Córka generała, śpiewaczka, pilot. Jedyna kobieta, która zginęła w Katyniu
niedziela,
4 grudnia 2016
Jej ojciec gen. Józef Dowbor-Muśnicki we wspomnieniach pisał, że „pierwszy poznał się na bolszewickiej zarazie”. Gdy do radzieckiej niewoli trafiła jego córka Janina Lewandowska, okazała się być łakomym kąskiem dla Sowietów. Choć nie była żołnierzem, wraz z innymi polskimi oficerami została zamordowana strzałem w tył głowy w lesie katyńskim. Prawda o tym, jak zginęła, przez ponad pół wieku okryta była tajemnicą.
Jej życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie decyzja o rezygnacji z kariery śpiewaczki i poświęcenie się swojej drugiej pasji, czyli lotnictwu. Zaszczepił ją w córce ojciec, kiedy 11-letnią wówczas dziewczynkę zabrał na lotnisko Ławica na defiladę Wojsk Wielkopolskich. Sam Dowbor-Muśnicki, wcześniej carski generał i żołnierz Józefa Piłsudskiego, mógł poszczycić się, że to pod jego dowództwem powstanie wielkopolskie w 1919 roku zakończyło się zwycięstwem.
Śmierć matki, surowy ojciec
Niestety nie doczekała ich spełnienia, ponieważ nabyta jeszcze w Rosji gruźlica zabrała dzieciom matkę. To wydarzenie cieniem położyło się na rodzinnym szczęściu, a dla Janki było niczym zawalenie się świata. Generał zmuszony sytuacją rodzinną, ale i w wyniku konfliktu z Piłsudskim, przeszedł w stan spoczynku i przekwalifikował się na ziemianina. Gospodarowanie szło mu dobrze, ale gorzej było z wychowaniem osieroconych dzieci, które traktował zbyt rygorystycznie.
Córki (młodsza Agnieszka urodzona w sierpniu 1919 roku – przyp. red.) wychowywał tak samo, jak synów. To sprawiło, że obie świetnie pływały, jeździły konno oraz na nartach. Generałowi zależało również na dobrym wykształceniu dzieci. W tym celu wynajął dla Olgierda i Janki mieszkanie w Poznaniu, by mieli bliżej do szkoły. Starsza córka już wówczas odznaczała się odwagą, była samodzielna i pracowita.
Konflikt z ojcem o kabaret
Po ukończeniu gimnazjum studiowała w konserwatorium w klasie fortepianu i uczyła się śpiewu. Marzyła o karierze śpiewaczki,
ale okazało się, że ma za słaby głos na operę. Gdy do Poznania przyjechał kabaret ze Lwowa, postanowiła skorzystać z szansy. Ojciec, jak zobaczył nazwisko Dowbor-Muśnickich na afiszu, stanowczo zabronił jej pokazywania się w niestosownym przybytku popularnej rozrywki. W starciu dwóch silnych osobowości żadne z nich nie ustąpiło. W rezultacie Janka postanowiła odtąd dawać sobie radę sama, ponieważ generał wstrzymał jej dotychczasowe apanaże.
Łapała się różnych prac, od telegrafistki i tłumaczki po granie na pianinie i śpiewanie podczas antraktów. Nadal utrzymywała kontakt z babcią, Agnieszką i Olgierdem, ale z ojcem nie rozmawiała przez dwa lata. Po jakimś czasie zrezygnowała z kariery śpiewaczki i poświęciła się lotnictwu, co też nie wzbudziło zachwytu ojca, który bardzo chciał, by wyszła za mąż. – Szukałam kobiet wybijających się ponad przeciętność. Lotniczka przed wojną to samo w sobie jest niezwykłe – mówi Joanna Puchalska, autorka książki „Polki, które zadziwiły świat”, wyjaśniając dlaczego urzekła ją historia Janiny Lewandowskiej.
Sukcesy lotnicze, ale i śmierć bliskich
W II RP nie przyjmowano kobiet do wojska, dlatego pozostało jej uprawianie lotnictwa sportowego. Musiała więc opanować szybownictwo, pilotaż samolotów motorowych i skoki spadochronowe. W 1931 roku wstąpiła do Aeroklubu Poznańskiego, zrobiła kurs obserwatorów lotniczych, licencję skoczka spadochronowego, a także dyplom pilota samolotów motorowych. Jako pierwsza kobieta w Europie skoczyła ze spadochronem z wysokości pięciu tysięcy metrów.
