Palili kurę, a popiół wcierali sobie w ciało. Rzucali czary. Wciskali fetysze w murawę...
piątek,23 marca 2018
Udostępnij:
Ich kontynentalny czempionat jest starszy od mistrzostw Europy, a rozgrywki pełne są magii, zabobonów i talizmanów. Choć mają wybitnych piłkarzy, na mundialach nie potrafią dojść do fazy medalowej. Mowa o Afryce, gdzie otoczka futbolu zaskakuje jak nigdzie indziej. Czy kadrze Adama Nawałki – która na MŚ 2018 w Rosji zagra z Senegalem, a podczas przygotowań, 23 marca, przegrała 0:1 z Nigerią – przeszkodzą czary? Transmisje meczów w Telewizji Polskiej.
Reprezentacja Polski wraca na mundial po 12 latach przerwy. Kibice są głodni sukcesu, bo pamiętają jeszcze Euro 2016, gdzie podopieczni trenera Nawałki byli bliscy strefy medalowej. Z turnieju odpadli dopiero po rzutach karnych w ćwierćfinale z Portugalią.
Wyjątkowy rywal
To już jednak historia, a sztab kadry rozpoczął przygotowania do mistrzostw świata w Rosji. Pierwszy sparingowy rywal to Nigeria. Przeciwnik wyjątkowy, bo Polacy rzadko rywalizują z zespołami afrykańskimi. Ostatni raz jesienią 2012 roku, gdy na Stadionie Narodowym w Warszawie pokonaliśmy towarzysko 1:0 Republikę Południowej Afryki.
Dość powiedzieć, że w XXI wieku ledwie pięciokrotnie potykaliśmy się z reprezentantami Czarnego Lądu – zawsze w spotkaniach towarzyskich – a w całej historii polskiej kadry takich meczów było tylko 19. Najczęściej naprzeciw biało-czerwonych stawali Marokańczycy – 5 razy. Z Nigerią nigdy jeszcze się nie spotkaliśmy.
Piątka na dzień dobry
Na pierwsze w ogóle spotkanie z przedstawicielem Afryki polscy kibice czekali aż do 1960 roku, gdy na igrzyskach olimpijskich w Rzymie zmierzyliśmy się z Tunezją. Biało-czerwoni roznieśli rywali aż 6:1. Pięć bramek zdobył Ernest Pol (legenda Legii Warszawa i Górnika Zabrze, który w reprezentacji strzelił 39 bramek) i był to pierwszy taki przypadek w dziejach polskiej piłki. Była to też pierwsza wygrana Polski w meczu na neutralnym stadionie. Niestety na rzymskich igrzyskach jedyna.
Już dwa lata później Polska pierwszy raz zagrała na Czarnym Lądzie: w Casablance pokonała 3:1 Maroko. Ciekawostką jest to, że wcześniej nasza drużyna występowała tylko w Europie i Azji. Dopiero w 1966 roku zaprezentowała się premierowo w Ameryce Południowej, a w 1973 roku – w Ameryce Północnej. Jeszcze nigdy biało-czerwoni nie grali w Oceanii.
Mundialowe bitwy
Starsi kibice pamiętają zapewne przede wszystkim trzy starcia polsko-afrykańskie – wszystkie mundialowe. Najpierw, w 1978 roku, w Argentynie mierzyła się z Tunezją kadra Jacka Gmocha. Po świetnym meczu otwarcia MŚ i bezbramkowym remisie z broniącymi tytułu Niemcami – gdzie w zgodnej opinii fachowców to my byliśmy bliżej zwycięstwa – wszyscy liczyli, że dużo niżej notowani Tunezyjczycy zostaną przez biało-czerwonych rozgromieni.
Tak się nie stało, ale dzięki bramce niezawodnego Grzegorza Laty (króla strzelców poprzedniego mundialu, który w kadrze rozegrał 100 meczów i trafiał 45 razy, a potem został m.in. prezesem PZPN) udało się wygrać 1:0 i jest to do tej pory... jedyne zwycięstwo Polaków z zespołem z Czarnego Lądu na MŚ.
Choć wszyscy mieli wówczas apetyty na medal, to Polacy odpadli wcześniej. Skończyło się na zajęciu miejsc 5-8. Dziś byłby to wielki sukces, wtedy przyjęto to z ogromnym rozczarowaniem.
