, co się dzieje, ale pod koniec meczu zmniejszyli rozmiary porażki do 4:2. Wynik i tak zadziwił świat.
Gdzie jest mikrofon?
I tylko kibice narzekali, że telewizja źle ustawiła mikrofony i zamiast komentatora cały czas słychać było uwagi rzucane z widowni. Historyczny awans polskiej drużyny do II rundy w europejskich pucharach wydawał się być o włos. Ale był jeszcze rewanż. – Naszą naczelną dewizą będzie atak od pierwszych minut. Stać nas na grę ofensywną – zapowiadał buńczucznie trener Dziwisz. – Nie jestem prorokiem, ale myślę, że uda nam się zakwalifikować do następnej rundy – dodał słynny piłkarz Ernest Pohl.
Ale rozgrywane przy światłach starcie w Londynie od początku Górnikowi się nie układało. Już po niespełna półgodzinie rywale odrobili straty i zrobiło się 3:0. Zabrzanie walczyli. Pohl zdobył gola, potem był jeszcze strzał w słupek, a londyńczycy wybili piłkę z pustej bramki. Ale jeszcze przed przerwą gospodarze dołożyli dwie bramki, a ostatecznie wygrali 8:1. Tottenham dotarł wówczas do półfinału, ale mistrzostwa kraju już nigdy nie zdobył.
Piłkarze Górnika podczas meczu z Tottenhamem w Londynie (fot. dailymail.co.uk)
Kibice pamiętają jeszcze porażkę Lechii w Turynie 0:7 z Juventusem w I rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów, 14 września 1983 roku. Dla gdańszczan był to pierwszy i zarazem ostatni występ w Europie, a Puchar Polski zdobyli niespodziewanie jako przedstawiciele... III ligi (!), którzy dopiero co wywalczyli awans do II.
Na mecz do Celulozy
Włochów i drużynę z Trójmiasta dzieliła przepaść. Juventus jeszcze kilka tygodni wcześniej grał w finale Pucharu Europy, gdzie przegrał 0:1 z HSV Hamburg, a na co dzień rywalizował z Romą, Interem czy Milanem. A z kim musieli spotykać się Lechiści? Z Celulozą Kostrzyń, Moto Jelczem Oławą, czy Stalą Stocznią Szczecin.
Zdobywcy Pucharu Polski zamieszkali w Asti, niedaleko Turynu. – Nie przyjechaliśmy, aby osiągnąć sukces na Stadionie Comunale. Remis byłby naszym marzeniem, ale z przegranej jedną bramką nie będziemy się martwić – przekonywał trener Jerzy Jastrzębowski. Eksperci spodziewali się pogromu, tym bardziej, że kilka dni wcześniej turyńczycy wygrali w Serie A 7:0 z Ascoli. I przewidywania się sprawdziły. Lechia wytrzymała 18 minut, potem zaś padał gol za golem. Skończyło się 7:0.
– To nie wina Lechii, że tak wysoko przegrała. Jej piłkarze starali się, jak mogli – pocieszał polskich kibiców Zbigniew Boniek, który był wówczas jedną z gwiazd Starej Damy. – Czy mam prawo wymagać więcej od zespołu, który grał kilka miesięcy temu w III lidze? – pytał trener Jastrzębowski.
To nie wina Lechii, że tak wysoko przegrała. Jej piłkarze starali się, jak mogli
Ale Lechia pożegnała się z PZP z honorem, a mecz w Gdańsku zapisał się złotymi zgłoskami w historii polskiej piłki. Kopciuszek zagrał walecznie, jeszcze kwadrans przed końcem prowadził 2:1, a ostatecznie uległ tylko 2:3. Wrażenie robiła jednak najbardziej sama otoczka spotkania. Na trybunach skandowano „Solidarność!”, a Lecha Wałęsę powitano owacyjnie. O atmosferze meczu pisała prasa na całym świecie. Włosi kilka miesięcy później sięgnęli po puchar.
Wściekły Mourinho
0:7 przegrał jeszcze Ruch Chorzów w Amsterdamie z Ajaksem w Pucharze Miast Targowych, w 1969 roku, a w 2002 roku, w I rundzie Pucharu UEFA 0:6 ulegli na wyjeździe FC Porto piłkarze Polonii Warszawa. Rywali prowadził wówczas słynny Jose Mourinho i nie miał dobrej miny po meczu rewanżowym. Bo warszawiacy odpadli z honorem, wygrywając 2:0! Porto sięgnęło wówczas po trofeum, a rok później triumfowało już w Lidze Mistrzów.
Przed Legią we wtorek trudne zadanie, aby nie powtórzyć złych wyników sprzed lat. Będzie o to ciężko, bo choć trenera z Albanii Bensika Hasiego zastąpił Jacek Magiera, to grę Legii ciężko będzie od razu poprawić. Warszawski klub ma po 10 kolejkach ligowych tylko 10 punktów i jest to jego najgorszy wynik na tym etapie rozgrywek od 80 lat! Czy w Lizbonie nastąpi przełamanie?