Ku uciesze ojca, latem 1936 roku na pokazach szybowcowych w Tęgoborzu koło Nowego Sącza, poznała Mieczysława Lewandowskiego, instruktora z Krakowa. Miała przyjaciół, pracę, pasję, czuła się szczęśliwa i nic nie zapowiadało tragicznych wydarzeń. Najpierw 26 października 1937 roku na zawał serca zmarł gen. Józef Dowbor-Muśnicki, a następnie, w wyniku nieszczęśliwego zakochania w żonie wojskowego wysokiej rangi, życie odebrał sobie jej brat Olgierd. Miał zaledwie 24 lata.
50 dni małżeństwa
To wszystko oraz fakt, że sama mieszkała w Poznaniu, a jej narzeczony aż w Krakowie, opóźniało ich ślub. Ostatecznie pobrali się w czerwcu 1939 roku (ślub cywilny w Poznaniu, a kościelny w Tęgoborzu – przyp. red.). Potem wybrali się jeszcze na krótki miesiąc miodowy w Bieszczady, by następnie rozdzielić. Wybuch wojny zastał ich osobno i nie wiedzieli wtedy, że już nigdy się nie zobaczą. Byli małżeństwem dokładnie przez 50 dni.
Sowiecka niewola
Janka, choć nie była żołnierzem, to wraz z kolegami klubowymi wyruszyła w ślad za swoją jednostką do Lublina. Z mężem, który w tym czasie dotarł do Poznania, minęli się dosłownie o kilka godzin. Pociągiem, a następnie pieszo kierowała się na południowy wschód. Po agresji sowieckiej na Polskę część jednostek otrzymała rozkaz wymarszu w kierunku granicy rumuńskiej, a część węgierskiej. Ci drudzy zostali otoczeni przez czołgi radzieckie i trafili do niewoli. Pech chciał, że akurat w tej grupie znalazła się Lewandowska.
Sowieci prawdopodobnie wiedzieli z kim mają do czynienia, bo nie umieścili jej w obozie dla cywilów. – Możliwe, że dostała mundur od polskich oficerów, żeby nie trafić do obozu dla cywilów. Nikomu wtedy nie przyszłoby do głowy, co zrobią z jeńcami wojskowymi, bo były przecież konwencje, które Niemcy szanowali – podkreśla Puchalska. Choć Janina zmieniła swoje dane, to na nic się to zdało, bo siatka agentów w przedwojennej Polsce była dobrze rozbudowana.
Strzał w tył głowy w 32. urodziny
Najpierw wraz z grupą oficerów trafiła do Ostaszkowa, a następnie do obozu w Kozielsku. Żeby ją chronić generałowie dali jej fikcyjny stopień podporucznika lotnictwa oraz mundur, zresztą za duży. To nie zapobiegło tragedii, która zaczęła 3 kwietnia 1940 roku, kiedy rozpoczęto pierwsze wywózki. Bardzo możliwe, że Janka zginęła od strzału w tył głowy 22 kwietnia, w dniu swoich 32. urodzin. W Katyniu zamordowano blisko 4,5 tysiąca jeńców z Kozielska. Z zachowanych ich zapisków wynika, że Lewandowska budziła powszechny szacunek. „Jest tu w obozie lotniczka, bardzo dzielna kobieta” – pisał Kazimierz Szczekowski. A Włodzimierz Wojda relacjonował: „to bardzo dzielna kobieta, spokojna, opanowana i rzeczowa”.
Przez ponad pół wieku zaginiona
Niemcy, prowadząc ekshumacje odnaleźli zwłoki kobiety, ale woleli to przemilczeć. – Przypuszczalnie nie wiedzieli, co z tym faktem zrobić, żeby w sensie propagandowym nie obróciło się to przeciwko nim – domyśla się Janina Puchalska. Jej ciało pochowano w niewiadomym miejscu, a czaszkę wraz z kilkoma innymi wywiózł do Wrocławia prof. Gerhard Buhtz. Po wojnie o sprawie wiedział prof. Bolesław Popielski, ale ze strachu przed NKWD i UB milczał. W ten sposób przez ponad pół wieku Janina Lewandowska uchodziła za osobę zaginioną.
Powrót do domu
Dopiero przed śmiercią w 1997 roku zdradził sekret swoim asystentom. To uruchomiło drobiazgowe badania, w wyniku których w maju 2005 udowodniono, że jedna z czaszek należy do kobiety zamordowanej w Katyniu. W listopadzie czaszkę zamkniętą w biało-czerwonej urnie w lotniczą szachownicę pochowano z honorami wojskowymi w rodzinnym grobie Dowbor-Muśnickich w Lusowie. Metropolita wrocławski kard. Henryk Gulbinowicz powiedział: „Janino Lewandowska, poruczniku pilocie Wojska Polskiego (...) jesteśmy dumni z Ciebie i dziękujemy Ci za postawę wzorowej Polki, katoliczki, oficera Wojska Polskiego”. Tak 65 lat po śmierci Janka wróciła do domu.