Tyran, błazen, obżartuch... Jaki naprawdę był o. Jan Góra?
sobota,3 czerwca 2017
Udostępnij:
Jego poznańskie msze były bardzo popularne, wielu księży przyjeżdżało go podpatrywać. Po latach ojciec Tadeusz Rydzyk przyznał się, że też stał za jednym z filarów i podglądał „kolegę po fachu”. Jednak na całą Polskę ojciec Jan Góra zasłynął dopiero jako organizator spotkań młodzieży na Lednicy. Marzył po cichu, że kiedyś właśnie tam, w krzakach, o wschodzie słońca, w samych majtkach, odprawi Eucharystię. Ale nie miał łatwego charakteru i prowadząc pracę duszpasterską wielu ludzi poranił, a z niektórymi nigdy nie zdołał się pojednać.
28 lipca 1977 list z warszawskiego klasztoru św. Jacka:
Przezacny Ojcze Przełożony!
Z rozdartym sercem, pełnym bólu zakonnego, a jednak nie pozbawieni ufności, licząc na dobroć Ojca, przesyłamy pod Waszą obediencję nasz Skarb - O. Jana, Pisarza Katolickiego. Naszego Ojca Zesłańca prosimy przyjąć i życzliwie traktować. Pracy Mu nie żałować, jednak pomni na Ligę Ochrony Zwierząt, która może się ująć za Nim, ponad siły Go nie męczcie. Stwórzcie dlań warunki odpowiednie do kontynuowania pracy naukowo-pisarskiej, by snadź nie zaprzepaścił swego talentu í pazura literackiego... Jeżeli natomiast zauważycie, że praca i otoczenie monastyczne znuży Go wielce, proszę wypuścić Go na parę dni do Stolicy, aby odbył „drogę Jonaszową” a to Go uzdrowi...Was i Waszych poddanych oddajemy u Opiekę Bożą!!!
O. Stefan Matoga.
Odpowiedź z Poznania:
Czcigodny i Łaskawy Ojcze Opiekunie Jana Góry!
Niniejszym kwitujemy odbiór przesłanego nam dziś - jak Ojciec był łaskaw napisać „Pisarza Katolickiego” Jana Góry OP. Przyjmiemy go z życzliwością stosowną do wymagań stawianych przez nasze zakonne Konstytucje i Przełożonych. Zdajemy sobie sprawę, że po stołecznych hulankach i Jonaszowych eskapadach czeka nasz klasztor formacji ciężka praca nad reedukacją przekazanego nam osobnika - dlatego trudno już na samym początku mówić o wypuszczeniu go do Stolicy. Stawi się tam, gdy będzie mógł godnie reprezentować model pracowitego i pobożnego dominikanina. Pracy mu szczędzić nie będziemy, o czym Ojca najsolenniej zapewniamy i dziękujemy za dotychczasową troskliwą nad Ojcem Janem Górą prokurę (chyba tylko ona uchroniła go od o wiele zgubniejszych wpływów Stolicy, niż te, którym był poddany).
Ścielimy się zakonnie i z wielką estymą dla Ojca
O. Angelik Jarosz OP
Ojciec Jacek Salij pytany o to, jaki był Jan Góra, odpowiada anegdotą. – Podczas spotkania z jednym z naszych ojców, Władysławem Kaczyńskim, Jan Paweł II zwrócił się do niego tymi słowami: - Niech ojciec dzisiaj do mnie przyjdzie, bo jutro przychodzi Jaś Góra i nie dopuści nas obu do głosu.
- Tak było. Dużo mówił, wszędzie go było pełno – wspomina.
W przeddzień swojej śmierci wygłosił kazanie w Lubiniu na pięćdziesięcioleciu kapłaństwa ojca Karola Meissnera. – Zaczął od tego, że jubilat jest niski, łysy i z pewnością nie grzeszy urodą, ale i tak jest szalenie piękny i go kocha. Nie było osoby, która by się nie zaśmiała. Zakończył to kazanie słowami: „Jestem Twój, zbaw mnie. Amen”. Kazał całemu kościołowi powtarzać te słowa nie z płuc, tylko z brzucha – wspomina Jan Grzegorczyk, który jest autorem biografii ojca Góry zatytułowanej „Święty i błazen”.
