Historia

„Kapitan Wąs” jest zawsze z nami

Za pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata dostał 16 tysięcy dolarów nagrody i marzył tylko, by kupić za to używanego volkswagena. Wybitny polski skoczek narciarski Adam Małysz 3 grudnia kończy 40 lat.

Gdy w 2001 roku zaczął serię zwycięstw, kraj ogarnęła „Małyszomania”. Kibice zajadali się nawet bułką z bananem, bo taką dietę trener wymyślił dla skoczka. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że świat sportu zauważył Polaka już kilka lat wcześniej, a posiadacze anten satelitarnych mogli zobaczyć, jak przelatuje on nad... dachami samochodów.

Tygodnik.tvp.pl, z okazji urodzin mistrza, przypomina te nieco zakurzone wydarzenia sprzed prawie 20 lat.

Po czterdziestce

Bez wątpienia Adam Małysz to zawodowiec, który wiedział, kiedy ze sportowej sceny zejść. – Wiem, że łzy się poleją, ale po sezonie kończę karierę – ogłosił w marcu 2011 roku. Wielu ekspertów przekonywało, że sportowiec – wtedy 33-letni – mógłby jeszcze powalczyć na skoczni.
Przecież w trwającym właśnie sezonie PŚ weteranem jest 45-letni Japończyk Noriaki Kasai, który już po czterdziestce zdobywał medale olimpijskie i MŚ. Na skoczni pojawiają się jeszcze m.in. 40-letni Fin Janne Ahonen, czy 36-letni zawodnicy, jak Szwajcar Simon Ammann i Słoweniec Robert Kranjec.

Ale wymienieni skoczkowie – poza Kasaim – nie odgrywają dziś na skoczniach większej roli, zaś Polak chciał zakończyć bogatą karierę będąc na szczycie. I tak się stało.

Kilka tygodni przed ostatnim skokiem zdobył brązowy medal podczas MŚ w Oslo. Chwilę wcześniej wygrał 39. konkurs PŚ w Zakopanem. Zaś podczas ostatniego weekendu z PŚ stanął na najniższym stopniu podium w Planicy i zakończył sezon na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej.

A potem dawał radę w zupełnie innych sportach – motorowych. I dwukrotnie meldował się w pierwszej piętnastce kierowców na słynnym Rajdzie Dakar, choć to już inna historia.
Adam Małysz (fot. arch. PAP/Grzegorz Momot)
Sympatycy skoków narciarskich zapamiętali wystrzał formy Małysza na przełomie wieków, gdy wygrał Turniej Czterech Skoczni, i potem pierwszy Puchar Świata w 2001 roku. Jednak „orzeł z Wisły” zaskoczył świat skoczni już kilka lat wcześniej.

Trudny czas kibica

Zadebiutował w Pucharze Świata w sezonie 1994/95, niedługo po ukończeniu 17 lat. Choć nie osiągał wtedy oszałamiających wyników, to 17. miejsce w Innsbrucku, podczas Turnieju Czerech Skoczni, było dla znawców pewnym zaskoczeniem i zapowiedzią czegoś niezwykłego.

– Wtedy kibic skoków nie miał łatwo. Polska telewizja pokazywała tylko Turniej Czterech Skoczni, a relacji szukało się w niemieckich stacjach satelitarnych. Dla skoczków sukcesem było już miejsce w pierwszej trzydziestce – wspomina 34-letni Paweł, który śledził skoki już w latach 90. – Gdy przychodziłem do szkoły, koledzy żartowali, że pewnie świętuję, bo Wojciech Skupień zajął 28. miejsce – dodaje. W tamtym czasie Małyszowi bardzo pomógł trener kadry, Czech Pavel Mikeska, który dostrzegł w młodym zawodniku to „coś”. Za własne pieniądze, przy wsparciu mieszkańców rodzinnej Wisły skoczka, zawoził go na zawody. Opłaciło się, bo już rok od debiutu o Polaku mówił cały świat skoków.
– Brakuje mi przede wszystkim odporności psychicznej – mówił w 1996 roku 18-letni Adam Małysz, pytany, czego mu brakuje, aby znaleźć się w światowej czołówce. I rzeczywiście, dobre wyniki zaczął osiągać wtedy, kiedy sam najmniej się ich spodziewał.



Najpierw, w styczniu 1996 roku, polski skoczek zaczął regularnie kończyć zawody w pierwszej dziesiątce. Eksperci przewidywali, że to szybko musi się skończyć na podium.

