Kultura

Don Carlo, mściciel z Neapolu

Nieczęsto się zdarza, by podwójny zabójca, przy tym osoba niezbyt emocjonalnie stabilna, był zarazem wybitnym kompozytorem, uznawanym za wizjonera, który wyprzedził swój czas o kilkaset lat.

Jeśli chcesz mojej śmierci,
Okrutna, umrę szczęśliwie,
I nawet po śmierci tylko ciebie będę wielbił.
Lecz jeśli pragniesz, bym cię nie kochał,
Niestety, na samą o tym myśl
Poraża mnie smutek, a dusza moja odlatuje.


„Se la mia morte brami”

Nie wiemy, jaka pogoda była nocą ze środy na czwartek, 16 na 17 października 1590 roku w Neapolu. Październik we Włoszech bywa ciepły i pogodny, ale do tej opowieści pasowałoby bardziej, gdyby była to noc burzliwa, ciemna i ponura niczym w Szekspirowskim „Makbecie”.

24-letni książę Venosy, Don Carlo Gesualdo, żonaty od czterech lat ze słynącą w mieście z urody Marią d’Avalos, opuścił jakiś czas przedtem swój pałac przy Piazza San Domenico Maggiore. Zapowiedział żonie, że wyjeżdża na dłużej na polowanie. Wrócił jednak znacznie szybciej, właśnie 16 października – nie przypadkiem. Taki miał plan.
Portret Carla Gesualda (fragment). Fot. Arch.
Apartament, do którego skierował się wraz z kilkoma sługami, miał się znajdować na parterze, choć zgodnie z nowymi ustaleniami książę posiadał przy placu dwie nieruchomości, możliwe więc, że wszystko dokonało się w innymi miejscu niż dotąd sądzono. Zostańmy jednak przy na pół mitologicznej opowieści i uznajmy, że Gesualdo wbiegł przez bramę po prawej stronie wieńczącego plac dominikańskiego kościoła Santa Maria del Rosario.

Wtargnąwszy do małżeńskiej sypialni, zobaczył obraz, którego się zapewne spodziewał: swoją piękną żonę w objęciach znanego neapolitańskiego amanta i arystokraty, Don Fabrizio Carafy. Gesualdo wpadł w szał – dzisiejszy sąd miałby zapewne spory problem, jak zakwalifikować to, co się stało: jako zbrodnię w afekcie czy jednak zaplanowaną, skoro zdradzany mąż zastawił swego rodzaju pułapkę. Dość, że Don Fabrizio zginął prawdopodobnie pierwszy. Miejscy urzędnicy zdawali potem sprawę, że w jego ciele było wiele ran kłutych oraz jedna postrzałowa. Maria d’Avalos miała zginąć druga.

Dokonawszy zbrodni, Carlo Gesualdo wybiegł z pomieszczenia, ale zatrzymał się w progu i krzyknął do jednego ze służących: „Nie wierzę, że nie żyją!” – po czym wrócił do sypialni i tam dźgnął kilkadziesiąt razy oba trupy sztyletem. Na ciele kobiety naliczono 28 ran.

Wizjoner

Co ciekawe, raport miejskich dostojników wspomina, iż Carafa ubrany był w damską suknię. Można się tylko domyślać, że jego relacja z żoną Gesualda nie była, by tak rzec, pozbawiona pikanterii. Maria zresztą w ogóle nie była wzorem cnót, zaś Carafa nie był raczej jej pierwszym kochankiem. Natomiast informacja, że zwłoki Marii d’Avalos zostały zbezczeszczone przez wędrownego mnicha wkrótce po zabójstwie jest już raczej legendą, ale wyjątkowo trwałą i powtarzaną do dziś.
Herb rodziny Gesualdów. Fot. Wikimedia
Zabójca niemal od razu zbiegł do swojego zamku w mieście Gesualdo, oddalonym o nieco ponad 100 km od Neapolu. Nikt go nie ścigał. Po pierwsze – był arystokratą wysokiego rodu, po drugie – miejscowe prawo zwyczajowe uznawało, że zastawszy żonę in flagrante delicto, miał pełne prawo, ba, nawet obowiązek dokonać zemsty na niej i jej kochanku.


Nie męczcie mnie już,
Okrutne, złudne myśli,
Bo pragnienia, które przedstawiacie, nigdy się nie spełnią.
Moja radość umarła.
I dlatego nie mam nadziei
Być znów szczęśliwym.


„Resta di darmi moia”


Cóż, zbrodnia z zazdrości jak wiele innych. Tu nic się nie zmieniło do czasów współczesnych, nawet narzędzia pozostają te same. A że w kręgach arystokracji? Też się zdarza. Prawdopodobnie tylko dzięki temu dysponujemy dzisiaj relacjami z jej przebiegu.

Cóż zatem sprawia, że warto o niej pisać? Szczególna była osoba sprawcy. Nieczęsto się zdarza, by podwójny zabójca, przy tym – jak się dalej okaże – osoba niezbyt emocjonalnie stabilna był zarazem wybitnym artystą, uznawanym przez niektórych za wizjonera, który wyprzedził swój czas o kilkaset lat.

Miłość i śmierć

Carlo Gesualdo komponował, głównie madrygały. „Encyklopedia muzyki” PWN wyjaśnia, że to „świecka forma muzyki wokalnej, występująca głównie we Włoszech w okresie średniowiecza, renesansu i wczesnego baroku”. Madrygały, które tworzył morderca własnej żony, należą do trzeciego, ostatniego etapu rozwoju tej formy muzycznej.



Gesualdo tworzył od najmłodszych lat. Jego pierwsze opublikowane utwory są datowane na 1585 rok, gdy miał 19 lat. Komponował w tym samym okresie, co bardziej znany gigant muzyki późnego renesansu i wczesnego baroku, Claudio Monteverdi.

Nawet dla osoby obeznanej z muzyką dawną, słuchającej jej na co dzień i dobrze się w niej orientującej utwory Gesualda są swego rodzaju wstrząsem. A na pewno wyróżniają się na tle nawet najwybitniejszych dzieł tamtego okresu. Porywają w wir nagłych zmian rejestrów, rażą zaskakującą chromatyką i pozornie źle z sobą współistniejącymi następstwami dźwięków, brzmiącymi nawet dziś nieco awangardowo. To są środki, których wtedy powszechnie nie stosowano. Do tego dodajmy teksty, z których większość obraca się wokół dwóch tematów: śmierci i miłości, splecionych ze sobą nierozłącznie.
Dziś Gesualdo uważany jest co najmniej za kompozytora ciekawego, a przez wielu – za wybitnego. Nie zawsze tak było. Brytyjski XVIII-wieczny historyk muzyki Charles Burney na lata ugruntował opinię, że Gesualdo był w istocie zamożnym dyletantem, który dzięki swoim pieniądzom mógł komponować dziwaczną muzykę, w której nic do siebie nie pasuje. Burney miał rację o tyle, że faktycznie mało który kompozytor w owym czasie miał luksus komponowania wyłącznie dla siebie i mógł się nie martwić o potrzeby swoich patronów lub klientów.

Bohater oper

W XIX wieku zaczęto zmieniać zdanie na temat kompozytora mordercy. Igor Strawiński był tak zafascynowany jego twórczością, że dwukrotnie pielgrzymował do jego zamku w Gesualdo, poświęcając mu również część swojej twórczości.

XX-wieczny angielski kompozytor Philip Heseltine był z kolei współautorem książki „Carlo Gesualdo, Prince of Venosa: Musician and Murderer” („Carlo Gesualdo, książę Venosy: muzyk i morderca”), wydanej w 1926 roku. Heseltine, znany ekscentryk, miał się podobno tak zaangażować w zgłębianie postaci XVI-wiecznego arystokraty, że – jak twierdzą niektórzy – sam niemal uwierzył, że jest Gesualdem.