Kaszel z pasji do Jezusa
Zarówno on, jak i inni, którzy znali ojca Górę, przyznają, że nigdy specjalnie o siebie nie dbał. – Gdy w latach 70. pojechał na spotkanie do prymasa Stefana Wyszyńskiego, strasznie kaszlał. Ten zapytał go, czemu tak kaszle, na to Góra odpowiedział mu, że z pasji do Jezusa. Wyszyński popatrzył na niego srogo i stwierdził, że z pasji do Jezusa to trzeba długo i mądrze pracować. Niestety nie posłuchał swojego ulubionego prymasa ani wtedy, ani przez resztę życia. Strasznie się zapuścił – stwierdza Grzegorczyk.
Ojciec Góra jak mantrę powtarzał fraszkę Jana Sztaudyngera: „Po to Pan Bóg dał ci dupsko. Byś je wypiął na choróbsko”. – Niestety te choróbska jakoś nie chciały wypiąć tyłka na Jana. Paradoksem jest to, że gdy Jan zrozumiał, że trzeba coś ze swoim zdrowiem zrobić i na 4 stycznia miał zarezerwowane sanatorium, aby jak mówił wybrać się na „rekolekcje dla swojego ciała”, ktoś na górze stwierdził, że ma na jego dalsze życie zupełnie inny scenariusz – mówi Grzegorczyk.
Miał do siebie ogromny dystans. Bez problemu przyznawał się do swoich dużych i małych słabości. Sam o sobie mówił, że jest obżartuchem. Podczas jednego z lednickich spotkań fotograf Adam Bujak wpadł na pomysł, aby zrobić mu zdjęcie w ponczo, kapeluszu i na osiołku. Zwierzak o mało nie padł pod ciężarem jeźdźcy. – No właśnie to był taki „jeźdźca” a może raczej „jedzta”. Śmialiśmy się czasem, że ojciec Jan najpierw zjadał dietę, a potem porządny obiad – mówi ojciec Paweł Gużyński, dominikanin, który z ojcem Górą przez osiem lat mieszkał w klasztorze w Poznaniu.
Jedną z najczęściej powtarzanych anegdot jest ta o zjadanej z podłogi sałatce. – Siedzieliśmy kiedyś w duszpasterstwie i dyskutowaliśmy, a on jadł właśnie sałatkę, którą przyniosła mu jedna z dziewczyn dbających o jego dietę. Jan mocno gestykulował i cała zawartość tacki wylądowała na deptanej codziennie przez setki butów podłodze. Niezrażony uklęknął i nie przerywając rozmowy plastikowym widelcem wyjadł ją z podłogi. Nigdy nie bał się, że coś mu zaszkodzi – wspomina Grzegorczyk. Góra często powtarzał, że „nie to, co wchodzi do człowieka, czyni go nieczystym, lecz to, co z niego wychodzi”. Tłumaczył, że pożywia się światem i człowiekiem.
Siarczyście klął i palił cygara
Pewnego razu w rozmowie z ojcem Karolem Meissnerem zwierzył się, że ma jedno marzenie. – Abyśmy kiedyś nad Lednicą zaszyli się w krzakach i o wschodzie słońca odprawili razem Eucharystię, w koszulkach samych, albo w samych majtkach, nieważne... Będziemy dziękowali za powołanie, bez szat, bez widzów... – mówił. Meissner zaśmiał się i pokręcił głową. postukał się palcem w klatkę piersiową. — Ojcze, tu będzie ten widz. Ojciec sam sobie będzie imponował, że odprawia Mszę w kąpielówkach – powiedział.
Ojciec Góra zaśmiał się jeszcze serdeczniej, bo wiedział jak by w tych kąpielówkach wyglądał. Nie był już przystojnym, chudym młodzieńcem, takim samym jak wtedy, gdy zaczynał swoją kapłańską przygodę, ale (jak sam się określał) dziadem o aparycji „ropuchy rozjechanej przez tira”. – Często podkreślał, że „błogosławieni potrafiący się śmiać z samych siebie”. Dodawał, że jego intencje są czyste, więc nie musi się tej śmieszności w ogóle obawiać i za żadne skarby nie chciał zmieniać swojej osobowości. Stwierdzał wówczas: „nie stanę się sucharkiem bezwonnym i bezbarwnym” – mówi Grzegorczyk.
