„Korona Królów” to nie podręcznik
piątek,
16 lutego 2018
W porównaniu z innymi filmami historycznymi, „Korona Królów” dość wiernie trzyma się znanych badaczom faktów. Warto jednak pamiętać, że nie zrealizowano jeszcze ani jednego obrazu w stu procentach oddającego istniejącą w przeszłości rzeczywistość. Serial o czasach piastowskich TVP pokazuje w dni powszednie o godz. 18:30, kolejne odcinki można oglądać także na vod.tvp.pl
Dyskusje toczące się ostatnio wokół serialu TVP „Korona Królów” oscylują po różnych orbitach – począwszy od politycznej (której w tym tekście analizować nie sposób), przez filmoznawcze, aż po historyczne. Te ostatnie wydają się być najciekawsze i najmniej oczywiste. Jak to bywa w wypadku filmów historycznych eksplodowała oczywiście wiedza mniej lub bardziej adekwatnych znawców epoki – pasjonatów którzy wykryją każdą nie pasującą okienna framugę, sztandar czy dywan.
Ich uwagi są zazwyczaj trafne, gdyż nie zrealizowano jeszcze ani jednego filmu w stu procentach oddającego istniejącą w przeszłości rzeczywistość. Jest to zresztą niemożliwe. Pojawia się tutaj zresztą pytanie czy ma to sens i czy jest konieczne? Film to wszak sztuka zupełnie odrębna. Z drugiej strony jednak bez filmów historycznych nie istnieje obecnie wiedza historyczna – całkowite nietrzymanie się reguł może więc doprowadzić do opłakanych skutków.
Nim dojdziemy do próby odpowiedzi na to pytanie – warto sięgnąć do przeszłości. I to nie tylko filmowej, ale i tej dalszej bo do historii sięgał i teatr na długo przed eksperymentem Braci Lumiere. Film tylko przejął wypróbowane wzorce inscenizacyjne i nadał im nowatorski wymiar techniczny.
Imperium Rzymskie padło ofiarą
Sięganie do historii oczywiście nie wynikało z fascynacji przeszłością i tego ze dzieje dostarczają nam gotowych opowieści, które w innym przypadku musielibyśmy sami stworzyć. Historia zazwyczaj była pretekstem do pokazywania sytuacji całkiem współczesnych, przykrywanych specjalnie patyną lub też legitymizacją dla tego co było robione obecnie.
Totalnym przykładem takiego zjawiska zwanego historycyzacją jest opera omnia Williama Szekspira. Dramaty i komedia wielkiego Williama dzieją sie w różnych epokach ale nikt się nie nigdy nie przejmował ani tym kto jakie nosi kostiumy ani wyglądam dekoracji.
Gdy po latach wkroczyło kino, zdarzały się adaptacje prawie wierne takie jak Lawrence’a Oliviera z lat czterdziestych ale ostatecznie współcześnie obowiązujący kanon wypracował Kenneth Branagh, który przenosił „Hamleta” (1996) do wieku XIX a w „Henryku V” (1989) przyodział Dereka Jacobiego w pomięty płaszcz z lat osiemdziesiątych.
Równolegle z umownością zaczęła się rozwijać sztuka dosłowności – przez długie lata przeznaczona głownie dla tzw. filmów monumentalnych, nie kojarzonych od razu ze sztuką wyższą. Niemniej oferowanie społeczeństwu odrobiny historii zazwyczaj dobrze się sprzedawało.
Zazwyczaj ofiarą padało Imperium Rzymskie. Nawet Hollywoodowi nigdy nie udało się wyśrubować standardów, które prędzej czy później okazywały się fikcją. Pomijając już to, że mówiono współczesnym angielskim (niejednokrotnie z różnymi akcentami), nigdy w pełni nie odtworzono ani Forum Romanum ani nawet wnętrza cesarskich pałaców.
W „Upadku Imperium Rzymskiego” (1961) Anthony’ego Manna – filmie splagiatowanym potem przez Ridleya Scotta w „Gladiatorze” (2001) – dopatrzono się w centrum Rzymu posągów i budowli zbudowanych półtora wieku po panowaniu Marka Aureliusza i Kommodusa – bohaterów filmu. Nie lepiej było w „Kleopatrze”.
Czy w Spychowie mówiono po góralsku?
Pierwszą próbą realizacji filmu zgodnie z wszelkimi zasadami była dopiero „Pasja” (2004) Mela Gibsona, ale i tam siadły umiejętności językowe aktorów próbujących mówić po łacinie czy aramejsku. Zresztą któż z nas naprawdę wie, jak wtedy mówiono? Technikę rejestracji dźwięku wynaleziono dopiero sto czterdzieści lat temu.
W kinie historycznym walka między dosłownością a umownością trwa. W wypadku filmów opowiadających o ostatnim stuleciu wszystko można dokładnie odtworzyć – jak w legendarnym serialu „The Crown” – ale ciężko zrobić to samo w wypadku filmów, których akcja dzieje się tysiąc czy dwa tysiące lat temu.
Polska tradycja to również stylizacja i historycyzacja. Zaczęło się od pisarzy. Sienkiewicz w „Krzyżakach” oparł się na gwarze góralskiej, choć wątpliwe jest, by tak mówiono w Spychowie czy Bogdańcu. Antoni Gołubiew w „Bolesławie Chrobrym” wprost przyznawał się do tego, że nikt z jego czasów dawnego języka by nie pojął, więc jedynie poddał współczesną polszczyznę archaizacji i stylizacji.
To samo tyczy się wielkich polskich filmów historycznych. „Krzyżacy” (1960) Aleksandra Forda to nic więcej, niż umowne wnętrza i stylizacja. Nawet w „Potopie” (1974) Jerzy Hoffman nie pozwolił sobie na przywołanie pełnej palety mowy dawnej Rzeczypospolitej – choć reminiscencji z pamiętnika imć pana Paska nie brakowało.
Każdy z tych filmów wzbudzał jednak gigantyczna dyskusję. W mniejszym stopniu polityczną, bo na to nie pozwoliłaby komunistyczna władza, ale dotyczącą akuratności oddania przeszłości. Prof. Stefan Kuczyński – konsultant „Krzyżaków” był odsądzany od czci i wiary ale to i tak nic w porównaniu z losem innego wybitnego historyka, Adama Kerstena – współautora scenariusza „Potopu” i odpowiedzialnego za jego stronę historyczną.
Znawcy dziejów nowożytnych krytykowali go tak bardzo ze poczuł się zmuszony do wydania specjalnej broszurki poświęconej swojej pracy przy filmie i tłumaczącej że film to nie to samo to monografia czy publikacja tekstu źródłowego. Książka jest do odnalezienia w niektórych bibliotekach – jej lektura przydałaby się co niektórym purystom nie rozumiejącym że film to film.
Pasikowski, Smarzowski i polityka
Najwięcej szczęścia miał Janusz Majewski i jego perfekcyjny serial „Królowa Bona” (1980) plus jego wersja szerokoekranowa – „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny”. Majewskiego zachowując podobieństwa do seriali BBC i perfekcyjną grę aktorów także zdecydował się na uwspółcześnienie języka i mentalności bohaterów.
Gdy po dwóch dekadach Hoffman zabrał się za kolejną część Trylogii, Polska była juz krajem wolnym i demokratycznym, skupiono się więc na dyskusji, jak wielkim zagrożeniem dla stosunków polsko-ukraińskich może być ekranizacja „Ogniem i Mieczem”. Także popularny „Czas Honoru” uniknął analizy historycznej, choć zmyślono tam większość okoliczności związanych z życiem niemieckiego gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera.