– Internauci piszą, że jestem dietetykiem wyrwanym z Oazy albo żartują, że przepisy podlewam kościelnym sosem. Mnie to nie przeszkadza. Jako chrześcijanin wiem, że błogosławieństwo ma wielki wpływ na nasze jedzenie i nie wstydzę się tego – mówi Marek Zaremba, dietoterapeuta, autor serii „Jaglany detoks”, który w nowej książce nawołuje do poszczenia.
TYGODNIK.TVP.PL: Poszukiwacze zdrowych diet oszaleli na punkcie kaszy, gdy na rynku pojawiły się pana książki o jaglanym detoksie. Można więc nazwać pana apologetą kaszy jaglanej w Polsce. Sprawdzał pan, o ile wzrosła u nas jej sprzedaż?
MAREK ZAREMBA: Akurat tego nie, ale biorąc pod uwagę to, że moje książki sprzedały się w setkach tysięcy egzemplarzy, to i popyt na kaszę jaglaną musiał znacznie wzrosnąć. Latem miałam współlokatorkę zachwyconą pana jaglanym detoksem. Sama pewnie zjadłam kilka kilogramów kaszy, koleżanka serwowała ją bowiem trzy razy dziennie. A może nawet częściej, bo okazało się, że w sprzedaży są już nawet ciasteczka jaglane…
(śmiech) I jak pani to przeżyła? Cóż, wreszcie nauczyłam się gotować kaszę jaglaną tak, żeby była nie tylko zjadliwa, ale nawet całkiem smaczna.
Kasza jaglana jest niezwykle wdzięcznym produktem, można z nią szaleć. Można ją dodawać do zup, przygotowywać z niej desery, ale niekoniecznie musimy ją jeść przez cały dzień. Do godz. 13 owszem, ale później już raczej nie – zwłaszcza jeśli ktoś chce stracić na wadze, wyszczuplić talię. Kasza jaglana jest bardzo energetyczna, to węglowodan z cukrem. Wieczorem, zamiast gotować kaszę, lepiej postawić na białka – rybę z warzywami, trochę tłuszczu.
Współczesny człowiek żyje w pędzie, w stresie kulturowym, więc tym bardziej potrzebuje cnoty umiarkowania. Dobrze jest wyhodować w sobie na nowo głód. Wielki Post jest idealnym polem bitwy, na którym możemy pokonać nasze pokusy.
W kościele katolickim rozpoczął się Wielki Post
O co w ogóle chodzi z tą kaszą jaglaną, co pan w niej widzi? Do niedawna była zupełnie zapomniana.
Nie wyważam tu żadnych otwartych drzwi. Jagła – bo tak ją kiedyś nazywano – była popularna w kuchni staropolskiej. Pojawiała się zarówno na stołach szlacheckich, jak i chłopskich, u biedoty. Dzisiejszy renesans kaszy jaglanej wynika z tego, że zawiera ona wiele prozdrowotnych właściwości. Po pierwsze jest zasadotwórcza w procesie trawienia. Po drugie, jak na produkt roślinny, ma dużo białka. A po trzecie jest bezglutenowa. Dzięki temu jest odpowiedzią na bolączki naszych czasów. Dziś większość z nas ma zakwaszony organizm, cierpi na nietolerancje pokarmowe i zjada zbyt dużo białka zwierzęcego. Temat chorób z przemęczenia, przejedzenia został już wyczerpany. Czas mówić o konkretnym lekarstwie, o środkach, które mogą nam pomóc. Kasza jaglana idealnie wpasowuje się w kuchnię detoksykacyjną. A pan, popularyzując kaszę jaglaną, wpisuje się w modę – żeby nie powiedzieć: paranoję – na dietę bezglutenową. Dziś już nawet producenci wódek informują na butelkach, że to produkt „gluten free”.
Wcale nie jestem przekonany, że dieta bezglutenowa jest konieczna. Za to okresowy detoks z kaszą jaglaną jest bardzo prozdrowotny. Żyjemy w klimacie umiarkowanym, mamy wiele chłodnych dni, więc potrzebujemy dostosowanych do tego produktów. A kasza jaglana wybiega temu naprzeciw, ponieważ jest ciepła w procesie trawienia i neutralna, szczególnie kiedy ją uprażymy. Daje nam poczucie komfortu. Jeśli zjemy ją na śniadanie, będziemy się dobrze czuć. Bardzo długo uwalnia bowiem węglowodany złożone, dostarcza sporo fajnej energii, a jest lekkostrawna, łatwo dostępna i tania.
