6 grudnia Andrej Babiš został premierem Czech. Czy czeska jesień 2017 to jedynie bunt sytych mieszczan, obawiających się napływu imigrantów i zmiany spokojnego do tej pory stylu życia? Czy może początek konserwatywnej rewolucji w jednym z najmniej konserwatywnych krajów Starego Kontynentu?
W prawie każdym sondażu opinii publicznej pytającym o najsympatyczniejszą nację dla Polaków, bezapelacyjnie wygrywają Czesi. Uczucia do sąsiadów z południa, jak pokazuje szereg badań (chociażby opublikowany przed kilkoma laty raport Instytutu Spraw Publicznych „Polska Czechy Niemcy – Wzajemne relacje/ Współpraca/ Rozwój”) nie są przeżywane nad Wełtawą symetrycznie. Polskę i Polaków lubi 63 proc. Czechów, a w naszym kraju liczba sympatyków sąsiadów zza Karkonoszy przekracza 85 procent.
Być może to właśnie twarde dane statystyczne w jakimś stopniu obrazują, rzadko opisywany i analizowany w polskich mediach, swoisty kompleks wobec Czech. W masowej wyobraźni przejawia się on na poziomie znanych (i zgranych) stereotypów, które na pierwszy rzut oka nie wyglądają wcale jak podświadome, zbiorowe marzenia.
Nie-Polska
Czesi są w ich ramach – w przeciwieństwie do chlubiących się szlacheckimi korzeniami potomków Sarmatów – społeczeństwem o kulturze plebejskiej, wyrosłej w wielowiekowej konfrontacji do sztywnego habsbursko-niemieckiego arystokratyzmu. Tworzą wspólnotę pragmatyków i praktyków, nieskłonnych do religijnych uniesień, nieskrępowanych nauczaniem Kościołów (które, jak twierdził były prezydent Vaclav Klaus, nie różnią się niczym od stowarzyszeń hodowców rybek akwariowych) i przeżywania konfliktów metafizycznych.
Przedkładają gospodę, pole i przydomowy ogródek ponad triadę „Kościół, szkoła i strzelnica”. Odwołują się do sceptyczno-ironicznej postawy Szwejka, nie chcącego ginąć za Belgrad i Galicję, a nie do husarii broniącej od wieków antemurale christianitatis. Rzadko stosują postawę herbertowskiej niezgody na „retorykę aż nazbyt parcianą i składnię pozbawioną urody koniunktiwu”. Jak pisał Bohumil Hrabal (we wspomnieniach z maja 1945 roku, utrwalonych w tomie „Taka piękna żałoba”): na lufach radzieckich czołgów T-34 wkraczających do podpraskiego Kladna lądowały nie butelki z benzyną rzucane przez młodych antykomunistów, ale świeże kwiaty od miejscowych dziewcząt.
Czesi emocjonują się najwyżej na meczach hokejowych, a nie podczas wznoszenia okrzyków o odzyskiwaniu suwerenności. Z drugiej strony mają „swój” rozum i nie machają szabelką tam, gdzie nie widzą szans na pomyślny obrót spraw, choć potrafią też zdjąć unijną flagę z zamku na Hradczanach.
Radość czeskich hokeistów po zwycięstwie olimpijskim w Turynie. Rok 2006.
Tę wyliczankę można oczywiście wydłużać. Warto jednak zauważyć, że dla różnego rodzaju krytyków wad narodowych, przywar i kolektywnych słabości Polaków, stanowi ona gotową wręcz listę postulatów modernizacyjnego projektu zatytułowanego „Uczmy się od braci Czechów”. Co jednak ciekawe, „czeskie marzenie” sprawnie obsługiwało do tej pory kilka sektorów polskiego życia intelektualnego.
Wyniki ostatnich wyborów do niższej izby czeskiego parlamentu – które dokonały znacznego przemodelowania na, wydawać by się mogło stabilnej (choć znacznie bardziej rozdrobnionej i zróżnicowanej od polskiej), scenie politycznej – mogą okazać się początkiem końca czeskiego złudzenia. Mitu, nierozerwalnie związanego z najwyraźniej odchodzącą do lamusa epoką Vaclava Havla, Vaclava Klausa i Bohumila Sobotki.
Przyjrzyjmy się więc dokładnie kolejnym odsłonom czeskiego snu Polaków. Dla których środowisk sen ten okazał się w 2017 roku niespełniony?