Być może cudza przeszłość wywarła na niego tak potężny wpływ, że cztery lata po wydaniu wspomnianej książki, 16 grudnia 1930 roku, po spędzeniu wieczoru z przyjaciółmi, popełnił samobójstwo, trując się gazem (taką wersję uznaje się za najbardziej prawdopodobną, gdyż dochodzenie ostatecznie nie stwierdziło, że śmierć była przypadkowa czy też nie.) Gesualdo sam stał się bohaterem kilku oper, między innymi „Gesualdo” Alfreda Schnittkego z 1994 roku. Kalifornijski kompozytor Dante de Silva zrealizował z kolei „operę graficzną” (w większości opartą na obrazach utrzymanych w estetyce komiksu), zatytułowaną „Gesualdo. Prince of Madness” („Gesualdo. Książę szaleństwa”).



O mój słodki skarbie,
Nie patrz na mnie, jeśli umrę,
Gdyż twoje życiodajne spojrzenie
Nie pozwoli ogniowi, którym płonę, spalić mnie.
Och, nie! Nie patrz na mnie, ukochana,
Bo śmierć moja stanie się moim życiem.


„O dolce mio tesoro”


Muzyka ważniejsza od żony

Zamek rodu Gesualdo w miasteczku o tej samej nazwie stoi na wzgórzu. Schroniwszy się w rodowej posiadłości, zbrodniarz miał przez kolejne kilka miesięcy samotnie karczować drzewa porastające zbocza. Musiało ich być kilkaset. Racjonalne wyjaśnienie może być takie, że obawiał się zemsty rodzin pomordowanych i dlatego chciał mieć dobry widok na teren wokół zamku. Jeżeli jednak faktycznie rąbał drzewa sam, bez niczyjej pomocy, może był to rodzaj pokutnego szału? Dziś wzgórze zamkowe zabudowane jest domami.
Giovanni Balducci, „Il Perdono di Gesualdo”, rok 1609. Fot. Wikimedia
Morderca cierpiał, ale znajdował ukojenie w muzyce. Wydawało się, że znalazł je również cztery lata później w drugim małżeństwie ze znakomicie ustosunkowaną Eleonorą d’Este, kuzynką władcy Ferrary, księcia Alfonsa d’Este. Ferrara była wówczas dworem, gdzie muzyka zajmowała poczesne miejsce. Działali tam wcześniej kompozytorzy tak wybitni jak Cipriano da Rore czy Josquin Desprez. Gesualdo z tego korzystał, pokazując wszystkim zainteresowanym swoje utwory.

Muzyką był z pewnością bardziej zainteresowany niż drugą żoną. Relacje mówią, że małżeństwo było nieszczęśliwe, Gesualdo zachowywał się wobec Eleonory gwałtownie i agresywnie, by po około dwóch latach ponownie zaszyć się w swoim zamku. Żona pojechała za nim, ale pożycie naznaczone było do końca gwałtem i przemocą.

Czy Gesualda dręczyło sumienie z powodu zabójstw z 1590 roku? Niewykluczone. W roku 1609 florentyński malarz Giovanni Balducci stworzył na jego zamówienie obraz „Il Perdono di Gesualdo” (czyli "Przebaczenie Gesualdowi"). Scena przedstawia moment sądu ostatecznego. W centralnym miejscu, na górze, zasiada Chrystus w otoczeniu Matki Boskiej, archanioła Michała, św. Franciszka z Asyżu, św. Dominika, Marii Magdaleny i św. Katarzyny ze Sieny. W dolnej części płótna po lewej stronie korzy się Carlo Gesualdo, któremu rękę na plecach w opiekuńczym geście trzyma św. Karol Boromeusz, wuj kompozytora. Naprzeciw, po prawej stronie, widzimy samotną Eleonorę d’Este.

Film Wernera Herzoga

Trudniej zakwalifikować praktyki, jakim miał się oddawać Gesualdo w swoim zamku. Kilku służących było podobno przeznaczonych wyłącznie do wymierzania mu chłosty, co mogło stanowić rytuał pokutny, ale – biorąc pod uwagę szczególne upodobania zabójcy – mogło mieć też całkiem inny podtekst. Jedna z teorii głosi, że to właśnie flagellacja (biczowanie) i wynikłe z niej zakażenie stały się powodem śmierci Gesualda w roku 1619. Jego żona przeżyła go o 18 lat.


Gdy, uśmiechnięta i piękna,
Jaśniejsza niż jakakolwiek z gwiazd,
Lychoris pokazuje mi się,
A igrają z nią pożądliwe kupidy,
Cieszę się wielce i takem przepełniony radością,
Że z mojej radości świat się raduje.