Post i detoks to droga do uzdrowienia naszej wewnętrznej harmonii. Wybory żywieniowe będą klarowne, nie popadniemy w obsesje, przestaniemy uprawiać kult jedzenia. Dziś jest ono złotym cielcem naszego życia.
Zaleca pan siedmio- czy nawet czternastodniowe oczyszczanie organizmu za pomocą kaszy jaglanej, ale co potem? Co po oczyszczeniu jeść, na jaką dietę się zdecydować?
Przede wszystkim nie należy popadać w obsesję, tylko pamiętać, że najlepszą drogą jest umiarkowanie. Bowiem wybierając dietę cały dzień myślimy tylko o tym, co zjeść, kiedy i z kim. To niebezpieczne, męczące i właśnie obsesyjne. Przeskakujemy z diety na dietę, to kolejny problem.
Współczesny człowiek żyje w pędzie, w stresie kulturowym, więc tym bardziej potrzebuje cnoty umiarkowania. Dobrze jest pielęgnować, a wręcz wyhodować w sobie na nowo głód. Nam się dziś wydaje, że jak już jesteśmy choć trochę głodni, to musimy zaraz coś zjeść, nasycić się, żeby z tego głodu nie umrzeć. Szybko więc czymś zapychamy żołądek. Tymczasem ważną rzeczą jest to, żeby nie podjadać, zachować czterogodzinne odstępy między posiłkami. Przekonamy się, że organizm zwiększa wtedy trawienie, przyswajanie. To jest trudny proces, ale jego owoce są zawsze wspaniałe. Staniemy się radosnymi ludźmi, którzy jedzenie traktują jak paliwo, a nie jak największą przyjemność w życiu. Żadna dieta cud, tylko jeść mniej?
Dbajmy o jakość spożywanych składników, ale także ograniczajmy je. Na talerzach mamy za dużo produktów, łączymy je niewłaściwie. Nawet zakupy są coraz bardziej skomplikowane, bo mamy za duży wybór w sklepach. Czytamy opasłe tomiska o odżywianiu, a tak naprawdę popełniamy mnóstwo dietetycznych błędów. Post i detoks, o których piszę w moich książkach, to droga do uzdrowienia przede wszystkim naszej wewnętrznej harmonii, dyscypliny. Wtedy wybory żywieniowe będą bardziej klarowne, nie popadniemy w obsesje, przestaniemy uprawiać kult jedzenia i stawiać go w centrum. Dziś jest ono złotym cielcem naszego życia.
Nie jesteśmy tylko workiem bez dna, do którego wrzucamy jedzenie. Jesteśmy czymś więcej, mamy w sobie ducha, a odporność pochodzi właśnie z ducha, nie z brzucha.
Mamy nie skupiać się zbytnio na jedzeniu? Dziwne stwierdzenie, jak na dietetyka. Ze wszystkich stron jesteśmy atakowani poradami co jeść, co jest zdrowe, co szkodzi. Programy kulinarne to żelazny punkt telewizyjnych ramówek, blogerki czy trenerki fitness bombardują nas swoimi przepisami na Facebooku i Instagramie. Sam pan prowadzi blog z przepisami.
Może się to pani wydać zaskakujące, ale im bardziej koncentrujemy się na jedzeniu, tym więcej mamy chorób. Dzisiaj więcej osób umiera z powodu przejedzenia niż niedożywienia, pokazują to dane statystyczne z całego świata. Warto przyjąć to z pokorą. Mój jaglany detoks stał się niezwykle popularny dlatego, że teraz łatwiej kogoś skłonić do 7 – 14 dni diety detoksykacyjnej, zachęcić do rezygnacji z czegoś na krótki czas, niż przekonywać go do jakiejś nowej diety cud, która zaraz wykończy go psychicznie. Dziedziny, w których się specjalizuję – medycyna naturalna i klasztorna, dieta św. Hildegardy z Bingen – od średniowiecza wpajają nam, że nie jesteśmy tylko workiem bez dna, do którego wrzucamy jedzenie. Jesteśmy czymś więcej, mamy w sobie ducha, a odporność pochodzi właśnie z ducha, nie z brzucha.
To co Marek Zaremba wkłada do koszyka, kiedy idzie na zakupy?
