Gdyby hipotetycznie zamienić Janosika i Robin Hooda na mądry system podatkowy, uzyskalibyśmy może podobny efekt społeczny, ale zabrakłoby poczucia, że ktoś nas broni, walczy o sprawiedliwość i poświęca się w imię słusznej sprawy – mówi filozof, prof. Robert Piłat. W środę 29 listopada o godz. 12:10 pierwszy odcinek serialu „Janosik” w TVP Kultura, potem codziennie dwa kolejne odcinki.
TYGODNIK.TVP.PL: Mity są tak stare jak stara jest ludzkość. Objaśniają i dają nadzieję. Jak w tym uniwersum funkcjonuje mit obrońcy uciśnionych, kogoś takiego jak Janosik?
ROBERT PIŁAT: Jest szkoła związana ze tradycją oświeceniową, która mity traktuje jak prototeorie, wg których świat wyjaśnia się za pomocą narracji i figur wyobrażonych. Poprzedzały one nasze naukowe wysiłki wyjaśniania rzeczywistości za pomocą teorii pojęć i konstruktów formalnych. To podejście do mitów nie jest jednak w pełni uzasadnione. Przede wszystkim mity nie są tylko konstrukcją intelektualną. Są też angażującą opowieścią.
Robert Piłat (fot. archiwum prywatne)
Dlaczego angażują? Przypominają mi się tu poglądy polskiego historyka sztuki i znawcy mitologii, greckich źródeł naszej kultury, Wiesława Juszczaka, który twierdził w jednej ze swoich książek, że zawsze u źródeł leży to, co nazywał epifanią. To znaczy, że ludziom objawia się w pewnych zdarzeniach coś godnego czci; bohaterskość, nadludzka mądrość, siła.
Epifania, ujawniająca się w konkretnych wydarzeniach, staje się podstawą opowieści, tak jak np. u Homera. Jedną cechą mitu jest więc wyjaśnianie świata, drugą – epifania świętości lub bohaterstwa. Ta druga pasuje do funkcjonującego we współczesności mitu dobrego zbója, Janosika albo Robin Hooda. To ciekawe przypadki, mają one bowiem wcale nie fantazyjny, lecz namacalny sens społeczny - chodzi o walkę o sprawiedliwość, przysłowiowe odbieranie bogatym i dawanie biednym.
Gdyby hipotetycznie zamienić Janosika i Robin Hooda na mądry system podatkowy, uzyskalibyśmy może podobny efekt społeczny, ale zabrakłoby poczucia, że ktoś nas broni, walczy o sprawiedliwość i poświęca się w imię słusznej sprawy. Dziś niewielu jest Robin Hoodów i Janosików, jest za to wiele politycznych akcji, które dążą do ewolucji systemu, lepszej dystrybucji dóbr i dają nadzieję tym, którzy są najmniej uprzywilejowani.
Czyli tylko bohaterowie przemawiają do zbiorowej wyobraźni?
To miałem na myśli mówiąc, że nie zastąpi się Janosika czy Robin Hooda zwykłym mechanizmem politycznej słuszności, legitymizacją. Mit bez bohatera przestaje być mitem. Może istnieć stała, nigdy nie zaspokojona potrzeba posiadania takich bohaterów, nawet jeżeli ludzie są w miarę zadowoleni z procesów politycznych i ekonomicznych, które wokół nich zachodzą. Zawsze pozostaje pewien margines braku satysfakcji.
Amerykański naukowiec rosyjskiego pochodzenia Simon Kuznets opracował swego czasu teorię redystrybucji dóbr w ekonomii, wg której w społeczeństwach bardzo ubogich jest w niewielkim stopniu odczuwana niesprawiedliwości społeczna, ponieważ dzieli się biedę. W miarę procesu bogacenia się społeczności poczucie niesprawiedliwości rośnie i w społeczeństwie średniozamożnym osiąga punkt kulminacyjny. Potem spada.
Serial „Janosik”, reż. Jerzy Passendorfer (fot. TVP)
Dzieje się tak dlatego, że w społeczeństwach bogatych jest wiele instytucji, które zajmują się redystrybucją dóbr, rozwija się działalność charytatywna, powstają rozmaite systemy stypendialne, dobrze działa opieka społeczna i służba zdrowia. Tym samym niesprawiedliwość maleje. Ale ważne jest, co się mierzy. Jeśli tylko dochód, to ta teoria się nie sprawdza.
