– Jeżeli Woodstock był festiwalem miłości, to Open'er jest targowiskiem próżności, gdzie rozklekotane glany zostały zastąpione przez modne kalosze. Teraz na imprezy muzyczne jeździ się, żeby zbierać pozytywne reakcje na Instagramie – mówi socjolog Michał Jan Lutostański. Opowiada portalowi tygodnik.tvp.pl o polskich subkulturach, od ich narodzin do wyginięcia.
TYGODNIK.TVP.PL: Pan, badacz subkultur, był w młodości metalem, punkiem lub hip-hopowcem?
MICHAŁ JAN LUTOSTAŃSKI: Dorastałem w latach 90., wtedy nie było innej możliwości niż identyfikacja z jakąś subkulturą. Badania młodzieży sprzed 20 lat wskazywały, że tylko niewielki procent nastolatków nie rozróżniał przedstawicieli grup subkulturowych. Młodzież wyróżniająca się wyglądem, długością włosów, była w tamtych czasach bardziej widoczna na ulicach.
Do dziś chyba przetrwał tylko hip-hop?
Hip-hop był bardzo specyficzną subkulturą związaną z wielkimi aglomeracjami miejskimi. Powstawał troszkę później, w połowie lat 90., gdy nagrywane były pierwsze albumy Wzgórza Ya-Pa 3 czy Liroya, a później zaczął bardzo intensywnie i efektywnie przenikać do świata mainstreamowego. Zresztą to hip-hop stworzył w Polsce evergreeny, które są wyróżnikiem całego pokolenia urodzonego w latach 80., utwory Kalibra 44, Paktofoniki i Peji. Hip-hop zaczął gościć na dyskotekach szkolnych, był wspierany przez radio i w efekcie przez rynek. Stał się produktem.
Mówimy o miastach, subkultury były zawsze związane z terytorium…
„Mapowanie” się jest elementem konstytuującym subkultury. Tak było w Warszawie, gdzie określone miejsca w dzielnicach czy też same dzielnice były zdominowane przez przedstawicieli subkultur. Warszawskie Ursynów, Tarchomin, Bielany i osiedle Klaudyny, Marymont to dzielnice, gdzie najczęściej przebywali charakterystyczni – jeśli chodzi o czapki i szerokie opuszczone spodnie – hip-hopowcy. Tam też powstawały pierwsze amatorskie składy.
Barbakan i ławka na Chmielnej były miejscami przesiadywania młodzieży alternatywnej, ogólnie nazywanej punkowcami. A z kolei bar na Karolkowej, na robotniczej Woli, był miejscem spotkań skinheadów. Ale subkultury związane z szeroko pojmowaną muzyką gitarową często przejmowały swoich „wyznawców” – metal, skracający włosy i zmieniający elementy garderoby, od razu mógł zostać punkiem. Subkultury zapowiadały chyba zjawisko globalizacji? Były transferem wartości, mody, kultury z jednego kraju do innych, w naszym przypadku – z Zachodu na Wschód.
Czystym i typowo polskim wytworem były subkultury bikiniarzy z lat 50. oraz gitowców z lat 60. i 70. Reszta grup faktycznie była inspirowana przez wzorce zachodnie i docierała do nas często w zniekształcony sposób. Skinheadzi, którzy w Polsce są klonem ruchów niemieckich związanych z ideologią narodową, z rdzennymi skinheadami z Wysp Brytyjskich mają niewiele wspólnego. Subkultury powstawały zasadniczo w trzech wielkich miastach świata: Londynie, Nowym Jorku i Tokio. Dopiero stamtąd rozlewały się lokalnie i transgranicznie. Kontestując przy tym zastaną rzeczywistość.
W latach 50. bikiniarze, zafascynowani amerykańskim jazzem, w odróżnieniu od reszty społeczeństwa ubierający się w ekstrawagancki sposób, byli żywą manifestacją wolności. To była polska wersja hipsterów – subkultury powstałej w latach 50. w Ameryce Północnej, białych słuchaczy jazzu, którzy zaprzeczali swoją postawą segregacji rasowej. W Wielkiej Brytanii w tym czasie było z kolei modne bycie teddy boysem, równie ekstrawagancko manifestującym miłość do amerykańskiego rock’n’rolla. Polscy bikiniarze słuchali amerykańskiego jazzu, który był dla nich ucieczką do wolności.
Po bikiniarzach przyszli hippisi, którzy w Polsce przecież nie protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie?
Ale sprzeciwiali się szarej rzeczywistości. Hippisi – niezależnie od kraju, w którym żyli – kontestowali wszystkie zastane elementy społeczne. Tak było następnie ze wszystkimi znaczącymi subkulturami w społeczeństwie polskim. Punkrock w Wielkiej Brytanii kontestował kapitalizm, a w Polsce był ruchem zdecydowanie antykomunistycznym. Przekaz piosenek Dezertera bardzo wyraźnie i praktycznie w każdym utworze krytykował rzeczywistość PRL. Reasumując: subkultury były zawsze antysystemowe. Także brytyjscy skinheadzi. Mało kto wie, że słuchali jamajskiego reggae, a w ich szeregach dużo było czarnoskórych dzieci imigrantów z Karaibów. Dopiero później ta subkultura uległa całkowitej deformacji, a do Polski dotarła jako ruch rasistowski, nacjonalistyczny, co jest bardzo wyraźne w tekstach utworów zespołów polskiej sceny.
