„Polowali na nas wszyscy”. Dziewczyna „Łupaszki” zdradza ich wspólne losy
niedziela,
27 sierpnia 2017
Choć nigdy nie została żoną „Łupaszki”, to określenie przylgnęło do niej na zawsze. Lidia Lwow-Eberle, z urodzenia Rosjanka, a z wyboru Polka, z Zygmuntem Szendzielarzem spędziła osiem najtrudniejszych lat. Razem walczyli, ukrywali się, zasiedli na ławie oskarżonych w pokazowym procesie. On zginął, a ona przeżyła, by potem świadczyć o ich wspólnej walce o wolną i suwerenną Polskę.
Jej historia obok m.in. Jadwigi Piłsudskiej czy Haliny Wittig znalazła się w książce „Dziewczyny wojenne”, na podstawie której powstał serial emitowany przez TVP. Obecnie można go obejrzeć na vod.tvp.pl.
„Polska jest moją ojczyzną”
Mała „Lala”, bo tak mówili do niej rodzice, przyszła na świat 14 listopada 1920 roku w Płosie nad Wołgą, na północ od Moskwy. Jej ojciec był rosyjskim inżynierem rolnikiem, a matka skończyła botanikę. Uciekając przed szalejącym w kraju bolszewizmem, już po pół roku od narodzin córki, przeprowadzili się do Polski i zamieszkali w Nowogródku. Nie dziwi zatem fakt, że choć Lidia od zawsze była Rosjanką, to nigdy nie czuła związku emocjonalnego z krajem swoich przodków. – To Polska jest moją ojczyzną, tu jest mój dom, o Rosji prawie nie myślę – przyznaje w książce Łukasza Modelskiego „Dziewczyny wojenne”.
I to pomimo, że w rodzinnym domu mówiło się po rosyjsku, a nazwisko rodowe „Lwow” pochodzi od dziadka Lidii, który był nie tylko oficerem, ale i księciem. Osobiście nie miała możliwości go poznać, ponieważ babcia rozwiodła się, kiedy jej ojciec miał zaledwie 10 lat i związała z innym mężczyzną. W ten sposób znała tylko „drugiego dziadka”. Po przyjeździe do Polski ojciec Lidii został nauczycielem w rosyjskim gimnazjum, a następnie zgodnie ze swoim wykształceniem agronomem i wykładowcą szkoły rolniczej.
Stanisława Kociełowicz „Iskierka” to jedyna żyjąca bohaterka książki „Dziewczyny wyklęte 2”.
zobacz więcej
Przeprowadzki, harcerstwo i pierwsza miłość
Lidia w tym czasie chodziła już do państwowej szkoły powszechnej, a następnie uczyła się u nazaretanek. W 1930 roku zdała egzamin do gimnazjum. Każde wakacje spędzała nad Naroczą na Wileńszczyźnie, największym wówczas polskim jeziorem. Z rodzicami często się przeprowadzali, ponieważ w Nowogródku były problemy lokalowe. Tam dorastająca Lidia uczęszczała do biblioteki. Należała także do harcerstwa, w którym była zastępową.
Po piątej klasie gimnazjum, w 1936 roku przenieśli się do Kobylnika, ponad 100 kilometrów od Wilna. W szkole z internatem w Święcianach poznała swoją pierwszą miłość – Janka Drozdarskiego, chłopaka młodszego o rok. – Był prezesem samorządu, wszędzie pierwszy i u mnie też – przypomina sobie. Tam też w 1938 roku zdawała maturę i chciała pójść na historię sztuki, ale uległa namowom dziadka, który marzył, by zdawała na prawo. Przyjęli ją na Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie. Po pierwszym roku studiów wszystko się zmieniło, ponieważ wybuchła wojna.
Aresztowana przez partyzantkę
Początkowo w Kobylniku nie było śladów wojny, choć w połowie września pojawiły się oddziały niemieckie, a następnie Sowieci. Ci drudzy wprowadzili reorganizację, w wyniku której wszystko się zmieniło. – Ojciec oczywiście stracił pracę, w domu było bardzo ubogo. Postanowiłam zacząć zarabiać – wspomina. Lidia skończyła miesięczny kurs pedagogiczny, po którym dostała pracę we wsi Pleciasza. Uczyła tam wszystkiego, a następnie w kolejnej placówce, gdzie oprócz nauki odbywały się przedstawienia po rosyjsku.
Zaczęły się wywózki, których bali się wszyscy. Ojciec Lidii, chcąc oszczędzić rodzinę postanowił się ukrywać, ale nie na długo. W końcu i jego wywieźli, a bliscy nie wiedzieli, co się z nim dzieje. Trafił aż za Ural, gdzie pracował w lasach, w wyniku czego się rozchorował. Lidia z matką i młodszym bratem przenieśli się do Nadleśnictwa, gdzie podjęli pracę, ona jako nauczycielka.
Choć żyli na uboczu frontu, to w okolicy grasowała partyzantka sowiecka. 15 sierpnia 1943 roku Lidia została zabrana za rzekomą współpracę z Niemcami. – Mówili po rosyjsku, poprosili bym wzięła dokumenty i wyszła z nimi. Nie wiedziałam kim są, bałam się – zauważa.
Była bita, przeżyła ciężkie śledztwo, po którym usłyszała wyrok: 10 lat katorżniczej pracy na Syberii. To była kara za konspiracyjną działalność Stefanii Szantyr.
zobacz więcej
Cudem uszła z życiem
Okazało się jednak, że to nie Sowieci, tylko Polacy, a konkretnie oddział „Kmicica” podporucznika Antoniego Burzyńskiego, w którym przydzielono ją do kuchni. – Mieszkali w lesie, w namiotach i szałasach. Od razu pomyślałam, że odnajdę się w tym towarzystwie – wyjaśnia. Z partyzantką sowiecką żyli w zgodzie do czasu wizyty polskiego dowództwa na ich zaproszenie. – Natychmiast ich rozbroili i zatrzymali. Nasza baza została otoczona przez brygadę płk. Fiodora Markowa, a oddział rozbrojony – wspomina. Prawie 90 osób zostało rozstrzelanych, a jej ze względu na to, że była Rosjanką zaproponowano przejście do sowieckiej bazy, ale odmówiła.
Trafiła do ziemianki, potem ją wypuścili. To naprawdę cud, że przeżyła. Po tym wydarzeniu, ponieważ nie mogła wrócić do domu, dołączyła do 5. Brygady Wileńskiej AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, o którym dotąd nawet nie słyszała. Dostała torbę z opatrunkami i w ten sposób została sanitariuszką, dlatego że w pobliżu nie było żadnego lekarza. Na co dzień mierzyła się z obtarciami nóg, świerzbem czy wszami, ale i prawdziwą walką z narażeniem życia.
Ranni w ręce: ona w lewą, on w prawą
Taka sytuacja miała miejsce choćby 2 lutego 1944 roku, gdy nagle rozpętała się strzelanina, a mężczyźni w tym „Łupaszko”, wybiegli na pole.
Lidia dostała od niego nie lada wyzwanie: „Przynieś mi amunicję, bo zapomniałem”. Wróciła, zabrała co trzeba, ale gdy biegła przez otwarte pole, zaczęli do niej strzelać. – Trafili mnie w rękę. Próbowałam poruszać nią i zobaczyłam, że nic mi nie jest – relacjonuje.
Gdy dobiegła na miejsce i oddała „Łupaszce” amunicję, z kolei on dostał w rękę. – Zabawne, ja w lewą, on w prawą – wspomina.
O tej bitwie z Niemcami było bardzo głośno w okolicy, ale i o stratach: 19 zabitych i 9 rannych. Następnie zaatakowali ich Sowieci, dlatego „Łupaszko” zdecydował, że muszą się wycofać, a rannych oddać do Wilna.
– Był wysoki, szczupły, łysawy i towarzyski, bo z każdym rozmawiał – wspomina komendanta Lidia Lwow, do którego długo nie mówiła po imieniu. Miał też intuicję, chociażby wtedy, gdy odmówił udziału w wileńskiej odsłonie akcji „Burza”. Niedługo potem został zmuszony rozwiązać 5. Brygadę, a jej członkom dał wolną rękę. Sam z kilkunastoma osobami chciał dalej walczyć w Puszczy Augustowskiej. Była wśród nich Lidia.
Miłość w ukryciu
Zimą z 1944 na 1945 rok zostali tylko we dwoje i w związku z nalotami NKWD musieli ukrywać się w kopcu na kartofle, na obrzeżu wsi. Następnie przenieśli się do jamy w lesie, która mogła pomieścić jedną osobę. – Nie było nawet zimno, tylko z jedzeniem kiepsko, czasem ktoś nam coś przyniósł – zauważa Lidia Lwow.