W społeczeństwach bardzo zamożnych rosną różnice w tym zakresie. Coraz więcej jest w posiadaniu niewielkiej grupy, natomiast ludzie o najmniejszych dochodach zajmują proporcjonalnie coraz więcej miejsca w społeczeństwie, może to nawet być 20 proc. populacji. Wtedy pojawiają się trybuni ludowi i obrońcy uciśnionych, którzy działają pozasystemowo.
Ma to jednak swoje koszty. Z jednej strony zyskujemy bohatera, który może być dla wspólnoty prawdziwym oparciem duchowym, ale z drugiej ludzie tracą zaufanie do systemu. Powstaje paradoks – im bardziej skuteczny jest obrońca uciśnionych, tym mniej prawdopodobne jest, że system ulegnie pozytywnej ewolucji. Niesprawiedliwość będzie więc rosła.
Czyli mamy do czynienia z sytuacją z południa Włoch, gdzie działają struktury mafijne. Mafia jest traktowana przez biednych ludzi jak bohater i w pewnym sensie dobroczyńca, jest blisko i daje bezpieczeństwo. Państwo jest daleko i niewiele dobrego z jego działalności wynika. A że mafiosi zabijają to inna sprawa, widać tak trzeba. Janosik przecież też był zbójem.
Dobre porównanie. Tradycyjnie mechanizm zwiększania sprawiedliwości miał spoczywać w rękach państwa. Ale państwo to jest stosunkowo młody wynalazek. Wcześniej były imperia, władcy absolutni, potężne rody. Państwo w naszym rozumieniu, takie, które ma odpowiednie zabezpieczenia społeczne, konstytucję lub jej ekwiwalent, jest sprawą ostatnich dwustu lat. Nic dziwnego, że nadal w wielu miejscach utrzymują się równolegle modele społeczne o archaicznych korzeniach, rodowe czy klanowe.
Dzieje się tak, gdy państwo jest niewydolne. Struktury takie mogą się wyradzać, stają się mafijne. Powstaje coś w rodzaju państwa w państwie. Ludzie, choć krzywdzeni, mają poczucie, że mogą się dogadać z ziomkami i jeśli będą przestrzegać ich reguł, będą bezpieczni. W takich przypadkach państwo staje się wrogiem, bo nasyła swoich funkcjonariuszy na przestępców, których ludzie uważają, w pewnym sensie, za dobroczyńców. Jak można ścigać Janosika! To dowodzi, jak silny jest mit obrońcy uciśnionych, nawet jeśli jest realizowany przez mafię. Jest on jednak fundowany na zasadzie, że trzeba komuś coś zabrać siłą.
Będę adwokatem diabła. Państwo też zabiera nam pieniądze, chociażby przez ściąganie podatków.
Można potraktować maleńki obszar, gdzie działa Janosik, jako państwo i powiedzieć, że ma ono swoją konstytucję, prawo zbójeckie, którego trzeba przestrzegać; dokonuje redystrybucji przez zabieranie. Państwo też zabiera siłą, a jeśli nie będziemy płacić podatków, pójdziemy do więzienia. Można więc powiedzieć, że element przemocy jest w każdym z tych przypadków obecny. Jest jednak różnica. To sprawa natury filozoficznej i politycznej. Chodzi o legitymizację.
Działalność Janosika może być uzasadniona przez zgodę pewnej małej wspólnoty. Zbierają się ludzie i mówią: mamy naszego zbója, który nas broni, okrada żołnierzy i szlachtę i daje nam złoto. W tej sytuacji stwierdzają, że obrabowani są ich wrogami, choć mówią tym samym językiem, żyją na tej samej ziemi i są nawet z nimi spokrewnieni. Są jednak bogatsi i przez to trzeba ich traktować jak obcych i odmawiać im wszelkich praw. To jest odpowiadanie niesprawiedliwością na niesprawiedliwość.
Państwo jest w lepszej sytuacji, ponieważ opiera się na domniemaniu ogólnej zgody. Ma konstytucję i władze demokratycznie wybierane władze. Wynik wyborów jest obowiązujący dla wszystkich, także dla tych, którzy są z innej opcji politycznej. W społeczności Janosików tak nie jest. Jeśli ktoś się nie zgadza, jest naszym wrogiem, trzeba go więc obrabować, można też zabić.
Pojawia się więc mit wspólnoty.
Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy nie moglibyśmy żyć w innych strukturach niż państwowe. Wydzielić ze społeczeństwa komuny, lokalne wspólnoty – plemienne, klanowe lub terytorialne – ze swoimi Janosikami na czele, które mogą być w opozycji do sąsiednich wspólnot. Czy w dzisiejszym świecie mają on jakiekolwiek szanse? Jeśli spojrzymy np. na nieszczęsne losy Ruandy, okaże się, że nie. Zawsze wyemancypują się grupy żądne władzy i zainicjują walkę na śmierć i życie. Nie będzie im chodziło o utopijny ład społeczny, ale o dominację.
Przejrzałem przed naszą rozmową artykuły światowej prasy. Najpierw szukałem wg hasła „biedni zabierają bogatym”, potem „bogaci zabierają biednym”. I w tym drugim przypadku publikacji było więcej.
Mit społeczności, która legitymizuje Janosika czy Robin Hooda, a on odpłaca się jej za to dobrem, jest nadal żywotny. Odradza się w różnych postaciach. Weźmy np. nagrodzony Oscarem film „Erin Brockovich” o autentycznej postaci, zwyklej kobiecie, która wygrała z wielką korporacją i obroniła ludzi przed zatruciem środowiska.
W innym obszarze, ale niezwykle skutecznie, działa stworzona m.in. przez Juliana Assange’a, WikiLeaks. Od 11 lat mamy dzięki niej do dyspozycji nieprawdopodobną bibliotekę informacji, które państwa, niesprawiedliwie i bezkarnie, zatajały przed swoimi obywatelami. Ich ujawnianie staje się obszarem działaniem nowoczesnego Janosika. Informacje są bowiem takim samym dobrem jak pieniądze.
Czyli to, jak przejawia się mit, jest metaforą sytuacji w społeczeństwie?
Jest raczej odpowiedzią naszej wyobraźni na to, co się wydarzyło. Człowiek, który doznaje traumy, wytwarza sztuczny świat kompensujący jego stratę. Pojawia się w nim myśl, że może da się wprowadzić sprawiedliwość społeczną już dziś, a nie przez żmudne i skomplikowane procesy dostosowywania prawa, polepszania sytemu podatkowego, walki politycznej. Może wystarczy jeden skuteczny akt sprzeciwu.
Kadr z serialu „Janosik”, reż. Jerzy Passendorfer, 1974 rok. Na zdjęciu Marek Perepeczko (fot. PAP/Witold Rozmysłowicz)
To jest oczywisty mit. Wiadomo, że takie akcje na dłuższą metę nie dają żadnego pożytku. Jesteśmy pod tym względem trochę dziecinni. Sprawiedliwość chcemy mieć teraz, zaraz, a nie w przyszłości, której możemy nie doczekać. Ta skłonność jest głęboko ludzka i nigdy nie zniknie. Racjonalista wie, że rodzi się tu konflikt.
Niektóre rewolucje, wzniecane w imię sprawiedliwości społecznej, kończą się tak, jak to opisał Orwell w „Roku 1984”. Sami tego doświadczyliśmy. Obrońcy uciśnionych stają się uciskającymi.
Tak się dzieje, gdy gwałtowne zdarzenie zastępuje ewolucję. Wykorzystywanie mitu Robin Hooda czy Janosika w polityce społecznej jest teraz bardzo powszechne. Przejrzałem przed naszą rozmową artykuły światowej prasy. Najpierw szukałem wg hasła „biedni zabierają bogatym”, potem „bogaci zabierają biednym”.
I w tym drugim przypadku publikacji było więcej. Pisano o tym w kontekście np. zmian klimatycznych. Widać, jak wielkie są obszary biedy, a niekorzystne zmiany globalne najbardziej uderzają w najsłabszych. Na przykład niezamożni ponoszą proporcjonalnie większe niż zamożni wydatki na służbę zdrowia.
Promowani są więc ci, którzy i tak są uprzywilejowani. W latach siedemdziesiątych ukazało się wspaniałe dzieło amerykańskiego filozofa Johna Rawlsa pt. „Teoria sprawiedliwości”, dopracowany intelektualnie obraz sprawiedliwości zbudowanej wg reguł bezstronności, ślepymi na to, w jakiej jesteśmy pozycji wyjściowej, czy jesteśmy utalentowani czy pracowici, czy pasywni, czy aktywni.
