Wajda o tych, którzy muszą pracować nocą, Munk o milicjantach – młodzieńcze filmy dokumentalne autorstwa słynnych reżyserów i operatorów można oglądać na stronie etiudy.filmschool.lodz.pl. To okazja, by dowiedzieć się, od czego swoje wielkie kariery zaczynali giganci polskiego kina. A przy okazji przypomnieć sobie, jak niezwykłym zjawiskiem była łódzka szkoła, popularnie zwana „filmówką”.
„Najlepsza w każdym ujęciu” – to hasło, które umieszczono na stronie internetowej Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi.
To w pełni uzasadnione, bowiem uczelnia cały czas znajduje się w czołówkach światowych rankingów. W 2014 r. „The Hollywood Reporter” umieścił ją na drugim miejscu, po londyńskiej National Film and Television School.
Udostępnione etiudy słynnych absolwentów łódzkiej szkoły są teraz, jak podkreśla medioznawca prof. Wiesław Godzic, doskonałym metriałem dla studentów. – To świetne, że młodzi ludzie mogą skonfrontować się z pracami dawnych mistrzów, że wszystko jest teraz transparentne. To demokratyzacja artyzmu – mówi portalowi tygodnik.tvp.pl medioznawca.
Etiudy są też niezwykłym zapisem świata sprzed kilkudziesięciu lat. – Może przy okazji powstać bardzo ciekawa dyskusja między dawnymi i obecnymi czasami. Młodzi ludzie często nie rozumieją uwarunkowań, stresów i napięć, jakie przed laty dotykały twórców – dodaje prof. Godzic.
Artystyczny ferment kontra PRL
Z jednej bowiem strony – podkreśla medioznawca – „filmówka” oznaczała wolność. – Wolność artystyczną. Była jej oazą. Mówiono wtedy o młodych ludziach, którzy nie chodzili na zajęcia, bo coś innego, twórczego było dla nich ważne i pozwalano im na to. Nie lekceważyli studiów, ale je inaczej pojmowali – tłumaczy prof. Godzic.
Robert Gliński: Markę filmówki tworzą jej absolwenci i twórcy, którzy stają się wykładowcami
– Wiele mówi się o rozmowach studentów z profesorami, otwartych i prawdziwych, które tworzyły artystyczny ferment. I o ojcowskim stosunku mistrzów do uczniów. Ludzie przechodzili tam przez egzaminacyjne sito, bo profesorów zafascynowała jedna ich wypowiedź, zachowanie. Jak się potem okazywało, to były zazwyczaj bardzo trafne decyzje – dodaje medioznawca.
Ale owe swobody w PRL musiały też być czymś okupione – to druga strona tej historii.
Wbrew legendzie o niezależności i wolności szkoły, treść wielu etiud dokumentalnych była, czy też musiała być zgodna z linią robotniczej partii. Studenci pokazywali więc m.in.: jak buduje się „socjalistyczna ojczyzna”, jaką drogę odbywa mleko do mleczarni i co dzieje się w fabrykach. Trzeba jednak brać pod uwagę specyfikę minionych lat.
Pierwszy rok akademicki w tej cenionej uczelni zainaugurowano jesienią 1948 r. przy ul. Targowej 61/63, w dawnym pałacyku fabrykanta Oskara Kona, trzy lata po II wojnie światowej, gdy komunistyczne władze wprowadzały swój porządek w Polsce. Wtedy szkoła jeszcze nie nazywała się PWSTiF.
Współtwórcą Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi był prof. Jerzy Teoplitz. Był jej dyrektorem i wykładowcą w latach 1949-51, a następnie rektorem od 1957 do 1968 roku.
Mistrzowie „polskiej szkoły filmowej”
Pierwszymi wykładowcami byli, obok Toeplitza, Jerzy Bosak, Wanda Jakubowska, Stanisław Wohl i Antoni Bohdziewicz.
Naukę rozpoczynali w pierwszym szkolnym okresie późniejsi reżyserzy, m.in. mistrzowie tzw. polskiej szkoły filmowej: Andrzej Munk, Andrzej Wajda, Roman Polański, Janusz Morgenstern, Kazimierz Kutz i Kazimierz Karabasz. A także operatorzy, m.in. Jerzy Wójcik, Witold Sobociński, Mieczysław Jahoda.
