Brytyjska uczona Nina Caspersen w ważnej, wydanej przed kilku laty pracy o nieuznawanych państwach („Unrecognized States: The Struggle for Sovereignty in the Modern International System”, Polity Press, 2013) opisuje szczegółowo to zjawisko „normalizacji nienormalności”. Jej zdaniem, niektóre nieuznawane państwa prędzej czy później zostają „wchłonięte” przez państwo-protektora lub państwo-wroga, od którego się oderwały. Większość jednak czeka kilka dziesięcioleci egzystencji w szarej strefie, ostatecznie zaś uznanie.
Nie bez znaczenia dla tego procesu „normalizacji nienormalności” jest wiele innych czynników: liczne mikropaństwa, od Barbados po Tonga, nie posiadające nawet własnej armii, mają jednak prestiż i status, który (zwykle nie za darmo) skłonne są rzucić na szalę, uznając któryś z pojawiających się na świecie podmiotów.
Co więcej, od ponad pół wieku dzieci-kwiaty bawią się w rozmiękczanie statusu państw („Imagine there’s no countries…”), powołując do istnienia kolejne osobliwe twory, zwykle na wodach eksterytorialnych lub zdezelowanych jednostkach pływających.
Ruch Państw Niezaangażowanych
Pierwsza była głośna „Sealandia”, założona w 1967 roku na dawnej platformie Fort Roughs, służącej podczas drugiej wojny światowej jako stanowisko artylerii przeciwlotniczej, ale od tego czasu podobnych tworów, stanowiących wyzwanie dla prawa międzynarodowego, powstało co najmniej kilkanaście. Rośnie wreszcie liczba ważnych, nie-państwowych podmiotów polityki międzynarodowej (banki, korporacje, związki regionalne, bloki wojskowe), które również służyć mogą za oparcie nowo powstałym, szukającym protektorów państwom.
„W wielobiegunowym świecie uznanie dyplomatyczne jest cenną i w pełni wymienialną walutą. Stosunkowo często można domyśleć się przesłanek, jakimi kierują się poszczególne państwa, udzielając (lub nie) swego uznania nowym podmiotom na arenie międzynarodowej”