Potrafił siarczyście zakląć, zapalić cygaro i bywał tyranem. – To ostatnie postrzegam, jako przywarę większości charyzmatyków, a taki był ojciec Jan. Miał przy tym świadomość, że dążąc do tych swoich wielkich dzieł, wiele osób poranił. Z wieloma z nich udało mu się pojednać, choć były i takie ścieżki, których nie udało mu się wyprostować. Był przekonany, że nie warto marnować życia na urazy – wspomina Grzegorczyk.
Jan Paweł II wysłał pierwszego maila, Benedykt XVI zachęcał do dzielenia się świadectwem wiary w mediach społecznościowych, a Franciszek po prostu zaczął sam z nich korzystać.
Nie słuchał „cennych” rad na temat tego, z kim powinien, a z kim nie powinien się zadawać. Mówił wtedy, że „nie jestem kapłanem partyjnym a Chrystus przyszedł do wszystkich”. Na Lednicy, czy w Jamnej, co roku oprócz młodzieży, można było spotkać polityków z różnych partii. Nigdy jak podkreślał nie osądzał, co ich tam sprowadza.
– Jako bracia bardzo się z Janem lubiliśmy, ale w wielu kwestiach się nie zgadzaliśmy. Nasza rozbieżność polegała na podejściu do tej jego ukochanej Lednicy. Ja uważałem, że nadaje temu zbyt popularny kształt, że to jest płytkie. Twierdziłem przecenia znaczenie tych spotkań. Młodzi ludzie, którzy jadą do Lednicy, potem wracają do parafii, gdzie jest nudno, zwyczajnie albo przaśnie i nie ma dobrego księdza i wtedy to lednickie doświadczenie ulatuje jak powietrze z balonu. Postrzegałem to, jako hit, coroczny festiwal i nic więcej, a życie to orka na ugorze, to, co dzieje się dzień po dniu. Ojcu Janowi wydawało się, że Lednica globalnie zmienia życie, że jest remedium na różnego rodzaju problemy. Ja jakoś nie wierzę w masowe przeżywanie Ewangelii i o to często darliśmy koty – wspomina ojciec Gużyński. Przyznaje, że przyczyną ich sporów była zapewne również różnica wieku. – Ja byłem młodym wilczkiem, który zadawał mnóstwo pytań, ale myślę, że obydwaj na tych interakcjach korzystaliśmy – dodaje.
Charakterystycznym symbolem Lednicy była Brama w kształcie ryby (fot. arch.PAP/Jakub Kaczmarczyk)
Kapłan ma być ojcem
Zanim w życiu ojca Jana na dobre pojawiła się Lednica, przez pierwszych kilkanaście lat kapłaństwa dużo pisał. Chciał być wybitnym teologiem, a potem pisarzem. Praktykował w „Tygodniku Powszechnym”, ale gdy w 1977 roku został „zesłany” do Poznania i powierzono mu misję bycia duszpasterzem, jego kariera pisarska odeszła na dalszy plan. – Nie za bardzo potrafił się w tej nowej roli odnaleźć. Do jednej z dziewczyn w duszpasterstwie powiedział: „Mów mi Dzidek”, ona się lekko oburzyła i odparła, że Dzidków to ma w klasie, a tu chce mieć ojca. To wtedy, jak mówił, zrozumiał, że ma do czynienia z ludźmi, dla których on, jako kapłan ma być właśnie takim ojcem – wspomina Grzegorczyk.
Zaczął odprawiać msze święte o siedemnastej, które wcześniej sprawowane były przez ojca Piusa w stylu hippisowskim. Początkowo, po zmianie kapłana, kościół się wyludnił, ale Góra nie dał za wygraną i w charakterystycznym dla siebie stylu połączył stare z nowym. – Zniknęła granica między ołtarzem a nawą. Młodzi ludzie siedzieli na stopniach, on chodził między ławkami, wszyscy razem śpiewali kanony z Taize. Z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc kościół pęczniał. Z całej Polski przyjeżdżali inni księża by go podpatrywać. Po latach nawet ojciec Rydzyk przyznał mu się, że też stał za jednym z filarów i podglądał „kolegę po fachu” – opowiada Grzegorczyk.