Jednocześnie otwarto w Łodzi Wyższą Szkołę Aktorską, którą od 1950 r. kierował Kazimierz Dejmek, a pierwszymi absolwentami byli m.in. Jadwiga Barańska i Jan Machulski. W 1958 r. uczelnie filmowa i aktorska połączyły się, tworząc PWSTiF.
W latach 60. studiowali tam na wydziale reżyserii m.in. Wojciech Marczewski, Jerzy Skolimowski, Krzysztof Zanussi, Edward Żebrowski, Krzysztof Kieślowski i Marcel Łoziński. A na wydziale operatorskim m.in. Adam Holender, Sławomir Idziak i Edward Kłosiński.
Potiomkin, piwo i stopnie
Po politycznej odwilży w 1956 r. szkoła filmowa uchodziła za oazę wolności i wolnej sztuki. Studenci i wykładowcy cieszyli się dużą, jak na PRL, swobodą.
Rektorzy, jak i prowadzący zajęcia starali się, by studenci mogli poznawać filmy powstające poza „żelazną kurtyną”. Sala filmowa w rektoracie była miejscem kultowym, gdzie pokazywano zachodnie obrazy i dyskutowano o nich do białego rana.
Legendą są schody prowadzące do tej sali. Roman Polański uznał je za najważniejsze schody w historii kinematografii, zaraz po tych z „Pancernika Potiomkina”.
Studenci uwielbiali przesiadywać na tych schodach. Dyskutowali, przepytywali się przed egzaminami, pili piwo – na szczęście do łazienki było blisko, bo wejście do niej znajdowało się w połowie schodów.
Organizowano na nich też zawody w skokach z góry i wchodzeniu po stopniach na rękach.
Dziś na drewnianych stopniach można zobaczyć tabliczki informujące, że „Andrzej Wajda przesiadywał tu w latach 1949-153”, a „Polański z tego stopnia skakał w latach 1954-1959”.
Jedne z najsłynniejszych filmowych schodów świata (fot. arch. PAP/Grzegorz Michałowski)
Jazz z Kirkiem Douglasem W szkole oczywiście rozbrzmiewał w latach 50. jazz. Kandydaci na operatorów, Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz i Witold Sobociński, grali w legendarnym zespole Melomani, który działał przy łódzkim ośrodku YMCA. Muzykę, którą żyli, przenieśli na Targową i zarazili nią wszystkich studentów.
Potem „Duduś” wrócił do jazzu, a Sobociński został operatorem
Przez Matuszkiewicza i Sobocińskiego w 1957 r. Roman Polański poznał Krzysztofa Komedę, który pisał muzykę do jego filmów.
Do Łodzi przyjeżdżali na zaproszenie grona profesorskiego najsłynniejsi reżyserzy i aktorzy. W latach 60. rektor Jerzy Toeplitz sprawił, że „filmówkę” odwiedzili m.in. Michelangelo Antonioni i Kirk Douglas. Przyjazd Douglasa uwiecznił w swojej etiudzie filmowej Marek Piwowski.
Kino moralnego niepokoju
Szkoła kwitła aż do feralnego marca 1968 r., gdy komunistyczne władze brutalnie stłumiły demonstracje studentów i rozpoczęły antyżydowskie czystki w służbach, urzędach, mediach, na uczelniach itp. Wyrzucono prof. Jerzego Toeplitza i innych wykładowców pochodzenia żydowskiego. Skorzystali na tym Australijczycy, którzy natychmiast zaprosili Toeplitza i stworzył im szkołę filmową w Sydney.
Łódzka uczelnia odzyskała jednak oddech. W kolejnych latach ukończyli ją przyszli wielcy artyści, jak Ryszard Bugajski, Feliks Falk, Krzysztof Krauze, Juliusz Machulski, Zbigniew Rybczyński, Jan Jakub Kolski, Piotr Sobociński, Władysław Pasikowski. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy do dziś opuścili jej mury.
Rodziły się kolejne nurty filmowe, takie jak kino moralnego niepokoju (1976−1981). Powstało po tym, jak Wajda z Zanussim zarzucili władzy komunistycznej tłumienie swobody twórczej filmowców i blokowanie dyskusji nad problemami społeczno-politycznymi.
