Kim pan jest, panie Houellebecq?
piątek,
22 grudnia 2017
„Nowy reakcjonista”, któremu marzy się zaprowadzenie autorytarnego porządku i wykluczenie muzułmanów z francuskiego życia publicznego? A może zblazowany zgniły burżuj opowiadający się za zachowaniem laickiej republiki z całą jej banalnością? Tożsamość ideowa autora „Uległości” wciąż pozostaje zagadką.
O Michelu Houellebecqu zrobiło się nad Wisłą głośno blisko 15 lat temu. W roku 2003 ukazał się polski przekład jego słynnej powieści „Cząstki elementarne”. W prasie można było przeczytać, że książka francuskiego prozaika jest świadectwem bankructwa ideałów, które przyświecały Pokoleniu’68.
Rozmnażanie bez seksu
Głównymi postaciami „Cząstek elementarnych” są dwaj bracia przyrodni: Bruno Clement i Michel Djerzinski. Mają oni wspólną matkę, która zamiast rodziny wybrała życie w komunie hipisowskiej. A więc w jakimś sensie są dziećmi lewicowej rewolucji kulturowej. Zarazem jednak też reprezentują jej dwa oblicza – umownie rzecz biorąc: dionizyjskie i apolińskie.
Dionizyjskie uosabia Bruno. Jest goniącym za przyjemnościami zdemoralizowanym mężczyzną, który pogrąża się w uzależnieniu od seksu i narkotyków.
Z kolei Michel reprezentuje oblicze apolińskie. Jest biologiem. Wynajduje nową metodę rozmnażania – laboratoryjną, poza aktem seksualnym. Chodzi w niej o wyhodowanie nowej rasy ludzi – pozbawionych popędu seksualnego, takich którzy genetycznie się między sobą nie będą różnić.
Skąd zapotrzebowanie na taki wynalazek? Każdy człowiek odczuwa grozę swojej skończoności. Jest śmiertelny, ponieważ stanowi odrębne indywiduum, na które kiedyś przychodzi czas zejścia z ziemskiego padołu. Michel chce zatem przezwyciężyć to fatum i uniezależnić ludzkość od – by użyć swoistego ideologicznego żargonu – „dyskryminujących” ją sił przyrody.
W „Cząstkach elementarnych” – pełnych brutalnych scen erotycznych – Houellebecq w jakimś sensie odziera lewicową rewolucję kulturową z wszelkiego romantyzmu, demaskuje fałsz i pustkę jej sloganów. Bruno okazuje się bądź co bądź wrakiem człowieka. To cena za wolność oferowaną przez hipisowski nowy wspaniały świat, w którym seks grupowy jest obyczajową normą.
Emancypacja mężczyzn
Myśl ta pojawia się też w publicystyce i esejach Houellebecqa. W „Drugim stadium ludzkości”, będącym posłowiem do „SCUM” – feministycznego manifestu zmarłej w 1988 roku pisarki Valerie Solanas – Houellebecq wyśmiewa idylliczne mrzonki powrotu do życia w stanie dzikim. I podziwia autorkę za to, że je odrzuca.
„Jej pogarda wobec natury jest (…) absolutna i bezgraniczna” – twierdzi pisarz i dodaje: „Valerie Solanas właściwie jako jedyna ze swojego pokolenia miała odwagę wytrwać w postawie rozumnej i postępowej, zgodnej z najszlachetniejszymi aspiracjami świata zachodniego: ustanowić absolutną kontrolę technologiczną człowieka nad naturą, włącznie z jego (…) ewolucją”.
W tym samym tekście Houellebecq nie stroni także od paradoksów, które mogą być niestrawne dla wojujących z władzą patriarchalną feministek. Szydzi z emancypacji kobiet, ponieważ – jego zdaniem – utorowała ona drogę do… emancypacji mężczyzn. W równouprawnieniu płci pięknej dostrzegli oni pretekst do zrzucania na żony i matki obowiązków, które dotąd spoczywały na nich.
Naiwność i obłuda lewicy
Wróćmy jednak do wyrazów uznania okazanych przez Houllebecqa Valerie Solanas. Sławiąc rozumność i postęp przyznał w ten sposób rację Michelowi z „Cząstek elementarnych”. Bo Houellebecq chłoszcze Pokolenie ’68 bynajmniej nie z pozycji ideologicznych. Nie stał się konserwatystą, a więc kimś, kogo mogłyby przerażać wizje społeczeństwa potworów wyprodukowanych przez jakiegoś doktora Frankensteina.
Natomiast w dziedzictwie lewicy kulturowej pisarz obnaża naiwność i obłudę. Wskazuje psychologiczne i społeczne koszty, które niesie choćby upowszechnienie modelu rodziny patchworkowej. Ale bynajmniej nie daje na te choroby tradycjonalistycznych recept.
Jest to o tyle ciekawe, że Houellebecq został w roku 2002 zaliczony w poczet „nowych reakcjonistów”. Określenie to ukuł francuski historyk idei, eseista Daniel Lindenberg. Jego zdaniem, nad Sekwaną część elit kulturalnych nabrała krytycznego stosunku do poprawności politycznej i zaczęła coraz śmielej naruszać rozmaite tabu, które zostały ustanowione przez zachodnią liberalną demokrację.
Lindenberg dostrzegł w tym tęsknotę za różnymi odmianami autorytaryzmu. A na nich, jak wiadomo, ciążą – prawdziwe lub wydumane – straszne grzechy, w tym wykluczanie mniejszości kulturowych.