Nerwowy remis
W 1982 roku, na MŚ w Hiszpanii, po remisie 0:0 z Kamerunem (pierwszy mecz z tym rywalem) zrobiło się bardzo nerwowo, a media zaczęły mocno krytykować zespół trenera Antoniego Piechniczka.
We wcześniejszym starciu z Włochami również gole nie padły i pojawiło się ryzyko, że nasi zawodnicy nie wyjdą z grupy. Wszyscy jednak wiemy, co nastąpiło potem: Polacy wrzucili drugi bieg i w ostatnim meczu pierwszej fazy pokonali 5:1 Peru, a potem dotarli do III miejsca na świecie!
Znów bez goli
Cztery lata później w Meksyku kadra Piechniczka znów zagrała z reprezentantem Afryki. Tym razem było to Maroko, z którym zaczynaliśmy też wcześniej meksykańską przygodę. Niestety, mecz znów skończył się bez goli, a Polska – choć wyszła z grupy – zaraz potem odpadła z turnieju i na ponowną grę na nim czekała aż 16 lat.
Od tego czasu spotykamy się z Afrykańczykami sporadycznie i tylko towarzysko.
Tygodnik TVPPolub nas
Zaś afrykańskie drużyny, choć w światowej hierarchii wspinają się dość powoli, to jednak systematycznie robią postępy. O miłości Czarnego Lądu do futbolu niech świadczy fakt, że pierwsze kontynentalne mistrzostwa, czyli słynny dziś Puchar Narodów Afryki, zorganizowano już w 1957 roku, czyli trzy lata przed pierwszymi mistrzostwami Europy!
Trzech uczestników
Czempionat był wyjątkowy, bo wzięły w nim udział tylko trzy zespoły: Egipt, Sudan (gospodarz) i Etiopia. Były to zarazem trzy z czterech krajów, które chwilę wcześniej założyły Afrykańską Federację Piłkarską. Czwartym była Republika Południowej Afryki, którą jednak w ostatniej chwili wykluczono ze zmagań z powodu rasistowskiej polityki apartheidu.
Tym samym Etiopia znalazła się w finale bez rozegrania choćby jednego meczu, a w jedynym półfinale Egipt pokonał 2:1 Sudan. Finał okazał się popisem Egipcjan, którzy 4:0 rozbili Etiopczyków.
Egipski snajper
Bohaterem turnieju został niejaki Ad-Diba, a właściwie Mohamed Diab Al-Attar, który strzelił w sumie pięć goli, z czego cztery w finale!
Egipcjanin grał w kadrze przez 10 lat, byłą z nią dwukrotnie na igrzyskach olimpijskich w Londynie (1948) i Helsinkach (1952), a po zakończeniu kariery piłkarskiej został cenionym sędzią międzynarodowym. W 2007 roku został uznany za jednego z 200 największych afrykańskich piłkarzy. Zmarł w 2016 roku, mając 89 lat.
Ogółem do 2017 roku rozegrano już 31 edycji Pucharu Narodów Afryki, z reguły odbywały się co dwa lata. Siedem razy z triumfu cieszyli się Egipcjanie, pięć razy Kameruńczycy, a cztery razy zawodnicy z Ghany.
Sam turniej zyskiwał coraz większą popularność na świecie, bo w najlepszych europejskich klubach grało coraz więcej piłkarzy z Czarnego Lądu. Ale też dlatego, że sama otoczka zmagań należała zawsze do bardzo oryginalnych i niepowtarzalnych. Bo czy jest inny turniej piłkarski na świecie, gdzie polityka miesza się tak bardzo ze sportem, piłkarze często strajkują i domagają się premii, a wokół boisk chodzą... szamani.
Czarownicy w ostatnim czasie nie nie mają zresztą łatwo, bo władze Afrykańskiej Federacji Piłkarskiej krzywym okiem patrzą na magię. Według działaczy, wiara w szamańskie sztuczki ośmiesza sam puchar, więc od 2002 roku zespoły mają zakaz zabierania na turnieje oficjalnych „doradców” od spraw czarów.
A tych miewały w swoich sztabach nie tylko dość egzotyczne reprezentacje Mali, czy Burkina Faso, ale też m.in. Wybrzeża Kości Słoniowej i Nigerii. Bywało, że czarownicy byli nawet na ławkach rezerwowych obok trenerów!
