Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy
piątek,
9 lutego 2018
A gdyby tak wskrzesić Polskę pod berłem Habsburgów? Może nawet osobna dynastia? Polonofilski arcyksiążę Karol Stefan z Żywca jako jej założyciel?
W roku 1866 w Austrii powiał nowy wiatr polityczny . Wiadomo było, że idzie decentralizacja, autonomizacja ludów i konstytucja – pierwsza w państwach zaborczych.
Słowami z tytułu – „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy” – kończyli swój adres (petycję) do cesarza krakowscy konserwatyści zwani stańczykami, a adres uchwalił Sejm galicyjski stosunkiem głosów 88 do 40 przy dwóch wstrzymujących się.
Był to lojalizm czystej wody i jakkolwiek w wielu uszach – szczególnie w insurekcjonistycznej Kongresówce – mógł brzmieć podejrzanie, to po klęsce powstania styczniowego, jego krwawych ofiarach, konfiskacie przynajmniej czterech tysięcy majątków szlacheckich w Koronie i Litwie i po tysiącach zesłanych na Sybir oraz tysiącach wziętych na 25 lat w kamasze, nie był stanowczo głosem zdrady narodowej. To „stać chcemy” nie było bezwarunkowe. Konserwatyści wyczuli tendencje decentralizacyjne w monarchii austro-węgierskiej i umiejętnie z nich skorzystali.
Lojalni wobec cesarza Franciszka Józefa
Królestwo Galicji i Lodomerii, kraj koronny monarchii od lat 60. XIX wieku, było zarządzane przez Polaków, w administracji i szkolnictwie używano polskiego, a urząd namiestnika cesarskiego zawsze sprawował Polak. Rzecz nie do pomyślenia wtedy w Rosji i Prusach. W tej idylli pomiędzy Galicją i dworem wiedeńskim zgrzytało jedynie, gdy przypominano Najjaśniejszemu Panu, że Polacy mają aspiracje wykraczające poza galicyjską autonomię.
Franciszek Józef nawet gdyby chciał, to miał małe pole manewru. Stworzenie Austro – Węgro – Polski nie było na rękę bratankom Węgrom i braciom Czechom. A sięgnięcie po ziemie zaboru rosyjskiego to wojna z carem. O takiej wojnie zresztą wielu marzyło na długo przedtem, zanim stała się faktem.
Panujący w nieskończoność (68 lat), dobrotliwy i kochany przez swoje ludy Franciszek Józef nie zawsze taki był. Po Wiośnie Ludów tak szafował wyrokami śmierci, że zdumiał samego cara Mikołaja I. I wprowadził niemiecki do administracji i szkół w Galicji. Władza absolutna łagodnieje pod wpływem niesprzyjających okoliczności.
Przegrawszy w 1866 roku wojnę z Prusami o hegemonię w krajach niemieckich, dom habsburski musiał reformować państwo. Sprawić, że lojalność poddanych będzie miała głębsze motywacje, niż te wymuszone strachem i drobiazgowymi przepisami biurokratycznymi. Ponadto państwo musiało się modernizować, druga połowa XIX wieku miała swoje wyzwania i nie można już było, jak w 1846 roku, szachować patriotyczną szlachtę buntem chłopskim. W kraju miał panować spokój i tu ugodowi konserwatyści przydali się państwu, a państwo im odpłaciło hojnie, ale w ramach własnego interesu i bezpieczeństwa.
We Lwowie, stolicy Galicji, był parlament krajowy, oczywiście polski. Polscy posłowie odgrywali nie raz kluczową rolę w parlamencie w Wiedniu. Nawet przez pewien czas, wobec nieprzyjęcia mandatów przez Węgrów, to polskie głosy czyniły quorum. Polacy bywali ministrami monarchii, a Kazimierz Badeni, wieloletni namiestnik Galicji, przez dwa lata premierem. Musiał złożyć dymisję naraziwszy się austriackim Niemcom w Czechach, gdy wprowadził czeski do tamtejszej administracji. Co by nie mówić, podpory tronu.
