Cały świat miał zobaczyć mocarstwo wstające z kolan po klęsce lat 90., kiedy nawet sport popadł tam w ruinę. Po to w rosyjski futbol, hokej, koszykówkę, siatkówkę, biatlon czy lekką atletykę pompowane są setki milionów dolarów. Sportowcy to doceniają i chętnie fotografują się z prezydentem Putinem, popierając jego politykę.
Putin, przed rozpoczęciem zawodów w Soczi mówił, że „kraj przygotowuje wielkie wydarzenie, które będzie okazją do świętowania dla całego narodu”. Wtórował mu w tym Dmitri Miedwiediew, który o igrzyskach mówił: „Jestem przekonany, że (…) pokażą siłę naszego kraju, naszą pasję wygrywania, naszą zdolność do organizowania wielkich imprez i gościnność naszych obywateli”.
Podobnie myśleli sami Rosjanie, którzy w badaniu przeprowadzonym przez Centrum Lewada odpowiadali, że organizacja igrzysk wpłynie na wzrost prestiżu ich kraju. I teraz wyobraźmy sobie, że po takim wstępie miejscowi sportowcy zaczynają ponosić klęskę za klęską na olimpijskich arenach. Władze nie mogły na to pozwolić.
Teraz, kiedy śledztwo trwa, po kolei rosyjscy sportowcy tracą medale, a wizerunek Rosji na świecie obraca się w gruzy.
Cały sport opiera się na zaufaniu (coraz bardziej nadwątlonym), że sportowcy walczący o medale i wysokie nagrody mają na starcie równe szanse, a jeśli próbują oszukiwać, to zostaną złapani i przykładnie ukarani. Państwa mają w tej walce pomagać, a nawet brać na siebie jej znaczną część. Co się stanie, jeśli taka umowa zostanie zerwana?
A już wydawało się, że zorganizowany, państwowy doping odszedł w niebyt wraz z upadkiem NRD. Okazało się jednak, że imperium zła kontratakuje.
– Łukasz Majchrzyk