Talizman w polu karnym
A o ich popisach na PNA bywało głośno, jak choćby w 2000 roku, podczas meczu Nigerii z Senegalem, rozgrywanym w nigeryjskim Lagos. Na początku gry gola zdobył Senegalczyk, niejaki Khalilou Fadiga (występował m.in. w belgijskim Club Brugge i francuskim Auxerre) i długo wydawało się, że współgospodarze turnieju (z Ghaną) przegrają i odpadną z rozgrywek.
Wówczas na murawę wbiegł jeden z nigeryjskich działaczy, pognał co sił na pole karne Senegalu i... coś z niego wykopał. Był to talizman, tzw. fetysz, czyli obiekt z nadprzyrodzoną mocą.
Nigeryjczyka szybko usunięto z placu gry, ale jego czyn okazał się przełomowy dla losów spotkania, bo Nigeria nagle zdobyła gola, w dogrywce kolejnego i awansowała dalej! Ponoć wcześniej nie mogła trafić do bramki rywali, bo tej strzegł ów talizman. Czary nie pomogły jednak Nigeryjczykom wygrać całego turnieju i ostatecznie zajęli czwarte miejsce.
Czary bramkarza
Głośno było też o Senegalu w 2002 roku. Bramkarz tej drużyny, Tony Sylva, długo cieszył się mianem niepokonanego w PNA, gola nie potrafili mu strzelić piłkarze Egiptu, Tunezji, Zambii ani Ghany. Udało się to dopiero Nigeryjczykowi, tuż przed końcem meczu półfinałowego.
Rywale byli pewni, że ta siła bramkarza nie wzięła się znikąd. Podobno przed jednym ze spotkań widziano Sylvę, jak trenuje z jednym z szamanów. Ten miał czymś wysmarować jego bramkę, przez co była ona „zaczarowana”.
Spore kontrowersje towarzyszyły również awansowi Rwandy do PNA w 2004 roku. W eliminacjach zwycięzca grupy walczył m.in. z Ugandą. W obydwu meczach na ustach wszystkich był Mohammed Moshi – golkiper Rwandy.
Awantura przez talizman
W zremisowanym bezbramkowo starciu u siebie, w trakcie spotkania obsypał czymś bramkę i zakopał talizman w polu karnym. Doszło do potężnej awantury, goście odmówili dalszej gry, a mecz wznowiono dopiero, gdy asystent arbitra odkopał tajemniczy przedmiot.
Do kontrowersji doszło też w rewanżu, wygranym sensacyjnie przez gości 1:0. Tu bramkarz również dziwnie się zachowywał, zaś rywale oskarżyli go o... praktyki satanistyczne i rzucanie czarów. Rwanda awansowała mimo to na turniej, jednak nie wyszła z grupy.
Często sami piłkarze próbują pomóc swojemu szczęściu i odprawiają różne obrzędy. Potrafią wysmarować się „magicznym” proszkiem, przynieść na stadion zęby słonia, czy używać grzebienia ze szczeciny jeżozwierza.
Popiół z kury
– Czary to afrykańska tradycja i element kultury – mówił przed laty w wywiadach Henryk Kasperczak, jeden z najbardziej cenionych trenerów w Afryce. – Nie każdy w nie wierzy, ale te przeróżne obrzędy dodają motywacji wszystkim. Mnie, jako trenerowi, czarownicy nigdy nie przeszkadzali – dodał.
Jak mówił, i jego zawodnicy starali się sobie pomóc w magiczny sposób. Bywało, że spalali kurę, a popiół wcierali sobie w ciało.
Sam Kasperczak zna afrykańską piłkę jak mało kto. W latach 90. dwukrotnie stawał ze swoimi drużynami na podium Pucharu Narodów Afryki. W 1994 roku zajął trzecie miejsce z reprezentacją Wybrzeża Kości Słoniowej, a w 1996 został wicemistrzem Afryki z Tunezją. Z kolei w 2002 roku również pokazał się z dobrej strony, bo z niedocenianą i nisko notowaną kadrą Mali wywalczył 4. miejsce.
Dwie porażki i do domu
Trenował też Tunezyjczyków do mundialu we Francji, w 1998 roku, gdzie wprowadził „Orły Kartaginy” po 20 latach przerwy. Niestety, po porażkach 0:2 z Anglią i 0:1 z Kolumbią został zwolniony i nie dane mu było dotrwać do trzeciego meczu grupowego, co dużo mówi o afrykańskich działaczach.
I choć piłka afrykańska rośnie w siłę, a piłkarze z Czarnego Lądu są gwiazdami pierwszego formatu, to na mistrzostwach świata reprezentacje z tego kontynentu nie mogą jakoś odegrać wiodącej roli. Choć ostatnio udawało im się dochodzić do ćwierćfinałów.