Religijna obojętność
Houellebecq zdążył już podpaść orędownikom wielokulturowości w roku 2001 – po wydaniu powieści „Platforma”, w której dostało się islamowi. Udzielając wywiadu miesięcznikowi „Lire” prozaik określił wiarę Mahometa mianem „najgłupszej religii świata”.
Zapytany w roku 2006 na łamach tygodnika „Paris Match”, dlaczego wygłosił taką opinię, odpowiedział: – Fakt, to było z mojej strony niemądre, bo odegrałem rolę bohatera w walce, która mnie nie interesuje. Nadal uważam, że wiara w Boga powinna w naturalny sposób maleć, nawet jeśli wydarzenia zdają się przeczyć moim mniemaniom. Odnoszę wrażenie, że wobec religii zachowujemy się dzisiaj jak wobec tańców bretońskich: skoro są tradycyjne pokryte patyną czasu, uznajemy je za godne szacunku, niemal sympatyczne.
Słowa te mogą dowodzić, że w przypadku Houellebecqa mamy do czynienia nie tyle z dumnym Francuzem, przekonanym o wyższości chrześcijaństwa nad islamem, ile z antyklerykałem, dla którego religia jako taka jest godna jeśli nie pogardy, to przynajmniej obojętności.
Prorocza powieść
Przychodzi jednak rok 2015. Wtedy ukazuje się „Uległość”. Już zanim ta książka trafiła do rąk czytelników, owiana była legendą proroczej powieści o tym, jak wyznawcy Allacha stopniowo kolonizują Francję. Dalszy ciąg – tragiczny – do „Uległości” dopisało życie. Książka miała swoją francuską premierę dokładnie w tym samym dniu, w którym doszło do zamachu na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo” w Paryżu.
Akcja powieści toczy się w roku 2022. Wybory prezydenckie we Francji wygrywa Mohammed Ben Abbes, kandydat Bractwa Muzułmańskiego, który tym samym zagradza drogę do Pałacu Elizejskiego prącej do zwycięstwa kandydatce Frontu Narodowego, Marine Le Pen.
Znamienne jednak, że unika on religijnego radykalizmu. Dzięki temu udaje mu się uzyskać poparcie szerokiej koalicji – socjalistów i prawicy systemowej. Bo polityk ten bynajmniej nie reprezentuje środowisk kojarzonych z dżihadystowskim terrorem. Swoje zamiary ujawnia jako głowa państwa francuskiego. I tu zaskoczenie: chce on restaurować coś w rodzaju Cesarstwa Rzymskiego, tyle że z islamem jako religią państwową.
Dobry muzułmanin
Mohammed Ben Abbes to zatem wymarzony przez lewicowo-liberalny europejski establishment „dobry” muzułmanin. Przekonuje on rdzennych Francuzów do swojej religii nie przemocą, lecz perswazją. Tak się też dzieje z główną postacią „Uległości”. Literaturoznawca François początkowo rozważa nawrócenie na katolicyzm. Ostatecznie jednak wybiera islam. Powody, dla których to robi dają do myślenia.
Chrześcijaństwo stawia nieustannie człowiekowi pytania graniczne dotyczące cierpienia, rozmaitych pokus. Z wiarą Mahometa jest inaczej. Islam godzi człowieka z rzeczywistością, a mężczyznę wręcz obdarza „przywilejami”, bo dopuszcza poligamię.
I tak dla rozwiązłych europejskich samców – spadkobierców tego, co zostawiło im po sobie Pokolenie '68 – dochowanie wierności w ramach monogamicznego małżeństwa przestaje być problemem. Być może więc i Bruno Clement z „Cząstek elementarnych” odnalazłby w takich warunkach dla siebie szczęśliwe miejsce.
Rzecz jasna byłoby to szczęście złudne – takie na miarę kresu człowieczeństwa. Tu z kolei przypomina się zatem inny wątek z „Cząstek elementarnych” – wynalazek Michela Djerzinskiego. Mohammed Ben Abbas, tak jak i ten biolog, chce hodować nową rasę ludzi, tylko że używa do tego tradycyjnych środków. Bo przecież muzułmański nowy „cesarz” Europy potrzebuje zamiast świadomych politycznie obywateli bezwolnych, posłusznych konsumentów. Tyle że w odróżnieniu od przedsięwzięcia Michela mają się oni rozmnażać naturalnie.
Warto na to zwrócić uwagę. W „Uległości” funkcjonariusz francuskich służb specjalnych mówi, że dla islamu kluczowe znaczenie ma demografia.
Wyborca Macrona
Czy to oskarżenie pod adresem reżimu, na czele którego stoi Mohammed Ben Abbas? A może wręcz odwrotnie, Houellebecq zaakceptowałby tylko taką posthistoryczną wersję wiary Mahometa.
Tak czy inaczej, mimo zarzutów o islamofobię, a przez to i o choćby mimowolne sprzyjanie Frontowi Narodowemu, wydaje się, że prozaik nie daje się zaszufladkować. No właśnie, może tylko się wydaje.
Bo trzeba tu wspomnieć o wywiadzie, którego udzielił on telewizyjnej stacji France 2 w trakcie tegorocznej prezydenckiej kampanii wyborczej we Francji. Powiedział w nim między innymi: – Głosowanie na [Emmanuela] Macrona to terapia grupowa. W kraju chorym na pesymizm lider En Marche proponuje pigułkę optymizmu.
Później natomiast oświadczył: – Jestem zbyt bogaty, żeby głosować na [Marine] Len Pen lub [Jeana-Luca] Melenchona . Nie jestem dziedzicem majątku, by głosować na [François] Fillona. Gdybym więc głosował, musiałbym wybrać Macrona.