Szczerość męskiej prozy
piątek,
15 grudnia 2017
Życie elit nie fascynuje Łukasza Orbitowskiego, nigdy nie pisał o uznanych pisarzach czy aktorach. Uważa bowiem, że tego typu ludzie niczego nie wiedzą i niczego nie potrafią, a prawdziwe życie biegnie poza nimi.
Trach. Łukasz Orbitowski wydał nową powieść. Drugą po zrzuceniu skóry „fantasty” (jak mówi się czasem o autorach literatury fantastycznej). Chociaż nazwanie pisarza byłym „fantastą” jest nieco krzywdzące. Orbitowskiemu nie chodziło bowiem wyłącznie o rozrywkę; pod powierzchnią nierealnych zdarzeń przemycał czujne obserwacje obyczajowe.
Tak było już w powieściowym debiucie „Horror Show”, którego akcja działa się w Krakowie, w przygnębiających i ponurych zarazem, pierwszych latach bieżącego wieku. Podobnie działo się również, tyle że bez niesamowitości, w „Innej duszy”. Tam Kraków zastąpiła Bydgoszcz, a czas cofnął się o kilkanaście lat, do lat 90. ubiegłego stulecia. W najnowszym „Exodusie” punktem wyjścia jest natomiast Warszawa. Trach.
Czy prozaik oszalał?
- Wylazłem z szamba. Świat ujrzał mnie, jak wyłaniałem się ze studzienki kanalizacyjnej – wyznał Orbitowski w wywiadzie dla portalu Onet. Wielu „fantastów” odczuwa przecież kompleksy w stosunku do literatury głównego nurtu. Ta, czasem nie bez przyczyny, daje im odczuć, że nie są pełnoprawnymi pisarzami. Podczas gdy my zajmujemy się tym, co ważne – zdają się mówić mainstreamowi autorzy – wy piszecie eskapistyczne historyjki o kosmitach, wampirach czy mieczach.
Z tak rozumianego środowiska, stereotypowych fandomowych "fantastów" wyrósł autor „Exodusu”, ale nie tylko on. I Wit Szostak, i Szczepan Twardoch, prywatnie dobrzy koledzy Orbitowskiego, również. Nie wierzycie? Wystarczy spojrzeć na zdjęcia Twardocha sprzed kilkunastu lat.
Wczesny Orbitowski fascynuje się Stephenem Kingiem i Grahamem Mastertonem – pisarzami popularnymi, a niekiedy nawet pulpowymi. Ale z drugiej strony nie wypiera się młodzieńczego podziwu dla Jarosława Iwaszkiewicza, Leopolda Tyrmanda czy Ireneusza Iredyńskiego. Na spotkaniu z olsztyńskim prozaikiem, autorem sfilmowanych „Excentryków”, Włodzimierzem Kowalewskim w tak ekspresywny sposób tłumaczył mu ważność jego powieści „Bóg zapłacz”, że ten pomyślał, iż młody prozaik oszalał.
Rozmawiając w „Literaturze na trzeźwo” w Telewizji Republika z Mateuszem Matyszkowiczem, zahacza z kolei o Marka Twaina, doceniając także twórców czarnego kryminału – Dashiela Hammetta i Raymonda Chandlera. W kręgu zainteresowań prozaika pojawia się więc literatura męska; Orbitowski tak zwanej kobiecej prozy nie czyta i nie ceni, stąd pewnie obrywa mu się od tych recenzentów, który narzekają na schematyczne postaci bohaterek w jego tekstach. Ale chyba lepiej pisać w ten sposób, niż babrać się w żeńskich bebechach jak austriacka brutalistka, Elfriede Jelinek.
Od Mastertona do Kisielewskiego
Popkultura, z której wyrasta Orbitowski, w taki właśnie uproszczony sposób przedstawia kobiety; nie ma więc sensu, aby zawracać Wisłę kijem. Popkultura to również ukochany przez autora metal. On sam chodzi w koszulkach zespołów parających się tą ostrą muzyką, ale słuchają jej również jego bohaterowie. W „Szczęśliwej ziemi” słucha się Slayera i Judas Priest.