Siedzieli tam przez dwa tygodnie i w tych ekstremalnych warunkach pojawiły się uczucia. Zygmunt był od niej 10 lat starszy oraz w separacji z żoną, z którą miał pięcioletnią córkę Basię. – Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie i przy swoim adiutancie powiedział, że od dziś mogę się czuć jego narzeczoną – wspomina.
Po świętach Bożego Narodzenia, które „Łupaszko” spędził z córką, którą przywiozła mu teściowa, ruszyli dalej przez Warszawę do Gdańska. Tam mieszkali przez pewien czas, a następnie do lutego 1946 roku w Sztumie. W pewnym momencie polowali na nich wszyscy i nie dało się prowadzić poważnych akcji. W ten sposób przez Podlasie, gdzie byli do marca 1947, następnie Śląsk dotarli do Zakopanego. – Zygmunt postanowił zacząć normalnie żyć. Mieszkaliśmy jako para letników – podkreśla. Wszyscy uważali ich za małżeństwo, choć nigdy nie zalegalizowali swojego związku.
Pokazowy proces i wyroki śmierci
Pomimo tego, że często zmieniali kwatery, a pieniądze na życie dostawali z zagranicy, nie udało się utrzymać miejsca ich pobytu w tajemnicy. 30 czerwca 1948 roku dom, w którym mieszkali został otoczony. Zabrano ich samochodem do Myślenic, następnie do Krakowa, a potem samolotem do Warszawy do więzienia na Rakowieckiej. Przesłuchania obejmowały tortury, takie jak bicie po głowie, deptanie po rękach i nogach czy stawianie w samej koszuli przy otwartym oknie w przypadku Lidii. – Pamiętam widok swoich rąk, pękającą skórę i krew – opowiada.
W październiku 1950 roku zaczął się ich proces, sądzono łącznie sześć osób. Miał charakter pokazowy i był transmitowany przez radio. Wyroki zapadły już 2 listopada, na mocy których wszyscy mężczyźni zostali skazani na wielokrotne wyroki śmierci, a kobiety w tym Lidia dostały dożywocie. – W ostatnim słowie powiedziałam, że proszę o wyrok sprawiedliwy – przypomina sobie.
Widzenie skazanych
Miesiąc przed wykonaniem wyroku pozwolono na widzenie „Łupaszki” z „Lalą”. Było to o tyle dziwne, że inny skazany na śmierć miał w więzieniu żonę i nie dostał takiej szansy. – Powiedzieli, że możemy rozmawiać, ile chcemy. Byłam nieprzytomna, nie spodziewałam się tego spotkania – wspomina. Ostatecznie trwało ono około pół godziny, a „Łupaszko” żalił się, że nie pamięta córki oraz prosił Lidię, by się uczyła i wyszła za mąż. Obiecał jej, że zawiadomi ją o egzekucji. Doszło do niej 8 lutego 1951 roku, a w celi „Lali” dało się słyszeć odgłos uderzania lufcika.
Ona w więzieniu przesiedziała jeszcze kilka lat, w czasie których zmieniały się panujące warunki. Po śmierci Stalina osadzone miały dostęp do niektórych książek, a nawet zaczęły pracować jako hafciarki. W listopadzie 1956 roku Lidia wyszła z więzienia dzięki amnestii. Miała wówczas 36 lat i zaczynała nowe życie.
Odkrycie szczątków „Łupaszki”
Dostała się na archeologię w Warszawie oraz zamieszkała w akademiku, gdzie poznała o 15 lat młodszego chłopaka, który został jej mężem. Urodziła mu córkę. Po studiach pracowała w Komisji Badań Dawnych, a następnie w Muzeum Historycznym m. st. Warszawy. W 1988 roku rozwiodła się i zaangażowała w działalność Światowego Związku Żołnierzy AK. W 2000 roku otrzymała odszkodowanie za prześladowania, a sześć lat później odznaczono ją Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Doczekała się również rehabilitacji „Łupaszki” oraz symbolicznego pogrzebu na Powązkach w 2008 roku. Nieoczekiwanie trwające kilkadziesiąt lat poszukiwania miejsca jego spoczynku zostały uwieńczone sukcesem wiosną 2013 roku. Badacze IPN odkryli i zabezpieczyli szczątki podczas prac ekshumacyjnych na terenie Kwatery na Łączce na warszawskich Powązkach. Uroczysty pogrzeb państwowy odbył się 24 kwietnia 2016 roku, a Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko” został pochowany w grobie rodzinnym, obok zmarłej w 2012 roku córki.