Zemsta córki i odzyskany honor. Granatowy patriota
piątek,
2 marca 2018
Podpułkownika Aleksandra Reszczyńskiego „osądziła” bojówka prosowieckiej Gwardii Ludowej, która włamała się do jego domu, uwięziła żonę i córkę. Wyrok śmierci wykonano o brzasku, strzałem z pistoletu w tył głowy. Tak zginął komendant główny Polskiej Policji Generalnego Gubernatorstwa, współpracownik Armii Krajowej. 5 marca mija 75 lat od jego śmierci.
Czwartego marca 1943 roku wypadał Tłusty Czwartek. Była już noc, gdy przed domem przy ulicy Krasińskiego 4 w Warszawie zatrzymało się auto osobowe. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna z teczką pod pachą oraz paczką owiniętą szpagatem w dłoni. Zanim szofer odjechał upewnił się, że pasażer wszedł do bramy i następnie – do klatki schodowej. To był ppłk. Reszczyński w ostatnich chwilach swego życia.
Dalszy ciąg wydarzeń znamy z dwóch źródeł. Relacji córki oficera Hanny Reszczyńskiej oraz raportu dowódcy bojówki Gwardii Ludowej Franciszka Bartoszka ps. „Jacek”. Wraz z trzema podkomendnymi (spośród nich rozszyfrowano tylko Zygmunta Bobowskiego) tuż przed wybiciem godziny policyjnej dostał się do mieszkania zajmowanego przez rodziną Reszczyńskich, udając pracowników gazowni czy też elektrowni. Cztery kobiety przebywające w lokum – matka, teściowa i córka Reszczyńskiego oraz służąca – zostały skrępowane, po czym zamknięte w spiżarni.
Policjanta, obezwładnionego jeszcze na schodach, wprowadzono do pokoju i tu odbył się wielogodzinny „sąd” nad nim. Wyrok śmierci wykonano o brzasku. Następnie napastnicy opuścili mieszkanie, zabierając co wartościowsze przedmioty.
Ppłk. Reszczyński zginął dokładnie w trzecią rocznicę podpisania przez Józefa Stalina dokumentu umożliwiającego eksterminację polskich jeńców. Czy katem był „Jacek”, czy też zrzucił to zadanie na któregoś z podwładnych? Ktokolwiek nacisnął cyngiel, wykonał strzał jak zawodowiec. Przyłożył lufę pistoletu do potylicy ofiary. Pocisk pozostał w głowie denata. Krwi było stosunkowo mało. Być może, by stłumić huk, strzelano przed poduszkę, bowiem obok ciała leżała rozpruta pościel.
Malowani krwią
Bartoszek, późniejszy „Jacek”, w latach 30. podczas studiów w stołecznej Akademii Sztuk Pięknych związał się z mocno lewicującym środowiskiem plastycznym. Uchodził za obiecującego twórcę (czego dowodzą otrzymane stypendia naukowe na studia we Włoszech i Francji). Utrzymywał się z pędzla oraz posady przewodnika po Muzeum Narodowym.
Był typem bojownika. Rozbrajał i zabijał Niemców. Rozkręcał tory, wykolejając w ten sposób niemieckie transporty wiozące posiłki na front wschodni. Organizował zamachy na lokale Nur für Deutsche (tylko dla Niemców). W akcjach zbrojnych często towarzyszył mu Zygmunt Bobowski, uczelniany kolega relegowany z ASP za komunizowanie. Obaj należeli do grupy artystycznej Czapka Frygijska, powstałej z inicjatywy Komunistycznej Partii Polski. Jej członkami byli też przyszli koryfeusze socrealizmu: Helena i Juliusz Krajewscy oraz Mieczysław Berman.
Bartoszek i Bobowski przeżyli Reszczyńskiego o niespełna dwa miesiące. Ich śmierć wciąż upamiętnia tablica wmurowana w ścianę kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu. Zginęli 14 maja 1943 roku podczas karkołomnego napadu na znajdujący się tam bank „Społem”, sąsiadujący – przez jezdnię – z gmachem Komendy Policji.
