I bańka pękła. Dlaczego tomahawki doleciały?
wtorek,
2 maja 2017
Cofnijmy się do jesieni 2015 roku. Po zestrzeleniu przez Turków rosyjskiego samolotu wojskowego Moskwa ściąga do Syrii cały arsenał broni przeciwlotniczej i z dumą ogłasza: nic nie przeleci nad Syrią bez naszej zgody. To tzw. efekt bańki obronnej, czyli pokrycia jakiegoś obszaru ścisłą kontrolą radarową i rakietową. Mamy wiosnę 2017 roku. Kilkadziesiąt amerykańskich tomahawków mknie bez przeszkód w położoną w głębi lądu bazę reżimu Asada. Gdzie jest – podobno niezwyciężony – rosyjski S-400?
Tomahawki wystrzelono jednocześnie z dwóch niszczycieli klasy Arley Berk stacjonujących w akwenie na południe od Krety, jakieś 1100 km od wybrzeża Syrii. Jak wielkie zagrożenie stanowią te okręty, niech powie fakt, że jeden amerykański niszczyciel – a US Navy ma ich obecnie ponad 60 (o ponad 20 krążownikach nie wspominając) – potencjałem bojowym niemal dorównuje całej rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej.
USS Porter i USS Ross w kwadrans wystrzeliły 59 tomahawków. W zaatakowanej bazie Szajrat stacjonowały wtedy dwie eskadry bombowców Su-22M3/M4 i eskadra myśliwców MiG-23ML/MLD. Samoloty były rozmieszczone w trzech różnych sektorach bazy - tomahawki trafiły w dwa z nich. Zniszczonych zostało dziewięć maszyn: pięć Su-22M3, jednego Su-22M4 oraz trzy MiG-23ML. Eskadra Su-22 stojących w północno-zachodniej części bazy pozostała nietknięta.
Amerykanie zniszczyli także radar SA-6, wyrzutnię rakiet M-600 oraz trochę naziemnego sprzętu. Do tego bunkry, składy amunicji i warsztaty. Mała liczba zabitych w Szajrat (wg oficjalnych danych sześciu żołnierzy) wskazuje, że Rosjanie i Syryjczycy mieli czas na wycofanie większości personelu. Moskwę Amerykanie uprzedzili dwie godziny przed ostrzałem, a trudno zakładać, że Rosjanie od razu nie uprzedzili Asada.
Losów wojny z pewnością ten atak nie mógł zmienić. Od początku wszyscy podkreślali, że ma za to ogromne znaczenie polityczne i to nie tylko na arenie syryjskiej wojny. Ale to nie do końca prawda. To, co wydarzyło się rano 7 kwietnia, ma jednak duże militarne znaczenie. Otóż Amerykanie obnażyli faktyczne możliwości rosyjskie w Syrii.
Moskwę Amerykanie uprzedzili dwie godziny przed ostrzałem, a trudno zakładać, że Rosjanie od razu nie uprzedzili Asada.
A2/AD w Syrii
Tak potocznie nazywa się „strategię blokady dostępu” A2/AD (anti-access/area-denial), w której chodzi o to, by różnymi środkami jak najbardziej ograniczyć dostęp wroga do danego obszaru. Te środki to nie tylko systemy rakietowe i radary, ale też urządzenia walki radioelektronicznej, pociski balistyczne krótkiego zasięgu itd.
Jako pierwsi A2/AD na dużą skalę zastosowali Chińczycy na Morzu Południowochińskim, a Rosjanie biorą z nich przykład – m.in. w Syrii. Nowoczesna broń przeciwlotnicza trafiła tam po tym, jak w listopadzie 2015 roku Turcy zestrzelili rosyjskiego Su-24M. Rozmieszczone przeciwlotnicze systemy rakietowe wymusiły na międzynarodowej koalicji rezygnację z nalotów na cele dżihadystów na ponad jednej trzeciej terytorium Syrii.
Podniosło to też znacznie ryzyko operacji powietrznych innych krajów niż Syria i Rosja nad obszarami zaciętych walk reżimu z rebelią.
Rosjanie chwalili się, że nad większością terytorium Syrii stworzyli tzw. bańkę obronną. W bazie w Latakii działa system S-400, mniej zaawansowany S-300V4 zlokalizowany jest w Tartusie. A jest też wiele innych systemów obrony przeciwlotniczej, w tym krótkiego zasięgu Pancyr-S1 oraz średniego zasięgu Buk. S-400, w zależności od używanych pocisków, ma zasięg do 400 km. S-300V4 używa pocisków 9M82M do niszczenia celów w odległości maksymalnie 200 km.