Kompromis i „ciepła woda”
Tę część rozważań należałoby pewnie zacząć od Aksamitnej Rewolucji, ale trochę nietypowo zacznijmy od... Edwarda Gierka. W słynnym wywiadzie-rzece „Przerwana dekada”, opublikowanym u progu polskiej transformacji, były I sekretarz KC PZPR, lakonicznie omawiając wydarzenia Jesieni Ludów z 1989 roku ocenił, że dla przeprowadzenia zmiany politycznej Czechom i Słowakom wystarczyły kilkudniowe demonstracje, Polacy zaś musieli prawie dekadę zmagać się z anachroniczną ekipą Jaruzelskiego.
Nawet jeżeli uznamy, że zmiany ustrojowe u południowych sąsiadów nosiły, podobnie jak w innych krajach dawnego Układu Warszawskiego, cechy opisywanej przez prof. Andrzeja Dudka „reglamentowanej rewolucji”, to jednak nietrudno zauważyć, że dla liberalnych elit nad Wisłą stanowiły zawsze przykład udanego, bezkrwawego kompromisu politycznego. Kompromisu, który – zgodnie z obowiązującym wówczas w Czechosłowacji systemem konstytucyjnym – wyniósł do władzy prezydenta związanego z inteligenckimi środowiskami opozycyjnymi i odsunął w czasie perspektywę wybuchu wojny na górze, przerabianą za północną granicą Czech od połowy 1990 roku.
Nawet ustawa dekomunizacyjna, przyjęta przez parlament dogorywającej federacji czecho-słowackiej w 1991 roku, która w konsekwencji zakazała na ponad dekadę pełnienia funkcji publicznych przez byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa i nomenklatury partyjnej, nie stanowiła dla środowisk związanych z „Gazetą Wyborczą” i powstającą Unią Demokratyczną wielkiej rysy na szkle czeskiej transformacji elit.
Tygodnik TVPPolub nas
Po pierwsze dlatego, że sam prezydent Havel wielokrotnie wyrażał się negatywnie o ustawie, nazywając ją „zbędnym dzieckiem okresu rewolucji”. Po drugie, że uprawianej w Czechach polityce w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, w której główne skrzypce grał późniejszy następca Havla –premier Vaclav Klaus, daleko było do znanych „polskich przepychanek” i konfliktów natury historycznej i ideologiczno-obyczajowej.
W powszechnie zlaicyzowanym, a nawet zateizowanym kraju debata o miejscu Kościołów w życiu publicznym lub aborcji nie stanowiła nawet pobocznego tematu narracji politycznych. Wyobraźni Czechów w pierwszej dekadzie wolności nie rozpalał również konflikt z „postkomuną”. Nie tylko z powodu, wydawać by się mogło skutecznie funkcjonującego ustawodawstwa dekomunizacyjnego, ale przede wszystkim – skrajnie pragmatycznego nastawienia rządów Klausa i jego macierzystego ugrupowania Obywatelskiego Forum Demokratycznego (ODS).
Można powiedzieć, że stanowiły one klasyczny przykład „polityki ciepłej wody w kranie”, skoncentrowanej na modernizacji gospodarczej, neoliberalnym modelu prywatyzacji (słynna „kuponovka”) oraz wysiłkach na rzecz wejścia Czech (jako pierwszego z krajów postkomunistycznych) do OECD, co faktycznie nastąpiło w 1996 roku.
Przeczekać w piwiarni
Prezydent Havel, przypominający o czasach dysydenckich w wielu wystąpieniach publicznych, spotykał się często z ripostami Klausa, niezaangażowanego przed 1989 rokiem w działalność opozycji demokratycznej, że prawdziwy opór wobec komunizmu stosowali nie inteligenccy opozycjoniści, ale ci, którzy uprawiali prywatne ogródki działkowe i usiłowali prowadzić samodzielną działalność gospodarczą.
Havel z kolei często ripostował, że Klaus i ODS to typowi „čecháčkowie” (ironiczne określenie drobnomieszczańskiego dorobkiewicza). Na tym jednak kończyła się czeska wojna na górze. Dla wielu przedstawicieli liberalnej elity w Polsce, jak ognia obawiających się odrodzenia przedwojennych rządów „wyznaniowego, populistycznego Ciemnogrodu” i „antyeuropejskiego oszołomstwa”, stanowiło to niedościgniony ideał oświeconej, laickiej republiki „wybierającej przyszłość”.