Pół wieku czekania
Pierwszy raz zespół afrykański pokazał się na mundialu już w 1934 roku, we Włoszech. Był to Egipt, który przegrał jednak w pierwszej rundzie 2:4 z Węgrami. Bohaterem całego kraju został Abdulrahman Fawzi, strzelec obydwu bramek – pierwszych afrykańskich na MŚ! Karierę zakończył w 1947 roku, potem był cenionym trenerem i działaczem. Co ciekawe, Egipt wrócił na mundial dopiero po 56 latach, gdy turniej znów rozegrano w Italii.
Przedwojenny start Egiptu był jednorazowym wyskokiem piłki z Czarnego Lądu, bo na kolejny awans kontynent ten czekał aż do 1970 roku, gdy na MŚ w Meksyku zagrało Maroko.
Reprezentacja z północy kontynentu wstydu nie przyniosła. Długo prowadziła z Niemcami, by ulec nieznacznie 1:2, potem zremisowała 1:1 z Bułgarią i przegrała 0:3 z Peru. Od tamtego momentu już zawsze Afryka ma swojego przedstawiciela na MŚ.
Od 1982 były to dwie drużyny, w 1994 roku – trzy, a od 1998 – pięć drużyn. Jedynie w 2010 roku, gdy czempionat rozegrano po raz pierwszy i jedyny w Afryce – w RPA – wzięło w nim udział sześć afrykańskich reprezentacji.
Kameruński sen
Do tej pory najdalej w MŚ afrykańskie zespoły docierały do ćwierćfinałów. Jako pierwszy sztuki tej dokonał Kamerun w 1990 roku, we Włoszech. Mundial zaczął od trzęsienia ziemi, bo od triumfu 1:0 nad Argentyną. Potem przyszła wygrana 2:1 z Rumunią i porażka ze Związkiem Radzieckim 0:4, gdy zespół był już pewny awansu.
W 1/8 finału Kameruńczycy okazali się lepsi od Kolumbii. Wygrali 2:1,a oba gole w dogrywce strzelił Roger Milla – bodaj pierwszy afrykański piłkarz, który urósł do gwiazdy znanej na całym świecie.
I choć w ćwierćfinale „Nieposkromione Lwy” przegrały po zaciętej grze i dogrywce 2:3 z Anglią (do 83. minuty prowadziły 2:1), to i tak drużynę okrzyknięto rewelacją mistrzostw. A na ustach wszystkich był Milla.
Światowa Millomania
Ten piłkarz pierwszy raz wystąpił na mundialu w 1982 roku i grał m.in. przeciw Polsce. W 1990 roku miał już 38 lat! Został najstarszym strzelcem bramki na MŚ, ale nie powiedział wtedy ostatniego słowa, bo pojechał także na kolejne MŚ, w 1994 roku. Jak łatwo policzyć miał wtedy 42 lata. I choć Kamerun nie powtórzył sukcesów z Włoch – tym razem przegrał z Rosją i Brazylią oraz zremisował ze Szwecją, to jednak Milla strzelił Rosjanom gola i pobił swój własny rekord!
Tytuł najstarszego zawodnika w historii MŚ zabrał mu dopiero kolumbijski bramkarz Faryd Mondragón w 2014 roku, w Brazylii. Zawodnik zagrał kilka minut przeciw Japonii w ostatnim meczu grupowym swojej reprezentacji, mając 43 lata.
W 2002 roku do ćwierćfinału awansował Senegal, a w 2010 roku udało się to Ghanie.
Na poprzednim mundialu żadna afrykańska drużyna nie zaszła tak daleko, ale pobity został inny rekord. Pierwszy raz bowiem aż dwa zespoły z Czarnego Lądu jednocześnie wyszły ze swoich grup do 1/8 finału. Były to Algieria i Nigeria.
Czy podczas MŚ w Rosji znów zaskoczy nas jakiś afrykański zespół? Oby nie był to Senegal, z którym spotkają się polscy piłkarze...
– Piotr Wilczarek
* Pisząc tekst korzystałem z książki „Afryka gola! Futbol i codzienność” Michała Zichlarza oraz albumu „Biało-czerwoni 1921-2018” Andrzeja Gowarzewskiego.
Zdjęcie główne: Kibice Senegalu przed meczem z Polską na mundialu 2018. Fot. PAP/EPA.