Historia

Państwo zabite przez równość i demokrację

Zanim Rzeczypospolita odrodziła się przed stu laty, wcześniej po trzech rozbiorach na grubo ponad wiek znikła z map świata. Już na pierwszy rozbiór Polski Wolter zareagował bon motem: „Jeden Polak, to istny czar, dwóch Polaków – awantura, trzech Polaków – no cóż, to już jest sprawa polska”. Złośliwy? Z tego słynął.

W 1795 roku z mapy Europy zniknęło niewielkie już wtedy państwo polskie, ale w 1772 roku zaczął się pierwszy etap znikania z map państwa bardzo dużego. Fryderyk II, król Prus tak się wypowiedział o tym, w czym brał udział: „carowa Katarzyna i ja jesteśmy zgoła piratami, ale zastanawiam się w jaki sposób królowa – cesarzowa zdołała załatwić to ze swoim spowiednikiem”.

Reakcję spowiednika Marii Teresy, cesarzowej Austrii i królowej Węgier, pokryła tajemnica spowiedzi. Rozbiory Polski zasmuciły kilku salonowych pięknoduchów, ale tzw. cała Europa – wtedy to był cały świat – pozostała obojętna. A wyobrażałby ktoś sobie, że po bitwie pod Waterloo następuje rozbiór Francji? Francja za wieloletnią okupację Europy zapłaciła kontrybucję ustaloną na Kongresie Wiedeńskim.

Polska natomiast zniknęła z mapy za to, że istniała. Rzeczpospolita Polski i Litwy była dla opinii Zachodu na tyle egzotyczna, że chętnie ulegano propagandzie dworów zaborczych, że wreszcie wprowadzono tam porządek. Prusy będą cywilizowały „Irokezów”, Rosja zadba o mniejszości religijne, a Austria, której propaganda przedrozbiorowa była najsłabsza, po prostu wzięła co dawali.

Egzotyka ówczesnej Polski nie polegała na tym, że obywatele chodzili dziwnie ubrani, ale na tym, że stworzyli nie znany nigdzie ustrój. Powodzenie w życiu jednostki polega podobno na byciu we właściwym miejscu o właściwym czasie. Patrząc na historię Rzeczpospolitej Obojga Narodów (1569 – 1795) można dojść do wniosku, że dotyczy to także państw w procesie historycznym.
Kłopot z Polską
Nie leżeliśmy nigdy w centrum świata, jak Francja, a demokrację, jak na tamte czasy, liberalną, czyli podejrzliwą wobec większości, wprowadziliśmy o 300 lat za wcześnie. Ustrój Rzeczpospolitej, którego zręby powstały w XVI wieku przed pierwszą wolną elekcją, spodobałby się w XIX wieku anarchistom i być może plantatorom na amerykańskim południu. W Europie sobie współczesnej szedł wszystkiemu na przekór i wbrew duchowi dziejów.

Archaiczna i nowoczesna zarazem

Anarchia i nieokiełznana wolność baronów, hrabiów i wreszcie miast była zmorą królestw i księstw średniowiecznych. Hołd lenny składany seniorowi, był przez wielu wasali traktowany poważnie tylko w chwili jego składania. Proces umacniania się państw, co wtedy znaczyło tronów, trwał przez całe czasy nowożytne.

Ówczesna Polska poszła w odwrotnym kierunku. Na przełomie średniowiecza i nowożytności nie było u nas silnych władców lokalnych, których ambicje stolica musiałaby poskramiać, ale problemy, jakie królowi Francji sprawiało co najwyżej kilkadziesiąt rodzin, polskiemu władcy przysparzało w XVII wieku rodzin 25 tysięcy. Na Zachodzie szlachty rodowej było od 0,5% w Anglii do 2% w Hiszpanii, a w Rzeczypospolitej w XVII wieku 10 %.

A każdy, co miał choć trochę ziemi czuł się „równy wojewodzie” no i teoretycznie mógł zostać polskim królem. Żadnemu francuskiemu hrabiemu nawet nie śniło się, że mógłby zostać królem Francji, jeżeli nie był z rodziny panującej. A przecież rody arystokratyczne na Zachodzie przechowywały pamięć czasów feudalnych, gdy rządziły swoimi domenami niepodzielnie, wypełniając wobec Króla, czyli państwa jedynie określone powinności lenne.