Początek kierunku wyznaczyły „Personel” Kieślowskiego i „Człowiek z marmuru” Wajdy. Do reżyserów dołączyli m.in. Agnieszka Holland, Feliks Falk i szkoleni przez Wajdę artyści z łódzkiej „filmówki”. Nurt upadł wraz z ogłoszeniem stanu wojennego w roku 1981.
Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa Telewizyjna i Teatralna im. Leona Schillera przy ul. Targowej 61/63 (fot. arch. PAP/Grzegorz Michałowski)
Kopalnia anegdot
Łódzka szkoła i jej uczniowie to kopalnia anegdot. W pierwszych latach studenci mieszkali w internacie na terenie uczelni. Była tam m.in. tzw. ogiernia, czyli 30-osobowy pokój, w którym panowie spali na trzypiętrowych łóżkach.
Pierwszym szkolnym małżeństwem byli Ewa i Czesław Petelscy. Do urzędu stanu cywilnego pojechali służbowym samochodem rektora Toeplitza i dostali pokój, w którym mogli mieszkać tylko we dwoje.
Do legendy przeszły wyczyny Romana Polańskiego, który już podczas egzaminu wstępnego zachowywał się ekscentrycznie. Jak wspominał w książce „Filmówka” Andrzej Ancuta, „jego sposób myślenia, oryginalne uwagi mogły szokować. W dyskusji, co z nim zrobić, przeważały głosy, że to wariat. Wprawdzie miły wariat, z którego jednak nic nie będzie. Wyjątkiem był Bohdziewicz, od którego dużo zależało. On wyczuwał w Polańskim coś nieprzeciętnego.”
Zanim Polański trafił do łódzkiej szkoły, miał już za sobą doświadczenie aktorskie i nieudane próby zdania egzaminów do szkół teatralnych w Warszawie i Krakowie.
W 1953 roku Antoni Bohdziewicz zaproponował mu rolę w filmie „Trzy opowieści”, nad którym sprawował opiekę artystyczną. Późniejszego reżysera zobaczył wtedy Wajda i zaprosił do swojego debiutu, czyli „Pokolenia”.
W 1954 r. Bohdziewicz namówił Polańskiego, by zdawał na PWSTiF. Zdał i szkołę skończył, ale nie dostał dyplomu, bo nie napisał pracy teoretycznej.
Nie „filmówka”, ale Szkoła
Do „filmówki” nadal bardzo trudno się dostać. O jeden indeks walczy kilkadziesiąt osób.
Zdarzało się jednak, że trudny egzamin zdawali ci, którym bardzo na tym nie zależało. Np. Jerzego Skolimowskiego na studia namawiał Andrzej Wajda.
„Po egzaminie podszedł do mnie prof. Bohdziewicz i pyta: »Jak pan ocenia swoje szanse?« A ja na to: »Mogę tylko zacytować Adolfa Rudnickiego: Każdemu to, na czym mu mniej zależy.« I przyjęto mnie jako numer jeden” – opowiadał po latach reżyser.
I jeszcze jedno. O PWSTiF zwykło się mówić „filmówka”. Jednak związani z nią ludzie znie przepadają za tą nazwą. W wywiadzie dla „Dziennika Łódzkiego” w 2013 r. rektor Mariusz Grzegorzek tłumaczył, że „»filmówka« nam kojarzy się z »tirówką«, czyli czymś zwulgaryzowanym. Lubimy, gdy mówi się Szkoła Filmowa w Łodzi”.
Od samego początku studenci łódzkiej szkoły uczyli się rzemiosła filmowego w praktyce. Powstawały więc etiudy, które teraz można oglądać na stronie etiudy.filmschool.lodz.pl.
W przedsięwzięcie zaangażowali się dokumentalista prof. Maciej Drygas oraz filmoznawczyni dr Katarzyna Mąka-Malatyńska. Pomysłowi przychylne były władze szkoły i udało się pozyskać na jego realizację fundusze m.in. z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
– Pracując nad filmem „Cudze listy”, zagłębiłem się w różne archiwa. Postanowiłem zerknąć także do naszego, szkolnego. Okazało, że to kopalnia interesujących materiałów, a nikt w tych archiwach nie bywa – opowiada portalowi tygodnik.tvp.pl prof. Drygas.