Zgodnie z tymi regułami, zyskujemy na ogólnym rozwoju swojej społeczności proporcjonalnie więcej, jeśli jesteśmy najmniej uprzywilejowani. Piękna teoria. Pokazuje, że można w granicach liberalnej demokracji wywołać, bez Janosików, proces sprawiedliwej redystrybucji dóbr – przynajmniej w teorii.
Państwo nie jest dziś dostatecznym gwarantem sprawiedliwości, dlatego współczesnych Janosików powinno zastępować społeczeństwo obywatelskie.
Od 40 lat, od chwili ukazania się „Teorii sprawiedliwości”, toczy się w gronie naukowców dyskusja na jej temat. Zarzuca się Rawlsowi, że jego reguły nie są do końca wiarygodne. Część społeczeństwa, mimo systematycznych i proporcjonalnie wyższych korzyści, może nigdy nie dojść do godnego życia, ponieważ startuje z bardzo niskiej pozycji. W uproszczeniu można powiedzieć, że choć będą mieli coraz lepiej, to i tak całe pokolenia wymrą w biedzie i niedostatku, zanim dojdzie do wystarczającego zaspokojenia potrzeb ich grupy społecznej.
Dlatego krytycy Rawlsa twierdzą, że trzeba nazwać minimalne potrzeby człowieka i wszelkimi sposobami dążyć do ich zaspokojenia. Problem w tym, że kiedy zaczynamy uświadamiać sobie i nazywać swoje potrzeby, zachowujemy się jak Janosik – chcemy natychmiast coś mieć, bo uważamy, że nam się to należy. A Rawls mówi, że trzeba działać sprawiedliwie i bezstronnie, tak by wszyscy zaspokajali potrzeby, lecz czynili to we właściwych proporcjach.
Marek Perepeczko w „Janosiku” (fot. TVP)
Ale ludziom apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Otóż to. Oparcie ekonomii na potrzebach, czyli brak wiary w mechanizmy dystrybucji dóbr w społeczeństwie, prowadzi w końcu do zwiększenia różnic. Nie da się zdefiniować ludzkich potrzeb i definitywnie je zaspokoić. Nasze potrzeby zmieniają się dynamicznie, pojawiają się coraz to nowe. Kilkadziesiąt lat temu powstała teoria hierarchii potrzeb Abrahama Maslowa i jest w niej wiele racji. Wg niej, gdy zaspokajamy potrzeby niższego szczebla, natychmiast pojawiają się nowe z wyższej warstwy piramidy.
Czyli możemy podsumować, że skoro człowiek cały czas ma nowe, niezaspokojone potrzeby, to nieodzowny jest ktoś, kto pomoże je szybko zaspokoić? Zawsze znajdzie się miejsce dla Janosika?
Ponieważ nie ma powodu, by wierzyć, że liberalny, demokratyczny system i ekonomia z nim związana, doprowadzi do idealnej sprawiedliwości społecznej, to ten mit, od którego zaczęliśmy, czyli mit dobrego zbója, będzie się utrzymywał. I to nie tylko w dziedzinie dóbr materialnych, ale także w przypadku informacji. Będzie się odradzał w coraz to nowych formach. Ktoś, kto go będzie realizował, wywoła kolejną rewolucję, albo kupi sobie kałasznikowa i będzie strzelać w przekonaniu, że ma rację i musi zaprowadzić swój ład.
To jest wersja pesymistyczna. Optymistyczna jest taka, że obrońcy uciśnionych i wykluczonych mogą się cywilizować i legitymizować swoje działania poprzez zakładanie umocowanych prawnie organizacji, fundacji i stowarzyszeń. Osobiście uważam, że to jedyna droga. To prawda, że państwo nie jest dziś dostatecznym gwarantem sprawiedliwości, lecz współczesnych Janosików powinno zastępować społeczeństwo obywatelskie.
– rozmawiała Beata Zatońska
Prof. dr hab. Robert Piłat jest filozofem (specjalności: filozofia języka, filozofia umysłu, teoria poznania), kierownikiem Sekcji Teorii Poznania Instytutu Filozofii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autorem monografii: „Czy istnieje świadomość” (1993), „Umysł jako osobisty model świata” (1999), „Krzywda i zadośćuczynienie” (2003), „Doświadczenie i pojęcie” (2006), „O istocie pojęć” (2007).
Zdjęcie główne: Marek Perepeczko jako Janosik w serlalu Jerzego Passendorfera. W głębi Bogusz Bilewski jako Waluś Kwiczoł. Fot. PAP/Maciej Sochor