Rzecząpospolitą rządziła korporacja wolnych i równych sobie rycerzy ustalających politykę wspólnoty na sejmikach i sejmach. Króla wybierali wszyscy. To było coś bardzo archaicznego i nowoczesnego zarazem. Plemiona germańskie w VI i VII wieku, dopóki nie zajął się nimi Karol Wielki, w ten sposób wybierały wodza, a decyzje podejmowali jednogłośnie na swoim tingu potrząsając włóczniami.

Z drugiej strony dopiero wiek dwudziesty przyniósł taką demokrację, gdzie większość dba o mniejszości aż do własnego paraliżu. Pomysł, że w sejmie Rzeczypospolitej decyzje mają zapadać jednomyślnie nie był tylko doktrynersko utopijny, z czasem przybrał charakter sekciarski w swym egzaltowanym idealizmie równości i braterstwa. Stała za tym systemem pewna logika. Skoro Rzeczpospolita nie miała żadnego aparatu wykonawczego do egzekwowania praw, które wprowadzała w życie sama szlachta pojedynczo lub zbiorowo, to brak powszechnej zgody rodziłby niebezpieczeństwo konfliktów do wojny domowej włącznie. A jakaś straż, gwardia, jednostki wojskowe mogące działać policyjnie wzmacniałyby automatycznie władzę królewską, a stąd do tyranii jeden krok.
W krajach współczesnych I RP tylko w Republice Zjednoczonych Prowincji Niderlandów w Stanach Generalnych głosowano przez aklamację, ale ten kraj leżał poniżej poziomu morza i gdy pojawiły się nieproszone wojska Ludwika XIV, to Holendrzy otworzyli śluzy.

Brzęk szabli i dukatów

Co do samej równości i braterstwa to tak zabawy uliczne panów braci opisuje Henryk Rzewuski w „Pamiątkach Soplicy” : „książę, dobrze pijany, zaczął się rozbierać, besztając szlachtę z dobrego serca. I tak jednemu dał pas złoty mówiąc: „- Darujęć, durniu! - drugiemu kontusz: - Na, świnio!” - a temu szpinkę brylantową: - Trzymaj, ośle! - a innemu żupan: - Weź, kpie! - tak, że został w hajdawerach amarantowych i w koszuli”

Wprawdzie napisał to w 1830 roku, ale można mu wierzyć. Pamięć, jak to za króla Sasa „jedz, pij i popuszczaj pasa” szczególnie u Karola Radziwiłła „Panie Kochanku” była jeszcze żywa w jego środowisku.

O skuteczności egzekucji jednomyślnie uchwalonych praw pisał co nieco Henryk Sienkiewicz w Trylogii kreując drugoplanową postać niejakiego pana Łaszcza, co wyrokami sądowymi kazał sobie delię podszyć. Podszył, nie podszył, kto wierzy pisarzom? Ale w XVII wieku żył naprawdę szlachcic Samuel Łaszcz, co nazbierał dwieście wyroków.

W krajach zachodniego kręgu kulturowego, ale także w Rosji i Turcji, władza królewska była od Boga. W jakimś stopniu wszyscy wierzyli w tę mistykę osoby władcy i jego rodu. W majestat, personifikację wspólnoty o wymiarze nieomal sakralnym. Zawirowania w polityce wewnętrznej następowały, gdy para królewska nie pozostawiła męskiego potomka.