Wprowadzenie przez Czechów w 2006 roku możliwości zawierania związków partnerskich przez osoby tej samej płci, pomimo że nieskutecznie zawetowane przez prezydenta Klausa, wywołało w ówczesnej Polsce lawinę pozytywnych komentarzy w mediach liberalnego mainstreamu. A barwne reportaże o tym, jak odmienny świat funkcjonuje za mostem na Olzie, stały się żelaznym punktem wysokonakładowej prasy.
Czechy przez lata były również dla wielu nadwiślańskich oświeconych liberałów wzorem odpowiedzialnego podejścia do wojen i konfliktów międzynarodowych. Znana i szeroko komentowana w prasie stała się wypowiedź prof. Radosława Markowskiego z 2013 roku dla jednej z rozgłośni radiowych, gdzie przy okazji 150. rocznicy wybuchu powstania styczniowego naukowiec zwrócił uwagę, że powstań mieliśmy w historii tak dużo, iż kilka moglibyśmy „podrzucić Czechom”.
Równocześnie Markowski przyznał, że najbardziej racjonalną postawą dla obywateli i społeczeństw znajdującym się w ogniu geopolitycznych burz jest przyjęcie postawy Szwejka, który przeczeka w piwiarni trudne doświadczenia dziejowe swojego kraju.
Kłopoty ze znakiem krzyża
Już od czasów wyborów w Polsce w 2015 roku Aleksander Kaczorowski – znany publicysta i specjalista ds. czeskich i słowackich, autor m. in. doskonałej biografii Vaclava Havla – przewidywał, że Czechy, pomimo że równie jak Polska, Słowacja i Węgry zachowujące sceptycyzm w kwestii przyjmowania uchodźców, zachowają realistyczną politykę w stosunku do Brukseli, Berlina i Paryża i nie będą chciały rezygnować z pozostawania w głównym nurcie polityki europejskiej oraz dążeń do integracji ze strefą euro. W tym kontekście, realistyczna i umiarkowana polityka gabinetu Bohuslava Sobotki, rządzącego od 2014 roku, miała stać się przeciwwagą dla konfrontacyjnej polityki Warszawy wobec Zachodu.
Sumą tych wszystkich marzeń, choć szczelnie ukrytą za parawanem sprawnie napisanego i obiektywnego reportażu literackiego, wydaje się książka „Zrób sobie raj” Mariusza Szczygła, wydana w Polsce w 2010 roku. Już sama jej okładka - mini zestaw do składania plastikowych modeli, umożliwiający samodzielne wykonanie wizerunku ukrzyżowanego Chrystusa – może szokować polskich czytelników.
Pokazuje ona współczesnych Czechów jako społeczeństwo całkowicie zlaicyzowane i ponowoczesne, którym obce są wszelkie obyczajowe i światopoglądowe tabu oraz fundamentalne spory ideowe, w jakikolwiek sposób kwestionujące dogmaty późnodemokratycznego społeczeństwa otwartego.
Znamienną ilustracją może być zawarta w książce anegdota narratora, który podczas wizyty u weterynarza zapytał przypadkowo, jak wypowiada się po czesku znak krzyża. Zakłopotany lekarz odparł, że nie ma zielonego pojęcia, gdyż nigdy nie wykonywał „tego rodzaju czynności”. Zaproponował jednak, aby zapytać czekającą jeszcze w poczekalni jedną osobę.
Kobieta również wyraziła wielkie zdziwienie i z niełatwym pytaniem zadzwoniła od razu do koleżanki, mieszkającej w innej dzielnicy miasta. Ta również nie była w stanie pomóc, więc zebrani obiecali, że po dłuższej kwerendzie ustalą za kilka dni odpowiedź na tak egzotyczny i niecodzienny problem.
Czeskie marzenie
Prawdziwym czeskim paradoksem pozostaje, że sytuacja w tym kraju była jednak nie tylko obiektem westchnień liberałów. W poprzedniej dekadzie na bohatera polskich konserwatystów i eurosceptyków awansował, wraz ze zdobyciem prezydentury, dawny premier Klaus. Prawicowe wydawnictwa wręcz obrodziły w tłumaczenia jego książek i zbiorów wystąpień, w których płomiennie krytykował idee nowoczesnego multikulturalizmu, pogłębionej integracji europejskiej, pomstował na eurobiurokrację i „eurosocjalizm” oraz próbował polemizować z koncepcjami o globalnym ociepleniu.