Tropy z przeszłości
Formalnie GL zlikwidowała ppłk. Reszczyńskiego za kolaborację z Niemcami. Ale wiadomo, że podpadł on komunistom już przed II wojną światową, w II RP, uczestnicząc w tłumieniu protestów robotniczych w Krakowie wiosną 1936 roku. Policja otworzyła ogień do pracowników okupujących zakłady Semperit, zginęło 10 robotników, kilkadziesiąt osób – w tym policjantów – zostało rannych. Wydarzenia te mocno wpłynęły na postrzeganie sanacji przez lewicę. Bobowski obserwował potem proces uczestników zamieszek z ław dla publiczności.
Jesienią 1939 roku Reszczyński uniknął niewoli sowieckiej i nie trafił do bezimiennego grobu w Katyniu. Jednak likwidacja takich jak on była jednym z celów Gwardii Ludowej, zbrojnego ramienia Polskiej Partii Robotniczej, politycznej ekspozytury Sowietów.
Ciekawe jest to, że mocodawca specgrupy, powojenny komendant Milicji Obywatelskiej Franciszek Jóźwiak, chciał za młodu wstąpić do policji państwowej, lecz go nie przyjęto. Miało to miejsce w latach 20. w Lublinie, gdzie wówczas służył Reszczyński.
Nie wiadomo, czy się zetknęli, ale to właśnie towarzysz „Witold” zlecił Bartoszkowi akcję przy Krasińskiego 4. Pisze o tym we wspomnieniach Józef Światło, dowodząc, iż Jóźwiak wysłał też Bartoszka na pewną śmierć w nieprzygotowanym skoku na bank, ponieważ ten był kochankiem jego żony Heddy.
Dwa powody
Można domniemywać, iż Reszczyński nie zignorował w grudniu 1939 roku odezwy Generalnego Gubernatora Hansa Franka, powołującej policjantów RP do służby władzom okupacyjnym, z dwóch powodów: osobistego i ideowego.
Niestawienie się na to wezwanie groziło śmiercią, a podpułkownik był podobno zbyt odpowiedzialny, by zostawić rodzinę samej sobie. Miał niepracującą żonę i małoletnią córkę, więc mógł się obawiać o ich los. Bezpodstawnie, jak się okazało, gdyż wdowa Marta – poetka i osoba nieszczególnie praktyczna – poradziła sobie po jego śmierci nadzwyczaj dobrze.
Co do powodów ideowych, to oficer zapewne sądził, że bardziej przyda się ojczyźnie żywy, nawet z przyklejoną etykietką kolaboranta, niż jako martwy bohater.
Był jednym z trzech dowódców policji granatowej w Generalnym Gubernatorstwie i losy każdego z nich potoczyły się tragicznie. Następca Reszczyńskiego, Franciszek Przymusiński, mimo silnych powiązań z Niemcami, okazał się patriotą. Po Powstaniu Warszawskim nadal usiłował być policjantem (w Łowiczu), przez co skończył w gułagu. Zresztą dojechał tam już martwy – zmarł w transporcie zesłańców. Zaś poprzednik Reszczyńskiego, Marian Kozielewski, nawiasem mówiąc starszy brat Jana Karskiego, znalazł się w jednym z pierwszych transportów do Auschwitz, wyszedł stamtąd i dalej funkcjonował w konspiracji. Po wojnie musiał uciekać z Polski. Pracował w USA jako lokaj i nocny stróż. Nie mogł pogodzić się w losem uchodźcy. Popełnił samobójstwo.
Londyński werdykt
Hanna Reszczyńska pragnęła pomścić ojca. Podczas wojny była za młoda, aby działać w konspiracji. Kiedy już osiągnęła pełnoletność, przystała do Żołnierzy Wyklętych. Wzięła udział w zamachu na agenta bezpieki. Pełniła rolę przynęty. Akcja się nie powiodła. Zamachowców aresztowano, trzech stracono. Dla Hanny prokurator zażądał kary śmierci. Dostała 10 lat. Ułaskawił ją Bolesław Bierut za wstawiennictwem Juliusza Osterwy.