W I RP kłopoty sprawiała każda sukcesja. Dla przykładu fragment opisu elekcji Michała Korybuta Wiśniowieckiego z „Pamiętnika” Jana Chryzostoma Paska: „Ozwie się jeden szlachcic z województwa łęczyckiego: - Nie odzywajcie się kondeuszowie, bo tu będą kule koło łba latały. Senator jeden odpowiedział mu coś crude. Kiedy to poczną ognia dawać (...). Zaraz insze chorągwie skoczyły w drugą stronę piechotę potrącać, deptać; piechota w rozsypkę (...) Starszyzna przecię powyjmowali każdy swoich (...) a panowie biskupowie, senatorowie powyłazili spod krzeseł, spod karet, wpół ledwie żywi”. Na polu elekcyjnym na Woli bójki i starcia całych oddziałów były zwykła rzeczą. Czterokrotnie w Rzeczypospolitej elekcyjnej doszło do podwójnej elekcji, co powodowało wojny domowe. W XVIII wieku pamiętnikarze jedną elekcję z 1764 roku uznali za spokojną, kiedy zabito tylko trzynastu elektorów.

Gdy po kilku dniach „debaty” zdanie jednych uzyskało zgodę innych, czemu towarzyszył brzęk dukatów przekazanych komu trzeba, szlachta jednym głosem i z szablami wyciągniętymi ku górze obwoływała króla. A teraz kandydat musiał zaprzysiąc artykuły henrykowskie, konstytucję Nihil Novi i pacta conventa, co znaczyło zgodę na to, że nie rządzi, a jedynie panuje na sposób monarchów nam współczesnych.
Zygmunt na kontrakcie menedżerskim

A czy był jakiś rząd? Nie było. Byli ministrowie o ograniczonych przez sejm kompetencjach i bez żadnej egzekutywy. Uzyskany wyrok egzekwowało się samemu. Można było mieć sprawiedliwość tanio po swojej stronie i bez wyroku. Szlachcic za zabicie szlachcica płacił karę parudziesięciu złotych, dopiero w połowie XVII wieku doszła odsiadka w wieży – 58 tygodni. Za zabicie kogoś niższego stanu kary były groszowe.

Szlachta miała obsesję na punkcie tyranii, a kandydatem na tyrana był każdy król niejako z urzędu, od Stefana Batorego do Stanisława Augusta. Stąd nie uchwalano podatków na wojsko, którego liczbę ograniczano zupełnie świadomie, bo armia królewska wzmacnia króla, a w razie zagrożenia państwa wystarczy przecież pospolite ruszenie.

Jak mówił Sędzia w „Panu Tadeuszu”: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”. Że od czasu bitwy pod Grunwaldem zmienił się bardzo sposób wojowania – tego zdawano się nie dostrzegać.
Zygmunt III, mal. Jan Szwankowski i J. Plersh, fot. Wikimedia
Jan Zamoyski, twórca ustroju Rzeczypospolitej, powiedział Zygmuntowi III, że będzie deportowany do Szwecji, jeżeli będzie na „złotą wolność” nastawał, czyli próbował rządzić jak u siebie w Szwecji i jak wszędzie dookoła. Spróbował by jakiś angielski wielmoża w tym tonie odezwać się do Elżbiety I! Różnica była taka – poza tym, że Elżbiety nie było gdzie deportować - że Zygmunt był na kontrakcie menedżerskim, a przemawiał przedstawiciel Rady Nadzorczej, czyli szlachty in corpore.

Głowa korporacji wybierana była chętniej z obcych, niż swoich. Wybranie swojego podnosiłoby znaczenie jego rodu, a równość wśród panów braci była dogmatem. Tyrańskie zapędy władcy były pod stałą kontrolą 16 senatorów. I tak wszystko, co ważne zatwierdzał sejm, rada królewska była po to, żeby pomiędzy sesjami królowi coś zdrożnego nie przyszło do głowy.

Rada składała sprawozdanie z kurateli przed sejmem. Po raz pierwszy po rokoszu Zebrzydowskiego, kiedy to Mikołaj Zebrzydowski, Stanisław Stadnicki i Janusz Radziwiłł w obawie królewskiej tyranii wydali akt detronizacji Zygmunta III i chcieli zabrać koronie prawo mianowania urzędników ziemskich. Dodatkowo Zygmunt III miał nieszczęście zająć bez zgody nieobecnego właściciela, Mikołaja Zebrzydowskiego, jego dom na swój ślub w Krakowie. To prywatny powód, który trzeba dodać do politycznych przyczyn rokoszu, czyli legalnemu w RP zbrojnemu nieposłuszeństwu władzy królewskiej.