Trzy podstawowe filary zdrowia to: sezonowość, subtelność i harmonia. Kupuję to, co akurat w danym sezonie jest naturalnie dostępne. Niestety ów cykl natury został zaburzony przez eksport produktów, ale przecież wiemy, że maliny i jeżyny dostępne są latem a nie zimą, śliwki późnym latem i wczesną jesienią, zaś seler i w ogóle warzywa korzenne najświeższe są jesienią, ale podobnie jak zboża możemy je przechowywać przez cały rok.
Sezonowość to też dostosowanie produktów do potrzeb organizmu w danej porze roku. Latem potrzebujemy mniej mięsa, zimą więcej, bo ono ogrzewa organizm.
Subtelność to z kolei coś, czego nie można zmierzyć, ale można odczuć w organizmie. Jeżeli jesteśmy wychłodzeni, ciągle jest nam zimno, to nie spożywamy produktów, które dodatkowo nas chłodzą. Odstawiamy jogurty, sery, surowe owoce, bo one wychładzają organizm. Jeśli ktoś jest rozpalony, rozgrzany, ma nadciśnienie, jest wybuchowy, to odwrotnie – powinien schładzać organizm. Sok owocowy zimą nie będzie dla niego zły. Świadome zakupy polegają więc na tym, by wsłuchać się w indywidualny kod metaboliczny. 10 różnych osób może potrzebować 10 zupełnie różnych diet.
Harmonia polega natomiast na tym, by nie popadać w skrajności. Dzisiaj zewsząd słyszymy komunikaty, by kupować coraz więcej i jeść, a jednocześnie proponuje się nam coraz to nowe produkty farmakologiczne, suplementy, produkty odżywcze, które mają nas obronić przed konsekwencjami tego kupowania i jedzenia. To jest szaleństwo. Kupujmy z głową i czytajmy etykiety.
Post to duchowa pustynia, na której oddajemy się całkowicie Bogu. To On uzdrawia nasze słabości, wady, lęki, utrapienia, trudne relacje z najbliższymi, brak cierpliwości, oszczędności.
Zwraca pan uwagę na to, żeby w kuchni mieć tylko produkty ekologiczne, bio, z certyfikowanych gospodarstw?
Myślenie, że trzeba kupować tylko takie produkty, prowadzi do uzależnienia od tak zwanej zdrowej żywności. Jeżeli ktoś jest przekonany, że przeżyje życie tylko i wyłącznie na żywności ekologicznej, to we współczesnych czasach będzie miał duży problem emocjonalny. Owszem, szukam lokalnych produktów, jeżdżę na targowisko, często kupuję bezpośrednio od rolników, ale zaopatruje się także w supermarketach. Starajmy się polować na dobre jedzenie, ale bez przesady.
Marek Zaremba z książką „Boży skalpel. Uzdrowienie postem”. Fot. Wydawnictwo Esprit
To co pan mówi jest dziwne, bo przecież teraz właśnie stosujemy diety, jesteśmy fit, wege, bio, gluten free, GMO free. A pan wyciąga z lamusa dawno zapomniany zwyczaj: post. To słowo pojawia się także w tytule pana najnowszej książki „Boży skalpel. Uzdrowienie postem”, w której nie ma żadnego przepisu, tylko relacja z pana czterdziestodniowego poszczenia o chlebie, wodzie, kaszy jaglanej czy gotowanych ziarnach orkiszu. Coś się panu pomyliło?
Rzeczywiście, post został kompletnie wyparty, uważany jest wręcz za dietetyczną herezję. Nawet w kulturach chrześcijańskich rozpowszechniło się przekonanie, że post nie jest nam potrzebny, że mamy czasy miłosierdzia, a człowiek może być spokojny o swoje zbawienie, bo Bóg jest miłosierny. Uważam, że takie twierdzenia to daleko posunięta przesada.
W książce „Boży skalpel” piszę o tym, że jest nieprzyjaciel, któremu zależy na naszym cierpieniu, na tym żebyśmy chorowali. Dlatego ważne jest by powrócić do kultury postu opartej na Ewangelii. Jesteśmy właśnie u progu czterdziestodniowego postu, który przypomina nam o tym, że Pan Jezus był kuszony na pustyni. Pierwsze kuszenie dotyczyło zamiany kamienia w chleb i Stwórca przypomniał nam, że Słowo Boże jest ważniejsze od doczesności, od chleba.
Staram się zachęcić czytelnika do walki o cnotę umiarkowania, do tego, by do diety nie dodawać nowych produktów, tylko je odejmować. Nie chodzi mi też wyłącznie o jedzenie, ale o całe nasze życie, wady, takie jak pycha, próżność, kult ciała, który współcześnie stał się wręcz przekleństwem. Człowiek zatraca się w tym całkowicie, stara się tylko dogodzić ciału i zapomina o Tym, który nas stworzył. Post daje wyjątkową sposobność do tego, by uporządkować te przestrzenie naszego życia.