Przez szczęśliwe z górą 50 lat polskość w zaborze austriackim się umacniała i krzepła w nieskrepowanym nauczaniu historii, rytmie narodowych rocznic i akademii. Co więcej, lojalni wobec tronu byli wszyscy: oprócz konserwatystów ludowcy, socjaliści i nawet galicyjski odłam endecji.
A gdyby tak wskrzesić Polskę pod berłem Habsburgów? Gdy już czuć było w powietrzu Wielką Wojnę, to marzenie zdawało się nabierać realnego kształtu. Może nawet osobna dynastia? Polonofilski arcyksiążę Karol Stefan z Żywca jako jej założyciel?
Franciszek Józef po rozpoczęciu wojny powiedział, że jest gotów zrzec się Galicji i Lodomerii na rzecz przyszłego, samodzielnego państwa polskiego, poszerzonego o ziemie zaboru rosyjskiego. Jeszcze dalej poszedł akt 5 listopada. Oficjalnie postawił sprawę polski na forum międzynarodowym po raz pierwszy od 1815 roku.
Nieufni wobec cesarza Wilhelma
Niestety, akt 5 listopada podpisał też drugi cesarz, Wilhelm II. A ani jego osoba, ani dokonania jego państwa w niszczeniu polskości nie mogły budzić większego zaufania nawet w najbardziej ugodowo nastawionych Polakach.
Ziemie zaboru pruskiego, a szczególnie Wielkie Księstwo Poznańskie, cieszyły się przez wiele lat sporą autonomią. Nie tak wielką, jaką dawała Królestwu kongresowemu jego Konstytucja, której nagminne łamanie przez Rosję doprowadziło do powstania listopadowego, ale jednak Polakom było tu początkowo lepiej nawet niż pod zaborem austriackim. Niestety, o ile wynik wojny Austrii z Prusami był korzystny dla Galicji, bo jej zaborca przegrał, to okazał się niekorzystny dla Wielkopolski i Pomorza, bo ich zaborca wygrał i począł umacniać niemczyznę na swoich kresach wschodnich.
Wygranie przez Prusy wojny francusko-pruskiej i zjednoczenie Niemiec sprawę polską jeszcze znacznie pogorszyły. Polacy nie zmagali się już tylko z nacjonalizmem pruskim, ale wszechniemieckim. Niemcy się unifikowały kulturowo i ideowo. Marchie wschodnie miały być tak samo niemieckie, jak inne części II Rzeszy, a może nawet bardziej. W szkołach, urzędach i życiu publicznym zapanował niemiecki, nawet na lekcjach religii.
Powstała Komisja Kolonizacyjna z początkowym budżetem 500 milionów marek i z zadaniem wykupywania ziemi z rąk polskich oraz sprzedawania ich Niemcom. Organizacja HaKaTa (nazwę tę utworzono od pierwszych liter nazwisk trzech szowinistów niemieckich) walczyła z kulturą polską i kościołem katolickim, poprzez wpływanie na rząd w Berlinie, by nie zboczył z antypolskiego kursu.
Paradoksalnie działania te przyczyniły się do umocnienia polskości na ziemiach zaboru pruskiego. Królestwo Prus mogło imponować sprawnością administracji i nowoczesnością stosunków społecznych. Postawiło na germanizację naturalną, rozłożoną w czasie, więc Polacy urodzeni pod zaborem zaczynali mieć podwójną tożsamość. Cesarstwo Zjednoczonych Niemiec odstręczało natomiast swą brutalnością i zacietrzewieniem nacjonalistycznym. O podwójnej tożsamości nie mogło być mowy. Tu my, tam oni.
Komisja Kolonizacyjna i specjalne dodatki do pensji Niemców pracujących na wschodzie nie odwróciły tendencji masowego powrotu w głąb Rzeszy. Od początku działania Komisji do wybuchu I wojny aż 3 miliony Niemców przeprowadziło się z dawnych ziem polskich w głąb ich kraju. Komisja zmuszona była kupować więcej ziemi od Niemców niż od Polaków, w nadziei sprzedania jej innym Niemcom, którzy jednak nie nadjeżdżali. Hałaśliwy i histeryczny nacjonalizm HaKaTy zaczął odstręczać nacjonalistów niemieckich nie zrzeszonych w tej organizacji i pogarszał opinię Cesarstwa w Europie.