W bitwie pod Guzowem wojska królewskie zwyciężyły, ale idea złotej wolności wyszła bez szwanku. To były dopiero początki współistnienia elekcyjnych królów i szlachty, faktycznych panów w państwie. O kilkadziesiąt lat późniejszy rokosz Lubomirskiego, kiedy to w bitwie pod Mątwami zginęło niepotrzebnie 2000 szlachty po obu stronach, spowodował konieczność wycofania wojsk królewskich ze wschodu.
Jeden cnotliwy przeciw większości

Nie niepokojona Moskwa zajęła Smoleńsk, Kijów i lewobrzeżną Ukrainę, co bardzo wzmocniło przyszłe imperium carów. Można byłoby odwojować, ale kraj był wyczerpany rebelią Chmielnickiego i potopem szwedzkim i Sejm musiałby uchwalić nadzwyczajne podatki na wojsko. A Sejm – najwyższa władza w kraju niechętnie uchwalał cokolwiek, co wymagałoby czegoś od szlachty na rzecz państwa. Warto dodać coś dla tamtych stosunków oczywistego – ani Zebrzydowski, i współrokoszanie, ani Lubomirski nie ponieśli żadnych konsekwencji swoich czynów.

Dwuizbowy Sejm zwoływano raz na dwa lata na sześciotygodniowe sesje. Posłów delegowały sejmiki poszczególnych ziem zaopatrując ich w szczegółowe instrukcje. Posłowie nie czuli się przedstawicielami Rzeczypospolitej jako całości, ale swego miejsca pochodzenia. Po powrocie musieli zdać relacje sąsiadom z tego, co załatwili. I to sejmiki prowincjonalne teoretycznie wprowadzały w życie konstytucje (ustawy) Sejmu. Praktycznie wprowadzanie, szczególnie tych ogólnopaństwowych, wyglądało tak, że w czasach saskich szlachta mówiła, że „Polska nierządem stoi” i była z tego kontenta.

Sejm, szczególnie izba poselska, to było miejsce coraz bardziej zawiłych, napuszonych, wygłaszanych makaroniczną polszczyzną oracji, często nie mających wiele wspólnego z polityką zagraniczną i wewnętrzną. Ale kiedy był, pojawiała się jakaś szansa na nagłe przebłyski rozsądku.
Jurgielt
Rzecz w tym, że często go nie było. Za Augusta II unieważniono 11 sesji na 33 ogółem. Za Augusta III doszedł do skutku tylko jeden sejm potwierdzający jego elekcję. Przez 30 lat panowania tego władcy nie było władzy ustawodawczej, a wykonawcza króla ograniczona była do jego własnych ziem, królewszczyzn. I to wszystko jak najbardziej lege artis.

Wypracowana już w XVI wieku doktryna polityczna mówiła, że decyzje muszą być jednomyślne. Z punktu widzenia państwa pomysł samobójczy. Tłumaczyć to należy jak najdalej posuniętym idealizmem republiki wolnych i równych panów braci. Przecież głosowanie większościowe gwałciłoby wolę mniejszości. Do połowy XVII wieku przy pojedynczym sprzeciwie, marszałek zarządzał przerwę i pytał protestującego, co spowodowało, że skorzystał z liberum veto, negocjował, tłumaczył i udawało się po przerwie procedować dalej.

W 1652 roku niejaki pan Siciński, poseł z Upity, zawołał veto i zniknął. Okazało się, że zarejestrował protest w najbliższym trybunale grodzkim i obradujący musieli rozjechać się do domów: nie mogli udać, że protestu nie było i nie można było go wycofać, bo Siciński następnego dnia się nie zjawił. Siciński nie był pierwszy, ale pierwszy skuteczny w zrywaniu sejmu.

