Michnik zdaje się szczerze wierzyć w to, że Kaczyński chce wprowadzić w Polsce autorytarny reżim. Kto wie, być może marzy się Michnikowi powrót do lat młodości, gdy był jednym z niekwestionowanych liderów podziemia. Ale te marzenia natychmiast obracają się w farsę w chwili gdy zapewnia, że jest gotów wydawać „Gazetę Wyborczą” na powielaczach.
Z drugiej strony można Michnika zrozumieć. Miał swoją wizję Polski, którą dość brutalnie i bez oglądania się na innych forsował przez kilkadziesiąt lat. I gdy wydawało się, że ta wizja jest spełniona, przyszło nieoczekiwane załamanie. Świat, który budował, okazał się potiomkinowską wioską.
Twórca przeżył dzieło
We wspomnieniach Kazika Staszewskiego jest historia o tym, jak Michnik, przeczuwając ciężką chorobę i być może kres życia, zaprosił w 2004 roku na Teneryfę swoich „najwierniejszych muszkieterów” Jarosława Kurskiego, Mikołaja Lizuta i Pawła Smoleńskiego, aby ci spisali tam jego ideowy testament. Testament został spisany, ale nigdy go nie wydano, choroba okazała się szczęśliwie nie taka groźna i Michnik wrócił do zdrowia.
Staszewski wspomina, że Michnik, opowiadając w knajpie o czasach transformacji, stawiał się w roli głównego, jeśli wręcz nie jedynego bohatera wydarzeń, używając liczby pojedynczej: „Przeprowadziłem Polskę do demokracji”, zrobiłem to czy tamto, ustaliłem, wymyśliłem itd. Widział się (skądinąd słusznie) w roli twórcy III RP.
Dziś okazuje się, że twórca najwyraźniej przeżył swoje dzieło. A spisane na Teneryfie credo Michnika nie stanie się już chyba nigdy przewodnikiem dla kolejnych pokoleń Polaków. Czy można się zatem dziwić, że Michnik czuje się niespełniony i odrzuca dzisiejszą Polskę?
- Konrad Kołodziejski, publicysta tygodnika „Sieci” oraz portalu wPolityce.pl