Gdyby germanizacja szła drogą pruską – czyli powoli, systematycznie, z poszanowaniem prawa i godności germanizowanych –
mogłaby zajść znacznie dalej. Namiestnikiem w Księstwie Poznańskim był Polak, Karol Radziwiłł, niewątpliwy lojalista. Prusy imponowały, modernizowały i europeizowały dawne ziemie polskie.
Gdy wraz z nastaniem Cesarstwa Niemieckiego skasowano Księstwo, modernizacja stała się równoznaczna z likwidacją tożsamości i godności Polaków. W tym cesarstwie akty strzelistej lojalności, w rodzaju „Przy Tobie Najjaśniejszy Panie...”, nie spotkałyby się ze zrozumieniem rodaków, najdelikatniej mówiąc. Tych, którzy sprzedali ziemie Komisji nie przyjmowano w porządnych domach. Polacy żyli tak, by za bardzo nie podpaść i tylko tyle. We własnych kołach, wśród swoich.
Koniec złudzeń wobec cara Mikołaja
Można było stać przy Aleksandrze I i mieć złudzenia, jednocześnie czuć się dobrym Polakiem i być za takiego uważanym. Przynajmniej do roku 1824, procesu filomatów i filaretów, kiedy to książę Adam Jerzy Czartoryski złożył carowi swoją pierwszą dymisję. Ale potem wrócił.
Był doradcą cara na Kongresie Wiedeńskim, to on pisał Konstytucję Królestwa Kongresowego i zajmował w nim potem wysokie stanowiska. Książę był antynapoleoński, przyszłość Polski wiązał z Rosją, to pod berłem cara miała ponownie powstać ojczyzna. Za udział w cywilnym rządzie Królestwa podczas powstania listopadowego, Mikołaj I skazał go na karę śmierci. Książę, wyleczony z rosyjskich złudzeń, udał się na emigrację.
A zaczęło się tak pięknie. Gdy Katarzyna II zajęła po powstaniu kościuszkowskim dobra Czartoryskich, książę Adam Kazimierz posłał dwóch synów do Petersburga, aby uzyskali cofnięcie sekwestru. Starszy z nich, Adam Jerzy, na petersburskich salonach radził sobie doskonale. Zaprzyjaźnił się bardzo z następcą tronu Aleksandrem, a jeszcze bardziej z jego żoną, Elżbietą Aleksiejewną.
Gdy Wielka Księżna urodziła córkę zbyt podobną do przyjaciela, księcia Adama Jerzego posłano na dwa lata do Królestwa Sardynii jako ambasadora Rosji. Gdy plotki przycichły, wrócił. Przy carze Aleksandrze I pełnił funkcje zastępcy, potem ministra spraw zagranicznych Imperium i kuratora szkolnego wileńskiego okręgu naukowego (to jemu Uniwersytet Wileński i Liceum Krzemienieckie zawdzięczają swój poziom), członka Rady Państwa i Senatu. Reformował ustrój Rosji w duchu postępowym i liberalnym.
Ze swoim przyjacielem na tronie często rozmawiali jak sprawiedliwie urządzić Europę. Plan minimum to cała słowiańszczyzna pod berłem cara, plan maksimum księcia to silna i niepodległa Polska oparta o przyjazną Rosję. Okazało się, że lojalność to za mało. Mikołaj I, objąwszy tron po bezpotomnej śmierci Aleksandra I uznał, że takiego lojalnego Czartoryskiego, zaprzyjaźnionego z nieboszczykiem bratem, ale jednak Polaka, należy skrócić o głowę.