Co roku Lednicę odwiedzają tłumy wiernych (fot. arch. PAP/Bogdan Borowiak)
W 1991 roku Góra odniósł spektakularny sukces. To wtedy jego wychowankowie oraz pieśń „Abba, Ojcze” podbiła serca wiernych zgromadzonych na wałach jasnogórskich oraz tego najważniejszego słuchacza, czyli Jana Pawła II. Dominikanin był z papieżem w zażyłych stosunkach. Gdy wracał z Watykanu zawsze coś przywoził. Pewnego razu sam zabrał do Ojca Świętego silikon. Kazał papieżowi w nim zanurzyć rękę i odczekać 20 minut. Gdy Jan Paweł II oponował, mówiłąc, że po jego śmierci będzie masa pamiątek, ojciec Góra mówił, że wtedy to go do Watykanu nie wpuszczą, a na pewno nic mu już nie dadzą.
Co i rusz zapraszał papieża na Lednicę.
„Kochany Ojcze święty! Pragnienie, by Ojciec przybył na Jamną, noszę w sercu, a tymczasem proszę pokornie o jakieś osobiste pamiątki do skromnego Ojca pokoiku. Może udałoby mi się wyżebrać sutannę i pas, może papieską piuskę, to byłoby już jak znalazł do przebrania się, gdyby Ojciec do nas przybył. Dom jest gościnny i zawsze otwarty. Klucze są u sołtysa, więc gdyby Ojciec znalazł trochę wolnego czasu, to przecież zawsze można na Jamną wpaść” – pisał.
Gdy w 1996 roku powstał pomysł postawienia Bramy w kształcie ryby, ojciec Góra uparł się, że musi być gotowa w czerwcu 1997 roku, bo wtedy do Polski przyjeżdżał Jan Paweł II.
– Chciał, aby Lednica została włączona do programu papieskiej pielgrzymki, nie chciał słyszeć, że to niemożliwe. Jak szaleniec walczył o swój pomysł, pisał do Papieża, że skoro nie on, to, kto ma przeprowadzić młodych przez Bramę? Kwaśniewski albo Cimoszewicz? Ostatecznie negocjacje zakończyły się na tym, że samolot z Janem Pawłem II na pokładzie w drodze na Gniezno trzy razy zakołował właśnie nad Bramą. Jan był szczęśliwy, to był dla niego symbol i potwierdzenie słów, które usłyszał od przyjaciela z Watykanu, aby „przełożył Gutenberga na wizję, na teatr” – mówi Grzegorczyk.
Sponsorka na Lednicę
Do wsi Jamna nieopodal Tarnowa o. Góra zawędrował w 1991 roku. Podarowano mu starą drewnianą szkołę w wiosce, którą w 1944 roku spacyfikowali Niemcy. Miała zostać zapomniana, tymczasem w ojcu Janie wyzwoliły się stare, chłopskie geny i to właśnie tam stworzył Szkołę Wiary św. Jacka. Powstał tam kościół i osada.
– Jan zaczął być żebrakiem totalnym, a gdy potem doszła Lednica, na dobre odłożył swoje pisanie i był megażebrakiem i megamenedżerem. Ludzie mieli mu trochę za złe, że ten dawny Góra, który czarował kazaniami napisanymi misternie i literacko, ginie – tłumaczy Grzegorczyk. Ojciec Jan nie przejmował się takimi uwagami, datki potrafił wyciągnąć od każdego. Jednym ze sponsorów jego przedsięwzięcia był Jan Kulczyk.
Lednica powstała, jak mówił Góra, z zazdrości poznańskiego przeora Tadeusza Klichowicza. Narzekał on, że ojciec Jan ciągnie młodzież na południe, a wielkopolskie ziemie leżą odłogiem.
Pewnego dnia do ojca Jana zgłosił się biznesmen, który miał kawałek ziemi niedaleko Ostrowa Lednickiego. Była do sprzedania, ale za niebotyczną kwotę. Wtedy nagle pojawiła się pewna kobieta, która zabłądziła do kościoła dominikanów i pytała jak się z niego wychodzi. Ojciec Góra odpowiedział jej, że z kościoła się nie wychodzi, chyba, że w trumnie.
- A o co chodzi? – miała zapytać. - Widzi pani mam papieskie błogosławieństwo, ale nie mam pieniędzy – odpowiedział Jan. - A ja mam pieniądze, ale nie mam błogosławieństwa – powiedziała i dobili targu.