– Wtedy zwróciłem się do rektora z propozycją, byśmy spróbowali opisać i udostępnić archiwum. Zebrałem grupę współpracowników i zaczęliśmy od rzeczy najważniejszych, czyli znalezienia finansowania – wspomina.
Jako pierwsze zostały poddane cyfryzacji 102 najstarsze dokumentalne etiudy filmowe, przygotowane przez studentów uczelni. Każda z nich ma techniczną metryczkę i skrócony opis sekwencji.
Można je nie tylko oglądać, ale też trochę z nimi popracować, bo twórcy archiwum zachęcają, by „ciąć, montować i zapisywać”.
– Jeśli ktoś chciałby pracować z tymi filmami, jest tam taki wirtualny stolik montażowy. Można sobie precyzyjnie dociąć wybrany fragment i użyć go do montażu, a potem szkołę poprosić o licencję – zachęca Drygas.
„PRL w odcinkach”
Następna transza cyfryzacji ma obejmować 77 filmów, a docelowo będą zdigitalizowane i dostępne wszystkie, czyli ponad pięć tysięcy.
– Ratowaliśmy najpierw najstarsze filmy dokumentalne, bo jest tam ogrom materiałów przydatnych dla tych, którzy zajmują się tematyką historyczną. To opowieść o PRL w odcinkach – tłumaczy profesor.
– „Kronika filmowa”, która najczęściej jest wykorzystywana w powstających współcześnie dokumentach, była poddawana dużym naciskom propagandowym i prezentowała taki uśmiechnięty PRL. Materiały szkoły filmowej są robione czujną kamerą. Najczęściej są to krótsze ujęcia niż te z „Kroniki”, a filmy mają duży współczynnik bezinteresowności – ocenia Drygas.
Oczywiście jest w tym pierwszym zdigitalizowanym i udostępnionym zestawie – przyznaje dokumentalista – dużo filmów propagandowych. – Ale gdy odłączy się ścieżkę dźwiękową, pozostaje bardzo ciekawy materiał – zapewnia.
Prof. Drygas ma nadzieję, że zamieszczone na stronie etiudy.filmschool.lodz.pl będą doskonałym materiałem dla filmoznawców i może ktoś się pokusi o pracę na ich temat.
O jeden indeks w PWSTiF ubiega się co roku kilkadziesiąt osób (fot. arch.PAP/Grzegorz Michałowski)
– Jeśli ktoś pójdzie do kina, żeby się dowiedzieć, dlaczego Zdzisław tak malował, może się poczuć rozczarowany. Mnie to nigdy nie interesowało – mówi Jan P. Matuszyński, reżyser filmu nagrodzonego Złotymi Lwami w Gdyni.
Bardzo interesujący jest szkolna praca filmowa z 1949 r., nosząca tytuł „Pierwsze etiudy”. Wyreżyserował ją Kazimierz Sheybal. Pokazał w niej, jak studenci Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi – m.in. Janusz Nasfeter i Czesław Petelski – pracują nad swymi utworami w nowym atelier Filmu Polskiego.
W dokumencie nie zabrakło oczywiście akcentów propagandowych i m.in. cytatu z Lenina „ze wszystkich rodzajów sztuk film jest dla nas najważniejszy”.
Jeśli jesteśmy przy Nasfeterze – mistrzu dojrzałych filmowych opowieści o dzieciach „Kolorowe pończochy”, „Abel, twój brat” i autorze świetnego kryminału „Zbrodniarz i panna” – to koniecznie trzeba zobaczyć jego etiudę z 1950 r. pt. „Mali obywatele”. Opowiada o pierwszych dniach w przedszkolu kilkuletniej Ani i wdrażaniu przedszkolaków w tzw. socjalistyczne życie społeczne.
Na stronie są też m.in. takie filmy, jak „Kiedy ty śpisz” Andrzeja Wajdy (1953 r.). To inspirowany wierszem Tadeusza Kubiaka dokument o ludziach pracujących w nocy, w którym zagrał młodziutki Jan Machulski.
Są również „Trzy protokoły” (1956) Henryka Kluby, późniejszego rektora szkoły. Jest to inscenizowany dokument o nocnej zmianie milicjantów z komendy miejskiej, którzy zmagają się z przestępstwami obyczajowymi.