Po powstaniu listopadowym nie było już miejsca na lojalność wobec tronu i polskość zarazem. Margrabia Aleksander Wielopolski, namiestnik w polistopadowym Królestwie Polskim, był lojalnym wobec tronu Romanowów Polakiem do czasu, gdy w styczniu 1863 roku nie zarządził branki do wojska z list imiennych, na których znajdowało się kilkanaście tysięcy młodych patriotów. Granica akceptowalnego lojalizmu została przekroczona. Lojalizm przedstawiciela narodu podbitego jest jak chodzenie po linie. Czartoryski nie spadł, Wielopolski – tak i to na stronę obcej władzy.
Po powstaniu styczniowym 40 tysięcy Polaków zesłano na Sybir, dalsze 20 tysięcy poszło na 25 lat do wojska, z którego wrócili nieliczni. Ponad 2600 majątków w Koronie i ponad 1500 na Litwie uległo konfiskacie i zostało przekazanych rosyjskim oficerom i urzędnikom. Królestwo Polskie przestało istnieć. Zaczęła się intensywna rusyfikacja szkół i życia publicznego.
W przeciwieństwie do Cesarstwa Niemieckiego, w państwie carów do twierdzy lub na zesłanie można było trafić bez sądu. Oddech od prześladowań i rusyfikacji dawała korupcja i bałagan panujące w machinie administracyjnej Imperium. W tym zaborze także, jak w niemieckim, nikt nie deklarował „Przy Tobie...”. Lojalizm w Priwislińskim Kraju był zaledwie zgodą na wyrzeczenie się wszelkiej polityki i skupienie na pracy organicznej oraz pracy u podstaw. Tak mówiła prasa i dozwolone organizacje, ale ludzie musieli jakoś żyć.
Dla synów szlacheckich w Rosji były dwa rodzaje kariery: wojskowa i urzędnicza. Tysiące Polaków wstąpiło na te ścieżki. W całym okresie rozbiorów w armii carów było 119 generałów i prawie 20 tysięcy oficerów Polaków. Niebezpieczeństwo wynarodowienia było w Rosji większe niż w innych zaborach. Polacy byli rozrzuceni na bezkresnych przestrzeniach Imperium. Polaka w służbie carów często tysiące kilometrów dzieliły od innych Polaków.
Obce otoczenie i nacisk na przyjęcie prawosławia robiły swoje. Nieliczni zachowali polskość, przekazując ją dzieciom. To był inny, często pomijany w literaturze historycznej upływ krwi polskiej, oprócz powstań, zsyłek, więzień i egzekucji. Jeszcze dziś można spotkać w Rosji, nie tylko na Syberii, starszych ludzi, którzy pamiętają, że babcia modliła się po polsku.
Serwilizm skuteczny
Jak się w drugiej połowie XIX wieku okazało, Polacy z Galicji nie wyszli najgorzej na swoim „Przy Tobie Najjaśniejszy Panie stoimy i stać chcemy”. Może nawet najlepiej dla siebie i dla przyszłej Polski. Budzili zaufanie kół rządowych, które było niezbędne, by stworzyć drużyny strzeleckie i później – Legiony. Dla Józefa Piłsudskiego Polska pod berłem Habsburgów to też była dobra perspektywa – dla niego, oczywiście, na początek.
Mogący budzić niesmak serwilizm okazał się bardzo skuteczny w przetrwaniu i późniejszej walce, gdy okoliczności pozwoliły. Administrację nowo powstałej II RP trudno było sobie wyobrazić bez rzesz „galileuszy”, jak ich wtedy nazywano.
Romuald Traugutt pytany przez żonę o sens wywołania powstania styczniowego miał odpowiedzieć: „Nie wiem, czy był sens. Wiem, że był mus”. W Galicji tego musu nie było, nikt na przykład nie zastrzelił na rynku w Krakowie 200 pokojowych demonstrantów, jak to się stało na Placu Zamkowym w Warszawie. Stańczycy wprawdzie pokłonili się cesarzowi do ziemi, ale zdaje się, że wiedzieli komu i w jakich okolicznościach się kłaniają.
– Krzysztof Zwoliński