Do tego zintegrowano z rosyjskimi aktywami syryjski system obrony przeciwlotniczej. S-400 może śledzić wiele celów jednocześnie, a baza Szajrat znajduje się w nominalnym zasięgu działania systemu (400 km) zlokalizowanego w rosyjskich bazach w nadmorskiej części Syrii. Zdaniem części ekspertów, rosyjska obrona powietrzna mogła przynajmniej częściowo zneutralizować uderzenie rakietowe USA, ale nie zrobiła tego z powodów politycznych.
Moskwa chciała uniknąć militarnego spięcia z Amerykanami. Zresztą Moskwa ma proste wytłumaczenie, dlaczego nie użyła S-400: z zasady są one w Syrii po to, by chronić obiekty i żołnierzy rosyjskich, a nie sojusznika.
Więcej w tym propagandy mającej przykryć wpadkę rosyjskiej armii i to akurat na tym odcinku, który nawet w NATO uznawano dotychczas za jedną z najsilniejszych stron sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej.
S(ito)-400
Problem w tym, że systemy S-300 i S-400 zasadniczo nie są stworzone do zwalczania obiektów poruszających się na bardzo niskim pułapie. Takich jak na przykład pociski cruise typu Tomahawk. Tego rodzaju cele wspomniane rosyjskie systemy mogą skutecznie razić - ale na dystansie nie 400 km, lecz dziesięciokrotnie mniejszym.
Ekspert portalu Gazeta.ru, emerytowany pułkownik Michaił Chodarenok, zauważył, że baza Szajrat leży około 200 km od Latakii – a więc poza zasięgiem S-400, jeśli chodzi o obronę przed nisko lecącymi rakietami i samolotami. Z tej odległości S-400 może trafić obiekt lecący co najmniej na wysokości 8-9 km. Jeśli leci niżej, radar systemu rosyjskiego nie jest w stanie „dostrzec” celu. W przypadku S-300 ten minimalny pułap wynosi 6-7 km. Tymczasem tomahawki lecą 50-60 m nad ziemią.
Przy takim niskim pułapie S-400 mógłby je trafić, gdyby leciały maksymalnie 40 km od miejsca stacjonowania systemu. Co to wszystko oznacza? Że rosyjska „bańka powietrzna” jest dziurawa jako sito w przypadku amerykańskich sterowanych pocisków rakietowych. Że Amerykanie doskonale znają techniczne możliwości S-300 i S-400 i je po prostu ominęli.
Ajtech Biżew, były zastępca dowódcy Rosyjskich Sił Powietrznych, powiedział Interfaksowi, że „linia lotu została tak wyznaczona, by ominąć nasz system obrony rakietowej, tak, że nie weszli w zasięg naszego uderzenia. Amerykanie nie są zresztą idiotami”. Nie chodziło tylko o S-400. Są przecież Pancyry, dużo skuteczniejsze wobec takiego uzbrojenia, jak Tomahawk.
Rosyjska „bańka powietrzna” jest dziurawa jako sito w przypadku amerykańskich sterowanych pocisków rakietowych.
Twierdzenia gen. Igora Konaszenkowa, że do celu doleciały tylko 23 tomahawki, a 36 „gdzieś się po drodze zapodziało”, kompromitują rzecznika rosyjskiej armii. Produkowane od 40 lat, choć zmodernizowane, tomahawki mają elementy stealth. Zaraz po wystrzeleniu, nad morzem, są widoczne, ale potem, nad lądem, gdy już odrzucają pewne elementy (w tym silnik), stają się niewidzialne. I tak było teraz – rosyjskie radary po prostu nie widziały części tomahawków. Nie wspominając o możliwości ich przechwycenia.
Z syryjskiej historii płyną też ważne wnioski dla nas, dla Polski, dla krajów NATO w Europie. Okazało się bowiem, że rosyjskie „bańki obronne” nie muszą być wcale takim postrachem dla sił sojuszniczych, jak się sądziło. A Moskwa ma ich dziś na flance NATO co najmniej trzy: na Półwyspie Kola na północy, na Półwyspie Krymskim na południu, i wreszcie w centrum – w obwodzie kaliningradzkim.