Była wiosna 1886roku. 33- letnia Felicja, matka Artura Rubinsteina budzi się z porannymi mdłościami. Ma notoryczne bóle głowy i uczucie dziwnego obrzmienia na wysokości brzucha. Wygląda z drugiego piętra okna kamienicy, która stoi przy głównej ulicy miasta. Z oddali, z pokoju, w którym zazwyczaj przebywały dzieci, mimo wczesnej pory, dochodzą głosy piętnastoletniej Jadwigi, o rok młodszego Stasia, a także drobnej Heli i Frani oraz roześmianego, ośmioletniego Tadeusza, który, jak zwykle, dokuczał najmłodszemu z całej gromadki, Ignasiowi.
Felicja otwiera okiennice, wciąga zanieczyszczone wyziewami fabryk chemicznych powietrze miasta do płuc. Kamienica przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, w której mieszkają państwo Rubinstein jest okazała, solidna, trzykondygnacyjna od frontu, mająca czteropiętrową oficynę, a na parterze ciąg różnorakich składów, malutki bank oraz paszteciarnię Roszkowskiego.
Matka Artura już wie, że jest przy nadziei. Kolejne dni w domu Felicji i jej męża Izaaka nie należały do najszczęśliwszych. Kobieta boi się porodu, a sama myśl o następnej ciąży, siódmej, ją przeraża. Nie chce więcej dzieci.
W przypływie emocji rozpaczliwie próbuje skontaktować się z zaprzyjaźnionym lekarzem, który znany jest w Łodzi i okolicach z „pomagania” kobietom w pozbyciu się „kłopotliwego balastu”. W dniu, w którym podejmuje decyzję o przerwaniu ciąży, spotyka się z siostrą Salomeą (zwaną w rodzinie „Salką”). Ta skutecznie przekonuje Felicję do swoich racji i namawia ją do tego, by jednak urodziła dziecko. I rodzi je, w piątek, w dzień szabatu, zimą, 28 stycznia 1887 roku.
Artur zamiast Leona
Felicja bardzo źle zniosła poród. Kiedy już malec wydostał się na świat, a wycieńczona i spocona matka całkowicie opadła z sił, pokój w okamgnieniu wypełnił się przeraźliwym krzykiem.
- Nic mi nie przeszkodziło, aby dostać się do tej doliny łez - mówił żartobliwie w wielu wywiadach sam Artur Rubinstein. Chłopiec urodził się zdrowy. Był okrągły, miał nieco owalną główkę i paluszki u rączek tak zwinne, że poruszały się niemalże z prędkością światła. Nikt, patrząc tamtego, mroźnego wieczora, na noworodka nie spodziewał się, że wyrośnie na jednego z największych i najbardziej utalentowanych pianistów wszech czasów.