Pokręcony życiorys Gesualda fascynuje nie tylko muzyków i kompozytorów. W 1994 roku ekscentryczny reżyser Werner Herzog – autor takich arcydzieł jak „Aguirre, gniew boży” czy „Nosferatu wampir” – zrealizował film „Śmierć na pięć głosów” (premiera w 1995 r.). To paradokument – w nieco onirycznym, godzinnym niby-reportażu z Neapolu i Gesualdo, o faktach i muzyce mordercy mówią rzeczowo współcześni muzycy Alan Curtis i Gerald Place, ale też pojawiają się zwykli ludzie, powtarzający legendy. Trudno orzec, kto wygłasza wyuczone kwestie, a kto mówi spontanicznie.



Dozorca wówczas zapuszczonego zamku (dziś jest tam muzeum), gdzie Gesualdo spędził ostatnie kilkanaście lat, powtarza legendę o tym, jak miał on uśmiercić swojego małego synka, owoc związku z nieszczęśliwą Marią. Uważał podobno, że dziecko jest owocem zdrady, miał je więc umieścić na trzy doby w kołysce, zawieszonej pod balkonem na zamkowym dziedzińcu – dozorca wskazuje nawet konkretne miejsce. Gdy dziecko umierało – opowiada – pod kołyską stał chór, śpiewający madrygały o pięknie śmierci. Mało prawdopodobne, ale świetnie się komponuje z legendą Gesualda jako opętanego psychopaty.
Kamera przebiega zamkowe korytarze w pogoni za postawną rudowłosą kobietą, która – gdy w końcu udaje się ją dopaść – wyznaje, że jest reinkarnacją Marii d’Avalos. W tej roli wystąpiła popularna włoska piosenkarka Milva.

Niesamowite szkielety

Stróż w pałacu przy Piazza San Domenico Maggiore bez wahania wskazuje, gdzie miano dokonać zabójstwa, powtarza całkiem serio legendę o mnichu, gwałcącym trupa zamordowanej kobiety, oraz opowiada o tym, że Gesualdo zajmował się preparowaniem zwłok. Powiada, że dwa takie spreparowane ciała – mężczyzny i kobiety – wciąż można znaleźć w krypcie kaplicy (dziś muzeum) Sansevero na tyłach placu. To znów częściowo legenda. Owszem, niesamowite szkielety z nałożonymi układami krwionośnymi istotnie w kaplicy można zobaczyć – przywodzą na myśl współczesne produkcje Gunthera von Hagensa – ale są one sztuczne, a zamówił je słynny neapolitański alchemik arystokrata Raimondo di Sangro i to dopiero w XVIII wieku.

Godzinny film Herzoga oscyluje gdzieś w przestrzeni między prawdą a legendą i zmyśleniem, rzeczywistością a magią i w ten sposób najdoskonalej oddaje dyskomfort, który odczuwamy, zagłębiając się w biografię księcia Venosy.
Nic jednak nie zastąpi tu jego muzyki. Zawarte w niej dysharmonie, zabawy tonacjami, momentami niemal bukoliczne frazy o miłości, która znajduje ukojenie w śmierci, śpiewane w niepokojących dysonansach, zasiewają w słuchaczu jakąś niepewność. Włóżmy płytę do odtwarzacza, przygaśmy światło i wyobraźmy sobie, że jest październikowy wieczór w Gesualdo, 1591 roku. Dręczony wyrzutami sumienia, może goniony po ciemnych zamkowych korytarzach przez prawdziwe lub wyimaginowane demony, Carlo Gesualdo siada w komnacie oświetlonej tylko kilkoma świecami przy klawikordzie, żeby przećwiczyć kolejny madrygał…

– Łukasz Warzecha

Wszystkie cytaty pochodzą z madrygałów księgi VI Carla Gesualda. Korzystałem m.in. z artykułu Alexa Rosa „Prince of Darkness”, The New Yorker, grudzień 2011
Zdjęcie główne: Zamek Carla Gesualda w miejscowości Gesualdo, gdzie kompozytor skrył się po zamordowaniu żony i jej kochanka. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.