Kapłaństwo rozpoczęte od złodziejstwa
Z błogosławieństwem od Jana Pawła II też wiąże się zabawna anegdota. – Ojciec Jan pojechał do Watykanu i pytał papieża o zgodę na odprawienie mszy u swojej cioci. Ten zaczął mówić, że co prawda prawo kanoniczne nie pozwala, ale… Nie zdążył już dokończyć, bo ojciec Góra już mu za zgodę dziękował. Choć mówi się, że ten, kto wiele pyta, wiele odpowiedzi otrzymuje, on nie pytał, symbolicznie i z niesamowitym wyczuciem szedł na skróty – mówi Grzegorczyk.
Wielu mu wytykało, że otacza nadmiernym kultem Jana Pawła II. Twierdzili nawet, że stawia papieżanponad Jezusa. – Jak coś sobie postanowił i wymyślił, to naprawdę nie było zmiłuj. Pewnego razu tak suszył głowę jednemu z braci, że ten zgodził się, aby ubrać go w papieskie buty i obsadzić w roli przeprowadzającego zgromadzonych na Lednicy przez Bramę. Po całym zdarzeniu ten brat sam się z siebie i zachodził w głowę jak dał się omotać ojcu Górze, choć od początku wiedział, że pomysł był groteskowy – opowiada ojciec Gużyński.
Ojciec Jan ciągle powtarzał, że przed nikim nie zamyka drzwi, nawet przed złodziejami. – Z humorem podkreślał, że jego kapłaństwo też zaczęło się od złodziejstwa, bo gdy jeździł na spotkania Taize wywoził śpiewane przez nich kanony – mówi Grzegorczyk.
Był skrzyżowaniem kapłana i artysty, potrafił się szybko wzruszać i choć miał silną osobowość, to źle znosił krytykę. – Temperamentem przypominał mi Włochów, których znam i którzy jak opowiadają o wierze to często płaczą, on miał podobnie – wspomina o. Gużyński. Idolem ojca Góry oprócz Jana Pawła II, był jego stryj, wiejski proboszcz, który na stare lata był wyśmiewany i pisano na niego donosy. – Ten cały swój proces, swoją dominikańska drogę ojciec Góra sam nazywał „stryjowstąpieniem” – mówi Grzegorczyk. Gdy planował wstąpienie do seminarium, nikomu nie powiedział o swoich planach. Dla niepoznaki zdawał na prawo. Bał się, że gdy prawda wyjdzie na jaw, ktoś z rodziny albo znajomych będzie chciał zablokować jego plany.
Moczył nogi i czekał na ludzi
Marzył o swojej Mszy nad Mszami. – O takiej, na której stanie ze wszystkimi swoimi przeciwnikami. Chrystus będzie miał twarz człowieka, który najbardziej utrudniał mu budowanie Lednicy, a w orszaku przez bramę przejdą również jego stryj, który nie doczekał jego święceń, oraz Jan Paweł II – opowiada Grzegorczyk.
Przyznaje, że pod koniec życia ojciec Góra był mocno osamotniony.
– Choć na Lednicy gromadził tłumy, na co dzień był sam. Jedni uważali go za świętego, inni za człowieka z cechami błazna. Mówił, że woli być błaznem, i za pomocą tego błazeństwem żebrać o pieniądze na swoje dzieła. Rzeczywiście nawet, gdy już ledwo chodził, siedział, moczył nogi w misce i czekał na ludzi – wspomina Grzegorczyk.
- Chciałbym bardzo, ażeby i o mnie kiedyś moi współbracia mogli powiedzieć tak, jak powiedzieli o jednym średniowiecznym zakonniku, że nie lękał się chwili ostatniej, bo spełnił życie jeszcze przed śmiercią i nie przerażał go zgon, bo umiał cieszyć się życiem. Odszedł z tego świata nie trzaskając drzwiami… – mówił.
Ojciec Jan Góra zmarł 21 grudnia 2015 roku. Zasłabł podczas odprawiania mszy i choć podjęta została reanimacja, nie udało się go uratować. Przyczyną śmierci było ustanie akcji serca i obrzęk płuc. Jego grób znajduje się pod skałą Jana Pawła II na Lednicy.
Zdjęcie główne: Ojciec Jan Góra był twórcą Lednicy (fot. arch.PAP/Jakub Kaczmarczyk)