W „Innej duszy” pojawia się pochodząca z Brazylii Sepultura, a w „Horror Show” (który sam jest przecież tytułem jednego z albumów amerykańskiego Iced Earth) postacie fikcyjne handlują na giełdzie płytami istniejących rzeczywiście wykonawców, nie tylko metalowych: Iron Maiden, ale i Depeche Mode czy Anny Marii Jopek. Dodać trzeba, że chodzi oczywiście o płyty pirackie – taki koloryt przełomu wieków.
Jeszcze ciekawsze aluzje występują w „Widmach”. W powieści tej, opowiadającej alternatywną historię Polski bez Powstania Warszawskiego, a w konsekwencji z żyjącym Baczyńskim, autor „Pokolenia” wydaje kolejne powieści. Krzyś publikuje „Liczbę Bestii”, „Siłę niewolnika” czy „Strach przed ciemnością” – a to po prostu tłumaczenia tytułów płyt brytyjskiej legendy heavy metalu Iron Maiden. Z kolei koszulkę z logotypem tego zespołu zakłada na początku powieści dziecięcy bohater „Tracę ciepło”.
W powieściach i opowiadaniach pochodzącego z Krakowa autora na muzyce się jednak nie poprzestaje: ich protagoniści grają w gry komputerowe (a w „Exodusie” nawet w gry planszowe), czyta się Kinga i Mastertona i przywołuje się… Stefana Kisielewskiego. Z jednej więc strony pojawia się w nich bagaż popkultury, z drugiej – postaciom trudno wyprzeć się inteligenckich naleciałości.
Wśród podejrzanych kolegów
To przecież sytuacja autora, który wychował się w kulturalnym domu z ojcem malarzem, świętej pamięci Januszem Orbitowskim (zmarł na początku października), a który z drugiej strony lubi obracać się wśród podejrzanych kolegów.
Autor od zawsze opisywał więc ludzi prostych, ale i półświatek, nie do końca przestępczy, jednak często dryfujący tam, gdzie prawo staje się względne. Życie elit nie było dla niego fascynujące, więc w żadnym z tekstów Orbitowskiego nie znajdziemy uznanych pisarzy, aktorów czy śpiewaków operowych.
W ciekawej rozmowie z Olgą Kowalską dla bloga Wielki Buk stwierdził wręcz: - Kiedy po prawie dwóch dekadach, ku swojemu zaskoczeniu, wylądowałem na salonach, okazało się, że moje nastawienie nie uległo zmianie, znalazło jednak wiele innych uzasadnień. Ci ludzie – w ogromnej większości – niczego nie wiedzą i nic nie potrafią, za to sądzą dokładnie na odwrót. Żyją w bańce, którą sami sobie stworzyli, w którą zasysają swoje własne dzieci, tymczasem poza nimi biegnie prawdziwe życie, o którym nie mają pojęcia.
Pogarda ubeka, pogarda kombatanta
W „Świętym Wrocławiu” przestrzenią dla bohaterów jest blokowisko z wielkiej płyty, uosobienie architektonicznej przeciętności; w blokach żyją także postaci z tomu opowiadań „Nadchodzi”, a również Jędrek z „Innej duszy”. Inni z kolei zamieszkują czy to krakowskie, czy bydgoskie kamienice. Ulica Jasna, przy której znajduje się mieszkanie rodziny głównego bohatera „Innej duszy”, Krzyśka, jest miejscem wyjątkowo paskudnym: piętrowe czynszówki, odrapane mury, smród smogu. I nawet gdy postać ta pod koniec powieści wychodzi z biedy, byle jakiego dzieciństwa, odnosi finansowy sukces i przenosi się do apartamentowca położonego w centrum miasta, smak tego awansu jest zatruty goryczą.
Ten gorzki posmak rzeczywistości wydaje się również spowijać życie większości bohaterów Orbitowskiego. I jeśli w początkowej fazie jego twórczości, w „Horror Show”, zbiorze opowiadań „Wigilijne psy” czy „Tracę ciepło”, był on łagodzony przez sporą dawkę humoru, to w „Nadchodzi” – bodajże najlepszym zbiorze krótszych tekstów autora – żadnej taryfy ulgowej już nie ma.