Post uporządkował moje życie wewnętrzne, otworzył mi serce na wiele niezwykłych rzeczy, których byłem nieświadomy.
I teraz część czytelników zastanawia się, czy to jest wywiad z dietetykiem, czy może z kaznodzieją. W książkach często odwołuje się pan do Boga, dzieli własnymi refleksjami, opowiada o osobistym doświadczeniu modlitwy. Zastanawiam się, czy odniosły one czytelniczy sukces pomimo tych religijnych nawiązań, czy właśnie z ich powodu.
Przyzwyczaiłem się już do hejtu na ten temat. Internauci piszą, że jestem dietetykiem wyrwanym z Oazy albo żartują, że przepisy podlewam kościelnym sosem. Mnie to nie przeszkadza. Jako chrześcijanin wiem, że błogosławieństwo ma wielki wpływ na nasze jedzenie i nie wstydzę się tego. To, że moje książki sprzedały się w setkach tysięcy egzemplarzy pokazuje mi, że czytelnik poszukuje także wartości. Ewangelia polega na ciągłym nawracaniu się. Chrześcijanin, który podąża właściwą drogą wie, że post to nie jest ani zwykły głód, ani dyscyplina sportu, tylko miejsce spotkania z Bogiem. Relacja z Bogiem jest pełna pokoju i miłości, czego dzisiaj, w stresie kulturowym, najbardziej nam brakuje. Przykuwamy się do talerza, stale zastanawiamy się, co na nim położyć, a tak naprawdę chodzi o to, żebyśmy mieli w sercu więcej pokoju i radości. Post doskonale wychodzi tym pragnieniom naprzeciw.
W „Bożym skalpelu” opisuje pan 40 postnych dni, ale nie odbytych z rzędu, tylko rozłożonych na 10 miesięcy. Dlaczego?
Chcąc odnowić kulturę postu doszedłem do wniosku, że nie przekonam do tego czytelnika, jeśli sam nie przejdę tej drogi. W naszych czasach nie ma jednak ani sensu, ani możliwości zamknięcia się na 40 dni, wzorem Pana Jezusa, który przebywał tyle czasu na pustyni. Wystarczą nam cierpienia, jakie mamy na co dzień, po co szukać kolejnych problemów.
Post ma leczyć nasze życie. Rozłożenie go na 10 miesięcy – średnio dzień postu wypadał mi jeden w tygodniu – sprawia, że praktyka ta staje się dostępna dla każdego.
Post jest i dla wątłego, i dla silnego. Dla biegacza i dla tego, kto nie uprawia sportu. Nie jest czymś odległym, bo miarą postu jest to, aby odkryć go w sobie samym. Dojść do tego, na jaki post mnie stać. Zastanowić się, czy poszukuję relacji z Bogiem, pokoju, miłości, czy tyko chcę przelecieć przez życie na zasadach, jakie dyktuje nam współczesny świat.
Dzięki prowadzeniu dziennika postu przekonałem się, że uporządkował on moje życie wewnętrzne, otworzył mi serce na wiele niezwykłych rzeczy, których byłem nieświadomy. Odkąd poszczę dzieci mówią, że stałem się lepszym tatą. To najlepsze świadectwo. Podzieliłem książkę na część teoretyczną – przypominającą o tradycji postu w polskiej kulturze, czym post jest i dlaczego to nie jest pusty głód – oraz praktyczną, w której dzielę się moimi przeżyciami z 40 dni poszczenia.
Podczas postu dzieje się w nas coś fantastycznego, ożywia się coś, co było głęboko ukryte. Gniew, który miota naszym życiem zanika, zaczynamy mówić mniej, a słuchać więcej. Odkrywamy, że musimy dzielić się miłością, a nie spełniać swe zachcianki.
Mam jednak wrażenie, że w tym dzienniku postu pokazuje pan jakieś życie idealne. Ma pan czas na poranny marszobieg, wycieczkę w góry, mszę świętą, różaniec. Kto ma takie życie? Kto może sobie na taki luksus pozwolić?
Jakby się pani wczytała w mój dziennik, to zobaczyłaby pani, że opisuje on ultra mocne życie: jest tam praca, wyjazdy, konferencje. Nawet podczas wakacji pościłem. Chciałem pokazać czytelnikowi, że pościłem w każdej mojej normalnej sytuacji życiowej. To nie jest nic luksusowego.