Przyczyniła się do tego postawa marszałka, Andrzeja Maksymiliana Fredry, który „źrenicę wolności” darzył szczególną atencją. Uważał, że liberum veto pozwala, aby jeden cnotliwy obywatel mógł przeciwstawić się większości otumanionej lub skorumpowanej.
Wolność utemperowana przez muszkiety

Wszystkie uchwalone na sesji prawa, nie tylko to, przy procedowaniu którego padło owo veto, stały się nie ważne. Uważano bowiem, że konstytucje (ustawy) jednej sesji Sejmu są całością. O takiej sytuacji mówiono, że sejm nie doszedł. Sejm mógł nie dojść jeszcze bardziej, kiedy zaczęto wołać veto jeszcze przed obiorem marszałka – powszechna praktyka za Augusta III. Dlaczego ktoś zrywał sejm jeszcze zanim się zaczął? Był opłacony przez magnata, swego pana brata, któremu był równy jak jednołanowy szlachcic Radziwiłłom, aby nie zaczęto nawet procedować rzeczy dla tego magnata niewygodnych. Mogłaby się wydać zbyt oczywista prywata lub zgoła zdrada protektora. O ile na sejmach przekupywano posesjonatów, to na sejmikach tanią siłę polityczną do wynajęcia stanowiła gołota, czyli szlachta, co nie miała nic prócz szabli.

U Jędrzeja Kitowicza w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” jest taki obrazek: „Od rana dano wódki raz, drugi i trzeci (...) Z resztą wstrzymywano ich, aby mogli utrzymać się przy zmysłach i władzy do roboty sejmikowej, na którą ich podług czasu do kościoła lub na cmentarz, gdzie się miał sejmik odprawiać, zaprowadzano nauczonych, co mają utrzymować lub czemu mają przeszkadzać. (...) Tę drobną szlachtę zwozili panowie na sejmiki brykami, a po skończonym sejmiku rozpuszczali do domów pieszo, zamknąwszy garkuchnie i zniknąwszy im z oczu.”

Od roku 1717, kiedy to w Warszawie odbył się Sejm Niemy zorganizowany przez Piotra I celem pogodzenia zwaśnionej z Augustem II szlachty Rzeczpospolita stała się protektoratem rosyjskim. Przyzwyczajony u siebie w Saksonii do rządów absolutystycznych August nie mógł się przekonać do ustroju Rzeczpospolitej, do którego nie przekonali by się pewnie nie tylko sułtan turecki, ale także żaden król europejski.

Chciał tego samego, co przed nim Zygmunt III, po nim jego synowie i wszyscy następni królowie elekcyjni – poza może jednym Michałem Korybutem, który w ogóle do rządzenia smykałki nie objawiał – okrojenia nieco „złotej wolności” szlacheckiej, usprawnienia prac sejmu poprzez rezygnację z jednomyślności. Po dwuletniej wojnie domowej carowi Rosji udało się pogodzić zwaśnione strony na sejmie, gdzie jego wojska przypilnowały, aby nikt poza marszałkiem i posłem referentem się nie odzywali. Wolność bez granic została utemperowana przez gotowe do strzału muszkiety.
Piotr I i Katarzyna II, mal. Godfrey Kneller i Fiodor Rokotow, fot. Wikimedia
To Piotr I zainstalował w kraju Wettinów, ale nie po to, by mieli silną władzę w sprawnym państwie. Leszczyńskiego, konkurenta pierwszego z Wettinów, zainstalowali na tronie Szwedzi. Drugi raz wygrał sam tylko przy pomocy francuskich pieniędzy. Raz na pięć lat, drugi raz na pięć miesięcy. Podczas pierwszej elekcji Leszczyńskiego obrało ponad 11 tysięcy elektorów, a Augusta niecały tysiąc, ale to Rosja brała górę w Wielkiej Wojnie Północnej, w której Rzeczpospolita początkowo formalnie udziału nie brała, ale w jej skutkach partycypowała już jak najbardziej, od samego początku.

Traktowali cara jak równego sobie

Kiedy Szwecja jeszcze wojny nie przegrała, jej wojska w pogoni za Augustem II i jego saskim głównie wojskiem zrobiły rajd od Rygi, przez Wilno, Warszawę do Krakowa. Armie Piotra I poczynały sobie w RP równie swobodnie. Wojska państw nie będących w wojnie z Polską zrobiły sobie z jej terenu plac manewrowy, teren bitew i potyczek, przy okazji złupili co się dało i spalili Wawel (Szwedzi). I już tylko jednym z elementów walki między nimi było ustanowienie w tym państwie, nie - państwie, przychylnego dla swoich interesów króla.

