W nowoczesnej armii austro-węgierskiej zakazano drakońskich kar – nie znaczy to, że się nie zdarzały, ale przypadki „fali” były przedmiotem dochodzeń przed komisjami parlamentarnymi. Językiem komendy (Kommandosprache) był niemiecki, ale Austro-Węgry były jedynym krajem na świecie, w którym poborowi mieli prawo do szkolenia w języku ojczystym, do porozumiewania się w nim z oficerami (za pośrednictwem finansowanych przez państwo tłumaczy).
A jeśli w jakiejś jednostce więcej niż jedna piąta rekrutów władała jednym z 11 uznanych urzędowo języków monarchii, stawał się on jednym z oficjalnie uznanych języków oddziału: śpiewano w nim piosenki marszowe i wydawano polecenia służbowe, Bośniacy uczyli się jodlowania, Słoweńcy – czastuszek i w rezultacie u progu XX wieku armia Austro-Węgier była, jako bodaj jedyna w Europie, wielojęzyczna.
Cesarstwo przeżyło siebie
Warto o tym pamiętać, by zachować proporcje przy spotkaniu z utworami cierpko lub drwiąco opisującymi różne „przesławne lania”, jakich doświadczyła armia austrowęgierska – czy to z arcydziełem, jakim są „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, czy z polskimi, a właściwie lwowskimi wspomnieniami Kazimierza Sejdy, którego książkę „C.K. Dezerterzy” z roku 1937 przeniósł w pół wieku później na ekran Janusz Majewski (film przypomni 25 i 26 grudnia wieczorem TVP Historia). Żarty z armii, z jej drylu, pychy i toporności sprawdzają się zawsze – od Ezopa, opisujących żołnierzy-samochwałów po „Paragraf 22”.
Szczególnie łatwo żartuje się przy tym z armii przegranej. Warto jednak zauważyć, że w przypadku zarówno „Szwejka”, jak polskich „C.K. Dezerterów” czy, cieszącego się w II RP ogromną popularnością „Kaprala Szczapy”, pióra Karola Lilienfeld-Krzewskiego, jak utrzymanych w podobnym duchu historyjek wydawanych w Królestwie Serbów, Chorwatów i Słoweńców (SHS) chodziło o jeszcze coś innego.
Ważny był fakt, że większość elit wojskowych tych krajów (podobnie zresztą, dodajmy, jak elit administracyjnych, politycznych czy gospodarczych) wywodziła się z Austro-Węgier. Parlamentarzyści i kwatermistrze wyszli z tamtejszych szkół, biur i sztabów, wdrażając wyuczone procedury tak skutecznie, że historyk Pieter M. Judson w wydanej niedawno przez Bellonę pracy „Imperium Habsburgów: wspólnota narodów” stawia odważną tezę, że o końcu Austro-Węgier mówić można nie w roku 1918, lecz w połowie lat 20.