Post ma to do siebie, że nie jest łatwo go podjąć. Potrzebna jest wiara i modlitwa, o łaskę trzeba prosić samego Boga. Wtedy jest łatwiej, przychodzi motywacja, jakiś pierwiastek Boży, który dotyka tych struktur, które chcemy leczyć, bo ostatecznie to Pan Bóg jest lekarzem.
Post to duchowa pustynia, na której oddajemy się całkowicie Bogu. To On uzdrawia nasze słabości, wady, lęki, utrapienia, trudne relacje z najbliższymi, brak cierpliwości, oszczędności. W mojej książce pokazuję jak postem można uzdrowić te obszary naszego życia, których naprawić nie potrafi nawet ultranowoczesny coaching. Okazuje się, że taka prosta, pokutna, ascetyczna forma może pomóc nam w zrealizowaniu naszych najskrytszych marzeń. W książce utyskuje pan na to, że mamy nie tylko nadmiar jedzenia, ale i bodźców, informacji, fantastycznych gadżetów, na które bierzemy kolejne kredyty. Proponowany przez pana post ma być też postem od dóbr tego świata?
To jest efekt uboczny postu. Zaczynamy dostrzegać, że ta próżność nie daje nam szczęścia. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, wręcz uzależnieni od tego, ale sercem poszukujemy zupełnie innego życia. W dniu postu, szczególnie po południu, kiedy zwalnia metabolizm, zauważamy, że dzieje się w nas coś fantastycznego, ożywia się coś co było głęboko ukryte. Gniew, który miota naszym życiem zanika, zaczynamy mówić mniej, a słuchać więcej, stajemy się bardziej uważni. Post ma wiele twarzy, to podróż do głębi siebie, która pozwala nam odkryć, że musimy żyć na zewnątrz, dzielić się miłością, zwracać uwagę na ludzi, którzy są w potrzebie. A nie wyłącznie od rana do wieczora spełniać swoje zachcianki.
W dniu postu czuję się nasycony, nie myślę o tysiącach ciasteczek, kawek, herbatek. I jestem szczęśliwy, ponieważ otwieram moje serce na działanie Boga.
Powiedzmy, że przekonał mnie pan do postu. Jak się do niego przygotować od strony praktycznej? Kupić termos i zapas ziarna do gotowania?
Zacząć trzeba od spisania na kartce intencji, poszukać wad, z którymi sobie nie radzimy. Być może mamy problem z relacjami w rodzinie, brakuje nam miłości, poczucia pokoju, cierpliwości… Kiedy to sobie spiszemy będzie nam łatwiej uświadomić sobie, że Wielki Post, czy też post podejmowany w ciągu całego roku, może być dla nas wielkim lekarstwem, jeśli nasze problemy przepracujemy ze Stwórcą, a nie samemu. Często jest tak, że robiąc wciąż to samo spodziewamy się innych efektów. Post radykalnie może to zmienić. A spożywcza strona przygotowań do postu?
Od strony dietetycznej, ziemskiej, doczesnej trzeba pamiętać o tym, o czym już wspominałem: jeśli ktoś, komu jest ciągle zimno, podejmuje post wczesną wiosną – a na przełomie zimy i wiosny wypada właśnie Wielki Post – to powinien pościć na ciepłej zupie postnej, albo na ugotowanym ziarnie, które można nosić w termosie. Ktoś, kto jest typem gorącym, może rozpocząć od chleba i w termosie mieć dobry napar, albo po prostu pić wodę.
Lęk przed głodem jest większy niż sam głód. To jest bariera, którą musimy pokonać. Dlatego najlepiej by osoba, która nigdy w życiu nie pościła, zaczęła tak jak podaje Stary Testament: zrezygnowała z kolacji i pościła do następnej kolacji. Następny post takiej osoby może być całodzienny, od śniadania do śniadania.
Ja najczęściej zaczynam dzień postu od kaszy jaglanej albo orkiszowej. Zalewam takie ugotowane ziarno wrzątkiem, dodaję trochę tłuszczu kokosowego, szczyptę gałki muszkatołowej lub oregano. Zjadam dwie, trzy miseczki takiej kaszy dziennie. Kiedy poszczę w okresie jesienno-zimowym robię sobie postne, czyli warzywne zupy. Ze względu na to, że mam chorobę autoagresywną Hashimoto, mój organizm jest bardziej wychłodzony i muszę dostosować do tego post. W dniu postu czuję się nasycony, nie myślę o tysiącach ciasteczek, kawek, herbatek. I jestem szczęśliwy, ponieważ otwieram moje serce na działanie Boga.