Paweł Kukiz w czasie koncertu grupy Hak w roku 1983. Fot. PAP Longin Wawrynkiewicz
Koniec PRL to był prawdziwy tygiel rozmaitych subkultur.
Szczególnie festiwal w Jarocinie stworzył swoją wielką legendę, ale faktycznie był wydarzeniem o dużo mniejszej skali niż obecny Przystanek Woodstock, który w roku 2014 zgromadził rekordową liczbę 750 tys. uczestników. Do Jarocina odwołuje się dużo współczesnych 50-latków, podkreślając swoją młodzieńczą antysystemowość, bunt przeciwko PRL. Ale pamiętajmy, że Paweł Kukiz dziś jest posłem, a wielu ludzi z tamtego pokolenia – szefami w dużych korporacjach. Czasem po prostu fajnie jest się przyznać, że było się punkiem, zebrać troszkę lajków na Facebooku pod starym zdjęciem z koncertu. Starsze pokolenie twórców muzyki alternatywnej coraz częściej pojawia się w programach popkulturowych, choćby Nergal oceniający wokalistów talent-show lub legendy polskiego hip-hopu gotujące w programach kulinarnych. Zresztą, sam polski Woodstock przestał być ściśle subkulturowym zjawiskiem, występują tam przecież gwiazdy MTV lat 90., takie jak Shaggy (w roku 2015 – przyp. red.), co wcześniej byłoby nie do pomyślenia.
Najważniejszym festiwalem w Polsce lat 80. był Jarocin. Na zdjęciu uczestnicy edycji 1988. Fot. PAP Zbigniew Staszyszyn
Polski Woodstock stworzyło pokolenie urodzone w latach 80. Ich młodość to już pełen kalejdoskop frakcji i podgrup. Wśród metali było kilka kategorii, nie wszyscy chodzili w spodniach gumkach i białych adidasach.
W latach 90. w Polsce pojawił się nieograniczony dostęp do muzyki, zagranicznego przekazu kulturowego, kanałów muzycznych w sieciach kablowych, gazet muzycznych, a także akcesoriów wytwarzanych przez rynek. Glany czy ramoneski to nie były już dobra tak niedostępne jak w PRL. Młodzież zaczęła poznawać różne podgatunki muzyki metalowej, rockowej. W tym czasie w USA eksplodowała muzyka grunge, niezwykle popularne stały się takie zespoły jak Nirvana czy Soundgarden. Różnorodność była bardzo ciekawa. Wewnątrz samych grup rodziły się konflikty pokoleniowe. Powszechne było w latach 90. przepytywanie młodszych przedstawicieli subkultury ze składu danego zespołu metalowego. Gdy delikwent nie zdawał egzaminu, zabierało mu się naszywki czy znaczek. Nie można było być metalem „na pokaz”, przynależność zobowiązywała.
Teraz naszywki z pacyfką czy nazwami zespołów zastąpiły loga marek...
Marki były już wcześniej obecne w subkulturach. Buty Martens nie są marką globalną, ale od lat identyfikowaną z odbiorcą „alternatywnym”. Ramoneska nie była sama w sobie marką, tak samo jak wojskowy plecak, tzw. kostka, bez którego nie można było sobie wyobrazić alternatywnego licealisty lat 90. Zresztą dla nastolatków w tamtym czasie zebranie pieniędzy na ramoneskę czy wyprawa na giełdę w celu zakupienia bluzy, kasety czy naszywek to było wydarzenie.
Dzisiejsze media, internet i sieci społecznościowe zmieniły podejście młodzieży do akcesoriów identyfikacji. Na Facebooku i Instagramie widzą, jak ubierają się celebryci i powielają te wzorce, ale bez związku z przynależnością do grupy czy ideą kontrkulturową.
Tygodnik TVPPolub nas
Nowe media zmieniły także podejście odbiorców do muzyki. Badania pokazują, iż współczesne nastolatki nie katalogują swojej muzyki tak, jak ich poprzednicy – w folderach gatunkowych (rock, blues, metal), ale poprzez okoliczności w jakiej jej słuchają. Jest playlista „impreza” z przebojami rockowymi i muzyką dyskotekową, jest „trening” z hip-hopem czy „chill-out” z elektroniką. Selekcja gatunkowa straciła znaczenie. Znaczenie stracił też przekaz i tekst piosenki. Muzyka stała się tylko i wyłącznie rozrywką. Na ulicach Berlina, Rzymu czy Barcelony nadal widać młodzież kontrkulturową, a tamtejsza scena, poprzez liczbę i dostępność koncertów, wydaje się dużo bogatsza niż u nas.
