Co ważne, prawie nigdy nie ma w tym wszystkim wielkiej historiozofii, wizji na miarę historycznych narracji Wajdy, Królikiewicza, Żuławskiego - mamy tu perspektywę niejako z dołu, z pozycji przeciętnego, zwykłego człowieka, przez swą uczciwość nie do końca ogarniającego krzywdę jaka mu się dzieje, lecz dzięki temu uzyskującego najwyższy diapazon człowieczeństwa - wymiar ofiary za innych.
To dowód, że nie ma „dwóch Antonich Krauze": jednego „politycznego", drugiego „apolitycznego". To jest jedno i to samo głęboko ludzkie kino, odważne nie tylko przez chęć odsłaniania politycznych i społecznych mechanizmów wpływających na życie jednostek, ale przez nadanie mu - w jego zwykłym, szarym przeciętnym wymiarze - kształtu wyjątkowości i niepowtarzalności. Jakby w samej egzystencji człowieka tkwił jej sens, zaś w jej gwałtownym przerwaniu - nadrzędny mityczny wymiar.
Outsider
Z pewnością filmami, w których obie perspektywy - ta „polityczna" i ta „ludzka" najlepiej zostały połączone, były dokumenty, które Krauze realizował z powodzeniem przez całe życie. Portretował luminarzy polskiej kultury i sztuki - od Wisławy Szymborskiej, przez Janusza Morgensterna, środowisko „Piwnicy pod Baranami", aż po wspaniałych bohaterów polskiej historii - jak poeci-żołnierze: Baczyński, Gajcy, Stroiński, Trzebiński i Bojarski walczący, i oddający swe życie, w czas II wojny światowej („Do potomnego”, 2004).
Ale i w tu Antoni Krauze szukał wspólnego mianownika między ludźmi - ukazując wyjątkowość każdego człowieka, bez względu na to, czy jego życie (i twórczość) zostało uhonorowane laurami, czy też jest ono jedynie wyrazem świadomego przeżywania egzystencji. Dla przykładu przywołajmy Franciszka Adamiaka - krakowskiego krawca, bohatera filmu „Życie wewnętrzne, czyli hobby” (1998) - żołnierza AK, więźnia niemieckich lagrów, który z potrzeby serca tworzy malowidła dokumentujące życie i Holocaust polskich Żydów.
Mówią, że „jaki człowiek, takie pismo". Kino Antoniego Krauzego było jak on sam: szczere, głęboko ludzkie, melancholijne, a zarazem inteligentne i dowcipne. Przede wszystkim jednak odważne - w oddaniu sprawiedliwości, człowieczeństwa, tragizmu (nie w epickim, lecz w kameralnym wydaniu) ludzkiego życia.
Często taka postawa, skazuje człowieka, artystę, na pozostanie outsiderem. Pamiętam, jak na festiwalu w Gdyni podczas którego prezentowano „Smoleńsk” reżyser siedział samotnie przy stoliku w hotelowej restauracji. Choć bar hotelu „Gdynia" pełen był filmowców, którzy roili się przy sąsiednich stolikach, nikt nie podszedł do sędziwego reżysera, by przynajmniej powiedzieć mu „dzień dobry, panie Antoni". Przez chwilę wydawało mi się, że widzę pierwszą scenę starych filmów Krauzego, „Mety”, „Monidła” - oto uczciwy, prawy człowiek w zakłamanym świecie konformizmu i pozorów.
– Piotr Kletowski