W mojej kuchni korzystam raczej z mąki orkiszowej, ale jem bez problemu także produkty z pszenicy. Nie roztrząsam tego. Błogosławię i idę dalej.
Można zacząć pana jaglany detoks, nawet zdecydować się – wzorem pana – na post raz w tygodniu, ale najtrudniej zwalczyć tęsknotę za jedzeniowymi przyjemnościami. Prawda jest taka, że dietetycy wyklęli najsmaczniejsze wytwory sztuki kulinarnej.
Nie ma co popadać w obsesję. Sam jem czasem pizzę, mięso, słodycze – tyle że wszystko z umiarem. Uczestnicząc w konferencjach na całym świecie jem bardzo różne rzeczy i nie mam z tym żadnych problemów. Przez to, że poszczę, że żyję w dyscyplinie, mój organizm jest przygotowany na każdy rodzaj jedzenia, trawi wszystko bez problemu i do tego trzeba dążyć. Pszenicę też pan je? To biedne zboże zostało wyrzucone z jadłospisów nie tylko przez dietetyczny establishment, ale też przez św. Hildegardę z Bingen, a pan jest przecież terapeutą I stopnia jej medycyny.
Św. Hildegarda jako jedno z najlepszych, prozdrowotnych zbóż wymienia orkisz, a orkisz to przecież praźródło pszenicy. Pszenica jest dzisiaj o tyle problematyczna, że to ziarno w ciągu ostatnich 50-60 lat w znacznym stopniu zmodyfikowano genetycznie. Nie chodzi o to, że pszenica jest a priori zła dla naszego zdrowia. Wśród członków ludu Hunzów, żyjącego w zachodnich Himalajach, średnia długość życia przekracza 100 lat, a do dzisiaj podstawą ich diety jest pszenica. To wyklucza rozpowszechnioną teorię o złej pszenicy. Nietolerancja, nadwrażliwości pokarmowe łączone z pszenicą wynikają z tego, że po pierwsze ziarno jest – jak wspomniałem – bardzo zmodyfikowane, a po drugie współczesny człowiek je bardzo dużo przetworzonych produktów, więc organizm nie jest w stanie dobrze na to wszystko zareagować. W mojej kuchni korzystam raczej z mąki orkiszowej, ale jem bez problemu także produkty z pszenicy. Nie roztrząsam tego. Błogosławię i idę dalej.
Nie możemy dopuścić do tego, żeby dieta podzieliła ludzi na lepszych i gorszych, na roślinożerców i jaskiniowców. To są obsesje dietetyczne.
W tłusty czwartek zjadł pan pszennego pączka?
W tłusty czwartek zawsze zjadam pączka, a nawet dwa. Z radością czekam na ten dzień. Tradycja jest ważna, pozwala nam się zjednoczyć. Nie możemy dopuścić do tego, żeby dieta podzieliła ludzi na lepszych i gorszych, na roślinożerców i jaskiniowców. To są obsesje dietetyczne. W „Bożym skalpelu” piszę, że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że za tym stoi wielki nieprzyjaciel człowieka, kusiciel. Wielki Post jest idealnym polem bitwy, na którym możemy pokonać nasze pokusy. Pokusa sama w sobie nie jest grzechem, ale obżarstwo, obsesje dietetyczne, to już jest grzech. Z tym trzeba walczyć. Czyli pączek i do boju?
Właśnie tak. Kto uczynił zadość tradycji i zjadł pączka, teraz może przystąpić do postu. – rozmawiała Agnieszka Niewińska
Tygodnik TVPPolub nas
Marek Zaremba jest dietoterapeutą, specjalistą medycyny komórkowej oraz terapeutą I stopnia medycyny św. Hildegardy. Od kilku lat prowadzi warsztaty kulinarne w akademii kulinarnej Gotuj Zdrowo oraz praktykę dietoterapii. Jest autorem bestsellerowych książek – m.in. tryptyku o kaszy jaglanej: „Jaglany detoks”, „Jaglany detoks. Kolejny krok”, „Jaglany detoks dla biegaczy”. W lutym ukazała się jego nowa książka „Boży skalpel. Uzdrowienie postem”.
Zdjęcie główne: Jagłą to kasza z łuskanego ziarna prosa zwyczajnego. Na zdjęciu ziarna prosa w drewnianych łyżkach. Fot. Shutterstock