Piotr I nie był entuzjastą Augusta nazwanego później Mocnym i szukał innego protegowanego. Po wygranej wojnie rezydował w Wilanowie, prosił do siebie polskich panów i oferował koronę, do propozycji dołączał hojne dary. Stać go było na to po okupacji części kraju. Zrozumiał, że nikt z jego ręki korony nie weźmie, gdy na jakiś bogaty podarunek jeden z magnatów odpowiedział kosztowniejszym. Panowie polscy traktowali cara, jak równego sobie, niestety, tak traktowali każdego króla z własnym na czele.

Od tego czasu w dyplomatycznej korespondencji rosyjskiej pojawia się pojęcie „polska anarchia”. To ostatnie tak spektakularne odrzucenie moskiewskiej łaski i przemocy zarazem przez polskich magnatów. Po epoce saskiej już brano chętnie z rąk Katarzyny II pieniądze, stanowiska i ordery.

Ostatnie bezkrólewie w dziejach Rzeczpospolitej Obojga Narodów nastąpiło po śmierci Augusta III w 1763 roku. Elekcja jego następcy przebiegła nadzwyczaj gładko. Na polu elekcyjnym byli sami zwolennicy, innych wystraszyły wojska rosyjskie, które też były obecne.
August III i Stanisław II August Poniatowski, mal. Louis de Silvestre i Marcello Bacciarelli, fot. Wikimedia
Koronacja ostatniego króla Polski nastąpiła w dniu imienin Katarzyny. Stanisław August Poniatowski zdaje się liczył na specjalne relacje z Katarzyną II jako jej były kochanek. Katarzyna liczyła na skuteczność swoich ambasadorów.

Ambasador w przypadku przedstawiciela Moskwy w Warszawie, to eufemizm. Mikołaj Repnin rezydował w pałacu strzeżonym przez pułk rosyjskiego wojska. Pod jego rozkazami były i inne oddziały przebywające w Polsce na stałe, których nie zapominał przysyłać na sejmy, które z tego powodu nie bywały zrywane.

Król miał tak silną opozycję w kraju, że ambasador mógł go dyscyplinować grożąc, że wojsko wycofa. Monarcha był obrażany i publicznie upokarzany. Repnin na zmianę ze Stackelbergiem rządzili w Warszawie oficjalnie i bez skrępowania. Wojsko rosyjskie opuściło Polskę w 1780 roku, by powrócić po uchwaleniu Konstytucji 3 maja w 1794 i zostać na ponad sto lat.

Król, który za niczym wyraźnie się nie opowiadał

A zaczęło się całkiem obiecująco. Na sejmie konwokacyjnym, przygotowującym elekcję Stanisława Augusta posłowie otoczeni przez wojska Katarzyny uchwalili zniesienie liberum veto i inne reformy państwa. Ze strony Rosji musiała to być mądrość etapu. Pretendent do tronu wywodził się ze stronnictwa Czartoryskich, prorosyjskiego ale z własnym programem politycznym, więc Katarzyna pozwoliła na początek na złudzenia.

W 1768 roku na sejmie zwanym repninowskim wszystko odwołano, ustalono prawa kardynalne, czyli bezrząd i bezwład na wieczne czasy, które to prawa gwarantowała caryca. To było o krok dalej w uzależnieniu Polski. Piotr I był tylko rozjemcą pomiędzy królem a szlachtą, Katarzyna II gwarantką ustroju. Protektorat faktyczny wzmocnił się de iure.

Złota wolność była zatem bezpieczna mimo to obóz starorepublikański, przeciwny reformatorskim zapędom króla i Czartoryskich, zawiązał antykrólewską i antyrosyjską konfederację barską. Chcieli mieć gwarantowaną wolność, jak przodkowie, ale bez gwarantki. Rzec by można - czarna niewdzięczność.

W chęci utrwalenia ustroju Rzeczpospolitej buntownicy paradoksalnie zgadzali się z utrwalającą Rosją, a jedyne w czym się nie zgadzali, to prawa polityczne dla dysydentów. W XVI wieku nikomu nie przeszkadzał protestant, czy prawosławny na wysokim urzędzie. Polska stawała się krajem wyłącznie katolickim ewolucyjnie, konwersje na katolicyzm były uwarunkowane kulturowo, ale w XVIII wieku dominacja polityczna katolików stała się faktem.

Dla Rosji i Prus, które u siebie eliminowały swoich innowierców z życia publicznego, obrona ich w Rzeczypospolitej była wygodnym pretekstem do mieszania się w jej sprawy wewnętrzne. Sejm repninowski zatem podkreśliwszy równość praw ludzi innych wyznań podgrzał nastroje antyrosyjskie wśród szlachty. Cztery lata oddziały konfederacji barskiej operowały od najdalszych kresów na granicy tureckiej do Krakowa.
Modlitwa konfederatów barskich przed bitwą pod Lanckoroną, mal. Artur Grottger, fot Wikimedia
Zdetronizowano Stanisława Augusta i ogłoszono bezkrólewie. Doszło nawet do groteskowej – jak się okazało – próby porwania monarchy w Warszawie. Dlaczego go tak sekowali, przecież złota wolność była podtrzymana bez jego sprzeciwu, a za innowiercami też się wyraźnie nie opowiadał? Z tym królem – nawiasem mówiąc - był ten kłopot, że on się za niczym wyraźnie nie opowiadał.

Czterolecie konfederacji barskiej było możliwe, bo Rosja była zajęta wojną z Turcją. Dopiero po zwycięskim zakończeniu wojny mogło dojść w 1772 roku do pierwszego rozbioru. Inicjatorem był Fryderyk II, Katarzyna wolałaby mieć protektorat nad całością przy współdziałaniu – gdy potrzeba – Prus i z czasem Austrii. Ale uległa, nie rezygnując z gwarantowania ustroju nie okrojonej Rzeczypospolitej przez aktywnych ambasadorów.
Trzy razy więcej kochanek od Casanovy

Przez następne prawie dwadzieścia lat obóz reform skupiony wokół tzw. Familii Czartoryskich i siłą rzeczy wokół króla który był jej częścią, cierpliwą pracą próbował podnieść kraj na nogi. Zreformowano szkolnictwo, w tym wojskowe i w miarę skutecznie propagowano nowoczesny patriotyzm rozumienia kraju jako całości, a nie zlepka ziem, latyfundiów, poszczególnych folwarków i wreszcie zaczadzonych liberum veto, liberum conspiro i innymi składnikami złotej wolności wąsatych głów.

Prace te znalazły swój finał na Sejmie Wielkim (1788 – 1792), jakim było uchwalenie Konstytucji 3 maja (1791). Pierwsza w Europie i druga w świecie, po amerykańskiej, spisana nowoczesna konstytucja jest słusznie powodem do dumy w Polsce. Zniesiono liberum veto, zrównano politycznie mieszczan ze szlachtą, wprowadzono monarchię dziedziczną, chłopom obiecano ochronę prawa, opodatkowano się na stu tysięczną armię.

Reakcją Rosji, jak tylko uwolniła się od wojny z Turcją, było wkroczenie wojsk do Polski na zaproszenie konfederacji Targowickiej, czyli grupy niezadowolonych z Konstytucji 3 Maja magnatów. Po dwumiesięcznej obronie Polaków, gdy nic nie było jeszcze rozstrzygnięte król przystąpił do Targowicy i zabronił wojsku polskiemu dalszych działań.

Nastąpił drugi rozbiór Polski. W niezgodzie na to obóz patriotyczny wywołał powstanie kościuszkowskie, którego klęska „owocowała” – jak dla kogo – trzecim rozbiorem.
Stanisław August abdykował na rzecz Rosji i żywota dokonał w Petersburgu. Katarzyna II obiecała spłacić jego długi, co było niebagatelnym czynnikiem w nastawieniu króla do Rosji. A zostawił do zapłacenia czterdzieści milionów złotych polskich - roczny koszt utrzymania 120 tysięcznej armii.

Ostatni elekcyjny król Polski w opiniach zagranicznych dyplomatów to człowiek bez charakteru, użalający się nad sobą, nawet wybuchający często płaczem kabotyn. Wybił się ilością kochanek, czym górował nad słynnym Giacomo Casanovą, który w pamiętnikach przyznaje się do stu metres. Królowi Stasiowi historycy liczą mocno ponad trzysta.

A poważnie: na pewno pozostał po nim dorobek kulturalny epoki stanisławowskiej – na to nie szczędził pieniędzy i zachęt i gdyby panował w innym czasie w inaczej zorganizowanym kraju, to opinia potomnych o nim mogłaby być jednoznacznie pozytywna.

Objął tron całkowicie zdezorganizowanej Polski, gdzie magnaci nie tylko zmawiali się między sobą ale nawet podpisywali umowy międzynarodowe i bez zgody Rzeczpospolitej przystępowali do wojen, jak Sapiehowie do Wojny Północnej. Gdy wiedząc o trudnym położeniu Rosji w zbliżającej się kolejnej wojnie z Turcją Stanisław August zaprosił carycę w 1788 roku do Kaniowa, by tam przedstawić propozycję – udział Rzeczypospolitej po stronie Rosji za zgodę Katarzyny na reformy wewnętrzne - napotkał brak zainteresowania. Katarzyna wiedziała, że z hetmanami może to uzyskać bez króla.
Nie dać się strawić

Podobnie jak August III, Stanisław August nie miał żadnej władzy, ale w odróżnieniu od poprzednika czasem sprawdzał, czy ją ma. W jego czasach już było za późno – na Szkołę Rycerską, skuteczność patriotycznej literatury i Konstytucję 3 maja. Rozkład państwa nastąpił za Sasów, wtedy także urosły w siłę Prusy i Rosja czemu bezrządna, pozbawiona wojska Rzeczpospolita nie mogła przeciwdziałać. Wprawdzie aż trzy ościenne potęgi rozdrapały Rzeczpospolitą i – jak się mówi – siła złego na jednego, ale na przestrzeni XVIII wieku nie od początku były one tak silne i nie od początku działały w porozumieniu. Mało brakowało, a nie byłoby Prus. Wojska rosyjskie stały w Berlinie i tylko śmierć cesarzowej Elżbiety uratowała to państwo. Austria z Rosją miewały na pieńku na skutek intryg tureckich i francuskich. Rzeczpospolita nie mogła była takich okazji wykorzystywać. Formalnie, owszem, suwerenna, ale realnie od czasu Sejmu Niemego nie była podmiotem na arenie dziejów.

Oczywiście, że lepiej byłoby mieć za sąsiadów Szwajcarię, Zjednoczone Prowincje Niderlandów i Portugalię. Oni pewnie nie zdołaliby nas rozebrać i przygoda z fanatyzmem równości i egzaltacją demokratyczną mogłaby skończyć się lepiej. Ale było, jak było i egzamin narodowy był w wiadomym miejscu na mapie i o określonym czasie.

Gdy konfederaci barscy zwrócili się do Jeana Jacquesa Rousseau o zdanie na temat ustroju Rzeczypospolitej, ten w roku 1772, roku pierwszego rozbioru, opublikował traktat „Uwagi o rządzie polskim i jego projektowanej naprawie”, w którym - po analizie systemu popartej brakiem złudzeń co do natury sąsiadów Polski - stwierdził m.in., że jeżeli Polacy nie mogą zapobiec temu, żeby wrogowie połknęli ich w całości, to niech przynajmniej robią wszystko, żeby nie dać się strawić. I to się udało.

– Krzysztof Zwoliński

Przy pisaniu artykułu korzystałem z książki „Boże Igrzysko” Normana Daviesa.
Zdjęcie główne: Uchwalenie Konstytucji 3 Maja, mal.Kazimierz Wojniakowski, fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.