Niemal nikt nie pamiętał już o jego polityce z lat dziewięćdziesiątych, stawiającej go raczej na równi z praktyką późniejszych rządów Donalda Tuska i pomysłami monetarnymi Leszka Balcerowicza, usiłującego za wszelką cenę zdusić inflację. Nad Wisłą zapomniano również szybko o jego polityce prywatyzacji, tworzącej zręby pod znaczną oligarchizację niewielkiej gospodarki i kojarzącej się bardziej z nieudanym (lub wręcz skompromitowanym) programem Narodowego Funduszu Inwestycyjnego, lansowanym przed dwoma dekadami przez rządy koalicji SLD-PSL, niż z rzeczywistym upowszechnieniem własności.
Vaclav Klaus z prof. Andrzejem Zybertowiczem. Sierpień 2017. Były premier i prezydent Czech odbiera Nagrodę Jagielońską
Dzisiaj jednym z czołowych beneficjantów polityki z czasów pierwszej dekady transformacji jest nie kto inny, jak oligarcha i lider zwycięskiej w wyborach partii ANO 2011, Andrej Babiš, który 6 grudnia został nominowany na premiera Czech. Niemniej dekada Klausa zaowocowała powstaniem w Polsce kolejnej odmiany „czeskiego marzenia”: mitu południowego sąsiada, jako kraju eurosceptyków i konserwatystów, nawet jeżeli byłby to tylko konserwatyzm deklarowany, ale bezobjawowy.
Elementem „czeskiego marzenia” jest również funkcjonująca w Polsce dość powszechnie opinia o południowych sąsiadach, jako kraju dobrze zorganizowanym. O przyjaznej obywatelowi uproszczonej administracji, atrakcyjnych warunkach zakładania działalności gospodarczej, znakomitej komunikacji (w tym doskonale rozwiniętej kolei, dojeżdżającej do najmniejszych nawet miejscowości), sprawnej służbie zdrowia i systemie opieki rodzinnej (dostępne i tanie żłobki oraz przedszkola). Ona też wydaje się najbardziej namacalna i łatwa do weryfikacji.
Koniec starej republiki?
Niezależnie od tego, do jakiej grupy polskich „czeskich marzycieli” się zaliczamy, po październikowych wyborach, które znacznie osłabiły pozycję większości tradycyjnych stronnictw politycznych znajdujących się u władzy po Aksamitnej Rewolucji – szczególnie socjaldemokratów z ČSSD i konserwatystów z ODS (zajęli co prawda drugie miejsce, ale otrzymali prawie trzykrotnie mniejsze poparcie od zwycięskiego ugrupowania ANO 2011 Andreja Babiša i niewiele mniejsze od Czeskiej Partii Piratów oraz populistycznej, antyunijnej i antyimigranckiej Wolności i Demokracji Bezpośredniej) – należy zadać uprawnione pytanie o koniec dotychczasowego kształtu systemu politycznego w Czechach.
Czy rzeczywiście – wybierając „czeskiego Trumpa”, Partię Piratów oraz ugrupowanie Tomio Okamury – ubóstwiani do tej pory przez polskich liberałów racjonalni, pragmatyczni wyborcy zza południowej granicy podnieśli bunt i położyli kres zbudowanemu na fundamentach liberalnej, laickiej demokracji, kolejnemu wcieleniu nadwełtawskiej republiki?
A może to właśnie ulubieńcy polskich konserwatystów i eurosceptyków, wychowani w szkole Klausa i równie dalekiego od poprawności politycznej, choć wywodzącego się z obozu lewicy, prezydenta Miloša Zemana (nazywanego przez Aleksandra Kaczorowskiego „Orbanem lewicy”) ostatecznie dokonali w Czechach ideowej zmiany?
Czy czeska jesień 2017 to jedynie bunt sytych mieszczan, obawiających się napływu imigrantów i zmiany spokojnego do tej pory stylu życia? Czy może początek konserwatywnej rewolucji w jednym z najmniej konserwatywnych krajów Starego Kontynentu?
Za wcześnie jeszcze przesądzać, choć dzisiaj stwierdzić można jedno: Czechy, jako wyśniony sen polskich i europejskich oświeconych liberałów, zakończył się nagłym i niespodziewanym przebudzeniem.
– Łukasz Kobeszko
Autor jest filozofem i dziennikarzem, specjalizującym się w tematyce Europy Środkowej i Wschodniej. Współpracuje z portalem Aleteia.pl, Nową Konfederacją, internetowym miesięcznikiem idei oraz Laboratorium Więzi.