Mieli rację, bo w końcu nadeszły konkursy w dalekim amerykańskim Iron Mountain. Pogoda w „Żelaznej Górze” – słynącej w USA z wielkiej jaskini, pełnej nietoperzy – dawała się niemiłosiernie organizatorom we znaki, dlatego pierwszego dnia zawody zostały odwołane. Wtedy ktoś wpadł na karkołomny pomysł, aby nazajutrz rozegrać dwa konkursy jeden po drugim.

W pierwszym Małysz zajął 9. miejsce, ale w następnym odniósł sukces!

Gazety czekają

W drugim konkursie poza zasięgiem wszystkich był Japończyk Masahiko Harada, który w pierwszej serii skoczył 140 metrów. Dla porównania Polak osiągnął 120 metrów i był piąty.

W Warszawie była już wtedy noc, więc powoli zamykano gazety, ale trener Mikeska zadzwonił do Polskiej Agencji Prasowej, że jest szansa na coś dużego. „Przegląd Sportowy” postanowił wstrzymać wydanie i czekać, co się wydarzy.

Było warto, bo zawodnik z Wisły w drugiej serii uzyskał 123,5 m, co było drugą odległością finału. O metr dalej poleciał Harada. Wynik Małysza wystarczył do drugiego miejsca! Było to pierwsze pucharowe podium reprezentanta Polski od 1987 roku.
Adam Małysz, Masahiko Harada i Kimmo Savolainen w Iron Mountain (fot. arch. PAP/EPA/Brian BAHR)
Polak mówił wtedy, że przed finałem chciał jedynie pozostać w pierwszej szóstce i dzięki temu się nie stresował. Po pierwszej kolejce miał wszak piątą pozycję. – Nie miałem wiele do stracenia i wtedy odniosłem sukces. Nie myślałem, że tak to się skończy – stwierdził.

Samochodowe kino

Z Iron Mountain zapamiętał też setki samochodów wokół skoczni. Okazało się bowiem, że Amerykanie oglądali skoki tak samo, jak filmy w samochodowym kinie. – Wszyscy trąbili. Gdy leciałem wydawało mi się, że wyląduję na dachu jakiegoś auta – mówił nocą „Przeglądowi Sportowemu”, chwilę po pierwszym podium w karierze. – Buźkę po skoku miał uśmiechniętą od ucha do ucha – zdradził trener Mikeska.

A dziennikarze podkreślali, że wynik Małysza jest najlepszym w polskich skokach od sukcesów Piotra Fijasa w latach 80. To on ostatni raz na podium zawodów PŚ stanął w marcu 1987 roku, w Planicy, gdzie był trzeci.

Apetyty kibiców były coraz większe, bo i 18-latek skakał coraz lepiej. Trzecie miejsce w fińskim Lahti, a potem drugie w szwedzkim Falun zwiastowały, że w końcu może przyjść zwycięstwo.
Adam Małysz w quizie o... samym sobie. Trzy pomyłki
W jego rodzinnej Wiśle, na osiedlu Kopydło, zapanowało szaleństwo i wzrosła sprzedaż anten satelitarnych. W tamtych czasach ludzie byli wściekli na Telewizję Polską, że nie pokazuje ich Adasia i muszą szukać transmisji gdzie indziej.

„Gazeta Wyborcza” donosiła, że pierwszy trener Małysza Jan Szturc musiał ciągle chodzić „na skoki” do sąsiadów, aż w końcu przed finałem rywalizacji postanowił sprawić sobie własną antenę.

Wiślanie skarżyli się też, że zagraniczni komentatorzy źle wymawiają nazwisko ich Adama. A co gorsza podają, że jest to zawodnik z Zakopanego.
Największą kibicką skoczka była jego babcia, Helena Szturc. Co ciekawe, nigdy nie oglądała transmisji „na żywo”, dopiero po zawodach włączała nagranie wideo. – Jak znam wynik, to mogę patrzeć – mówiła.

Podkreślała przy tym, że jej wnuk ma zawód dekarza i jeśli kiedyś w skokach coś mu pójdzie nie tak, to będzie mógł zarabiać w inny sposób.

Adaś jako Jens

Wreszcie przyszedł 17 marca 1996 roku i 28. – ostatni konkurs sezonu PŚ 1995/96. W Oslo pod skocznię Holmenkollen przyszło 50 tysięcy kibiców. Bohaterem miał być legendarny skoczek Jens Weissflog, który właśnie kończył karierę.

Niespełna 31-letni Niemiec to mistrz olimpijski z Sarajewa 1984, dwukrotny mistrz świata i zdobywca Pucharu Świata, który wygrał 33 konkursy PŚ. W norweskiej stolicy zajął 6. miejsce, a po zawodach oddał swoje narty do miejscowego muzeum.