Z kolei „Dom” Andrzeja Titkowa (1967) opowiada o hotelu robotniczym. Jak po latach wspominał Titkow, organizacja partyjna Wytwórni Filmów Oświatowych ostro interweniowała w sprawie tej etiudy, twierdząc, że to film „antyrobotniczy”.
– Jest w tym pierwszym rozdaniu bardzo piękny plastycznie film Ryszarda Bera pt. „Łodzie wypływają o świcie”, ze wspaniałymi zdjęciami Witolda Sobocińskiego. Widać, że to niezwykły talent. Ten film wizualnie bardzo rożni się od tego, co wtedy realizowano, a fotografowany był w duchu neorealizmu – relacjonuje Maciej Drygas.
Poleca też film m.in.
„Ballada o Dzikim Zachodzie” Jana Budkiewicza. – Fascynujące jest to, że pojawiają się wśród reżyserów nazwiska osób, które potem gdzieś przepadły, a robiły ciekawe dokumenty. Z kolei bywa tak, że późniejsi mistrzowie nie mieli ręki do dokumentów. Widać też, jak powolutku zmieniał się język filmu dokumentalnego, jak zmieniały go czasy i technologie – dodaje dokumentalista.
Studenckie Oscary
Miłośnicy filmu od 2014 r. mogą już oglądać na stronach filmpolski.pl 100 najlepszych etiud. Są wśród nich te nominowane do tzw. Studenckiego Oscara, które powstały w Łodzi przy ul. Targowej.
Prace łódzkich studentów są bowiem znane i cenione, czego dowodem są liczne nagrody na światowych i krajowych festiwalach. W ub.r. Klara Kochańska dostała za film „Lokatorki” Brązowy Medal Studencki Amerykańskiej Akademii Filmowej, czyli właśnie „Studenckiego Oskara”.
Do tej pory do nagrody tej nominowani byli: w 1982 r. Dorota Kędzierzawska za film „Jajko”, w 1986 Łukasz Wylężałek za „Domokrążcę”, w 1996 r. Iwona Siekierzyńska za obraz „Pańcia”, w 2001 r. Sławomir Fabicki za „Męską sprawę”, w 2006 r. Filip Marczewski za „Melodramat”.
Awangarda artystyczna
W tej setce są też filmy legendarne, takie jak np. „Dwaj ludzie z szafą” Romana Polańskiego, „Bar Listopad” Agnieszki Osieckiej, „Erotyk” i „Hamleś” Jerzego Skolimowskiego czy „Rondo” Janusza Majewskiego.
„Zauważyłem, że jeśli ktoś w szkole brał się za fabułę, powstawało coś w rodzaju mniej czy bardziej udanego fragmentu filmu pełnometrażowego. Dyskutując o tym z Romkiem, doszliśmy do wniosku, że trzeba szukać takiej formy, która byłaby dostosowana do ograniczonego metrażu szkolnej etiudy. Romek zaczął pracować nas swoim pomysłem „Dwóch ludzi z szafą”, ja zająłem się „Rondem” – wspominał Janusz Majewski w książce „Retrospektywka”.
„Rondo i „Dwaj ludzie z szafą” Romka Polańskiego rozsławiły łódzką szkołę na całym świecie. Ich nowatorstwo polegało na tym, że my jako pierwsi zrozumieliśmy, że tak krótka forma, jaką jest etiuda, nie może wyglądać jak urywek zwykłego, realistycznego filmu fabularnego, nie może być fragmentem filmowej prozy, lecz raczej filmowym poematem, plakatem, alegoryczną opowiastką czy krótka humoreską. I tak zrobiliśmy” – pisał Majewski.
W „Rondzie” zagrał m.in. Sławomir Mrożek, którego humor, twórczość i towarzystwo bardzo cenili sobie adepci X muzy. Jeden z jego tekstów stał się podstawą scenariusza etiudy, którą wyreżyserowała Agnieszka Osiecka.
Poetka studiowała w łódzkiej szkole w latach 1957–1961 na wydziale reżyserii. Później mówiła o swoich filmowych próbach rzadko i dość lekceważąco. Nakręciła dziewięć etiud, lirycznych jak teksty jej piosenek, z ciekawą scenografią i zdjęciami, które robili koledzy operatorzy.
– Beata Zatońska
Zdjęcie główne: Roman Polański na schodach PWSTiF, 1981 (fot. Archiwum Szkoły Filmowej w Łodzi)