W Polsce środowisko alternatywne się postarzało, na koncercie alternatywnym średnia wieku zaczyna być praktycznie przedemerytalna. Na koncercie Kultu bawią się rówieśnicy Kazika, a subkultury przestały być młodzieżowe. Reaktywują się zespoły funkcjonujące w latach 80., ludzie mający dorosłe dzieci wracają jako podstarzałe legendy sceny, bawiąc się w punkrock.
Dlaczego we współczesnej muzyce nie ma kontestacji?
Teraz – gdy życie jest łatwiejsze, mamy więcej w portfelach, jesteśmy globalną wioską –młodych ludzi bardziej interesuje w jakiej sieciówce się ubierają czy jaki nowy model iphone’a sobie kupią. Żyjemy w dobrobycie, gdzie nie za bardzo jest się przeciwko czemu buntować. Bardziej chcemy się wyróżnić liczbą like’ów, niż manifestując swoje poglądy czy przynależność do jakiejś grupy.
Brak idei?
Ostatnim bastionem idei są grupy akcentujące swoją tożsamość narodową poprzez odzież z firmy „Red is Bad” czy t-shirty, na których zamiast Metalliki czy Nirvany są nowi idole w postaci żołnierzy wyklętych. Pamiętajmy, że jest to jednak dość powierzchowna manifestacja. W gruncie rzeczy ci młodzi ludzie nie do końca aż tak bardzo identyfikują się z wartościami prezentowanymi poprzez wspomnianą symbolikę. Nie idzie za tym dogłębna wiedza historyczna, sprecyzowane poglądy polityczne, czy postawy obyczajowe. Pamiętajmy, że w przekazie subkultur lat 80. i 90., czyli tekstach utworów muzycznych, było bardzo dużo komentarzy dotyczących spraw społecznych, politycznych. Młodzi ludzie utożsamiali się z tekstami, które znali praktycznie na pamięć. Dziś młodzież odtwarza śmieszne discopolowe piosenki z Youtube’a. To wysoka, ale krótkotrwała popularność.
Woodstock miał być festiwalem miłości, Jarocin – buntu, a Open'er...
Jeżeli Woodstock był festiwalem miłości to Open'er bardziej targowiskiem próżności, gdzie rozklekotane glany zostały zastąpione przez modne kalosze. Teraz na festiwale muzyczne jeździ się, żeby zabłysnąć w mediach społecznoścowych, wyglądać ładnie, zbierać pozytywne reakcje na swoim Instagramie. Pamiętajmy, że ze względu na bardzo wysokie ceny biletów uczestnictwo w festiwalach jest wyznacznikiem statusu materialnego.
Social media wydawały się idealnym narzędziem do budowania tożsamości grupowej. Tymczasem kreowane są potrzeby konsumpcyjne.
Co ciekawe, co jakiś czas sieciowi producenci ubrań wypuszczają kolekcje nawiązujące do stylu subkultur: ramoneski, parki, kurtki bomberki wzorowane na stylu angielskich skinheadów, albo harringtonki – podszyte szkocką kratą kurtki, noszone przez tzw. oiowców, czyli jeden z odłamów brytyjskiego punkrocka. Chyba mało który nastolatek wie, jak głębokie historyczne bogactwo antropologii społecznej kryją katalogi odzieżowe. Czy jakaś idea może znowu porwać młode pokolenie?
Wydaje się, że to rozwój technologiczny będzie stanowił duży bodziec. Obecnie tworzy się kultura e-sportu, który integruje setki tysięcy młodych ludzi w Polsce. Imprezy gamingowe gromadzą dziesiątki tysięcy fanów. Gry komputerowe mogą okazać się subkulturotwórcze. Już teraz wokół zespołów e-sportowych czy graczy narasta kult, duża identyfikacja fanów.
Pamiętajmy, że subkultury integrowały młodych ludzi, pozwalały na wspólne spędzanie czasu, dzielenie zainteresowań, przynależność. Być może współczesnej młodzieży tego właśnie brakuje. A nadal nie wiemy, jakie potrzeby tożsamościowe będzie miało pokolenie Alpha, ludzi urodzonych już w XXI wieku, którzy nie znają świata przed obecną rewolucją technologiczną. – rozmawiał Cezary Korycki Michał Jan Lutostański jest doktorem socjologii. Zajmuje się badaniem młodzieży, subkultur oraz muzyki i jej wpływu na styl życia. Interesuje się różnicami między i wewnątrzpokoleniowymi. Na Uniwersytecie SWPS prowadził zajęcia z filozoficznych podstaw antropologii społecznej, badań konsumenckich, analizy danych. Autor publikacji „Brzydkie słowa, brudny dźwięk. Muzyka jako przekaz kształtujący styl życia subkultur młodzieżowych”.
Zdjęcie główne: Teraz na festiwale muzyczne jeździ się, żeby zabłysnąć w mediach społecznoścowych, wyglądać ładnie, zbierać pozytywne reakcje na swoim Instagramie. Fot. PAP EPA GIAN EHRENZELLER