Co ciekawe Weissflogiem był kiedyś... sam Małysz. Gdy był dzieckiem, skakali razem z kolegami na usypanych ze śniegu skoczniach, przybierając nazwiska znanych skoczków. I mały Adaś wybrał właśnie Niemca. To po jednej z takich prób spadły mu buty z nartami i lądował w samych skarpetkach.
Adam Małysz i trener kadry Stefan Horngaher (fot. PAP/Andrzej Grygiel)
Ale Holmenkollen miało tego dnia innego herosa. Jako że Norwegowie nie błyszczeli tego dnia na skoczni, publiczność zaczęła dopingować temu, kto mógł im sprawić niespodziankę. Padło na 18-letniego Polaka. W pierwszej serii świetnie zaprezentowali się Ahonen i Harada – obaj skoczyli po 118 metrów. Małysz osiągnął 106,5 m i był piąty. Wydawało się, że tym razem podium nie będzie dla niego.

Lot marzeń

Ale wszystko zmieniło się w serii finałowej. – On wybił się i poleciał tak, jak to często robi się w marzeniach – relacjonował „PS” Piotr Fijas, który był obecny w Oslo. Transmisji w Polsce wtedy niestety nie było.

Małysz odleciał wszystkim. 121,5 metra to była najdłuższa odległość dnia. Do tego lot przypadł do gustu sędziom, którzy dali mu noty po 19,5 pkt.

Polak objął prowadzenie i pozostało czekać, co zrobią najlepsi. Harada skoczył tylko 106 metrów, a Ahonen – ledwie dwa metry dalej. Tym samym obaj znaleźli się za plecami 18-latka.

– Miałem najdłuższy lot w konkursie, to było wspaniałe – radował się potem. Kibice zgotowali mu prawdziwą fetę, a gratulacje osobiście złożył książę Haakon, syn króla Haralda V i królowej Sonji, następca norweskiego tronu.
Było to pierwsze zwycięstwo polskiego skoczka w Pucharze Świata od 12 stycznia 1986 roku, gdy w czeskim Libercu triumfował Piotr Fijas. Kibice czekali więc na nie ponad 10 lat.

Małysz dostał 16 tysięcy dolarów nagrody za zwycięstwo. Jak sam mówił, marzył mu się lepszy samochód, bo po Wiśle jeździł 12-letnim maluchem. Wybór miał teraz paść na używanego volkswagena.

Nasz najlepszy skoczek podkreślał też wtedy w rozmowach z dziennikarzami, że i tym razem w zwycięstwie pomógł mu brak presji. – Zdawałem sobie sprawę, że nie mam już szans wygrać i coś niemożliwego stało się faktem – mówił.

Marzył również o medalu na igrzyskach olimpijskich w japońskim Nagano, w 1998 roku, co – jak wiemy – niestety się nie powiodło. Na podium igrzysk musiał czekać do 2002 roku i Salt Lake City.

Długa zapaść

Polak zajął bardzo wysokie – 7. miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W kolejnym sezonie również miał wyskoki formy – wygrał m.in. dwa konkursy w japońskich Sapporo i Hakubie, a na koniec sezonu 1996/97 był 10. Ale potem nastąpiła zapaść, którą przerwała dopiero „Małyszomania” w roku 2001.

Nasz najlepszy skoczek wygrał w sumie 39 konkursów PŚ (Austriak Gregor Schlierenzauer zrobił to 53 razy, a Fin Matti Nykanen – 46), zaś na podium stawał 92 razy. Dziś jest dyrektorem koordynatorem ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim. I podziwia sukcesy młodszych kolegów.
Dla nowej kadry polskich skoczków „Orzeł z Wisły” jest zaś nie tylko koordynatorem, ale dobrym duchem i zagrzewa do boju. Maciej Kot nosi nawet brelok z karykaturą czterokrotnego zdobywcy Kryształowej Kuli, która zrobiła wśród fanów furorę większą niż bułka z bananem.

Adam - Kapitan Wąs jest zawsze z nami ������ #kapitanwąs #adam #malysz #redbull #team #poland #top #kocur

Post udostępniony przez Maciej Kot (@maciejkot)


W swym zabawnym wpisie na portalu społecznościowym Kot nazywa Małysza „kapitanem Wąsem”. I cieszy się, że jest z drużyną. Niezmiennie przynosi bowiem Polakom szczęście w skokach narciarskich.
– Piotr Wilczarek

Pisząc tekst korzystałem z roczników 1996 „Przeglądu Sportowego” i „Gazety Wyborczej”.


Zdjęcie główne: Adam Małysz podczas konkursu PŚ w Oslo, w 1996 roku (fot. arch. PAP/EPA)
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.