Główny bohater „Popiela Armeńczyka” – opowiadania z rzeczonego tomu – to zgorzkniały żołnierz kampanii wrześniowej, którego pozbawiły złudzeń tajemnicze i pełne grozy wydarzenia z okresu wojny. Ten stary mężczyzna patrzy na młode pokolenie z pogardą; to samo czyni emerytowany ubek z opowiadania tytułowego, dziadek-kombatant ze złośliwym grymasem na twarzy. Obaj mają dość zniewieściałości, która – ich zdaniem – dotknęła mężczyzn początku nowego stulecia.
Relacja między ojcem i synem ukazana w „Nadchodzi” może kojarzyć się z dramatami Jarosława Jakubowskiego, szczególnie z „Głową w mur”. W obu tekstach przeszłość ojca rzutuje na relacje międzypokoleniowe: oto spotykają się bowiem dwie generacje – jedna, ukształtowana przez siermiężny Peerel, druga – późno dojrzewająca i rozpieszczona przez potransformacyjny dobrobyt dużych miast.
Dlaczego zabił dwoje ludzi?
Zgorzkniali są również młodzi, bo trzydziestoparoletni bohaterowie „Szczęśliwej ziemi. To równolatkowie Orbitowskiego, którym rozsypuje się wszystko; nie potrafią odnaleźć się w dzisiejszym świecie, zawieszeni między dzieciństwem spędzonym w małym miasteczku w schyłkowych latach 80. a dzisiejszym drapieżnym konsumpcjonizmem. Poszukują miłości, pieniędzy, spełnienia, przyjaźni, zostawiając za sobą zgliszcza.
A przecież są ludźmi sukcesu, którzy wyrwali się z małego miasta i uwierzyli w renesansową maksymę o człowieku jako mierze wszech rzeczy. Jeden z nich, mieszkający w Kopenhadze Bartek (a mieszkał tam przecież Orbitowski!), męczy się podobieństwem ulic miasta, ale tak samo znużony jest przeprowadzkami. „Świat jest duży. Ale z drugiej strony nie robię się młodszy – myślał” – pisze autor o bohaterze.
Jeszcze dalej prozaik idzie w „Innej duszy”, w której problemem nie jest tylko zgorzknienie, ale również zło. Nigdy się z niej nie dowiemy, dlaczego bohater zabił dwoje młodych ludzi i dlaczego nie miał żadnych wyrzutów sumienia.
Ta, nagrodzona na początku 2016 roku Paszportem Polityki, powieść Orbitowskiego powstała inaczej niż pozostałe. Prozaik stworzył ją na zamówienie i na faktach, na potrzeby nowej serii wydawniczej. W konsekwencji stały się dwie rzeczy: Łukasz Orbitowski wydał swój bezdyskusyjnie najlepszy utwór, a po drugie – powieści stworzone przez innych autorów i wydane w „Serii na faktach” były już o wiele słabsze niż „Inna dusza”.
Między Nicholsonem a Keruakiem
„Inna dusza” jest też pierwszym utworem pisarza, w którym nie występuje fantastyka. Tej nie ma również w „Exodusie”. Ponownie pojawia się w nim również problem zła, ale i ucieczki od odpowiedzialności za wyrządzone krzywdy. Powieść zaczyna się głośnym „trach”, po którym bohater główny pospiesznie ucieka pociągiem do Berlina, a stamtąd do Słowenii i na grecką wyspę.
Orbitowski, zapowiadając „Exodus”, wspominał, że pisze powieść drogi; tak naprawdę jest ona powieścią ucieczki, bardziej jak „Pięć łatwych kawałków” z Jackiem Nicholsonem niż „W drodze” Jacka Kerouaca. Podczas tej wędrówki będziemy świadkami nie tylko moralnego obumierania Janka, ale i rozpadania się zgnilizny świata zachodniego. Mówił o tym rozpadzie autor w rozmowie z dziennikarką „Wysokich obcasów” Anną Brzezińską: - Zachód gnije, a nam mówią: „Bądźcie tacy jak oni! Zostańcie zombi!”.
Stąd niedaleko do nihilizmu; wydaje się jednak, że Orbitowski nie przekracza tej granicy. Jest szczery w odmalowywaniu swoich bohaterów, co dla jednych będzie słabością, a dla innych mocnym punktem jego prozy. Jak sam mówi: - Polska literatura cierpi na chroniczny brak szczerości. Ludzie kłamią tak potwornie, tak nieudolnie, piszą książki bez wiary, wymyślone, tego się nie da znieść!
- Michał Żarski