Po polsku w Izraelu. Emigracja pomarcowa chętniej wyrzekała się polskości, niż Żydzi, którzy wyjechali z Polski po 1956 roku
piątek,
6 kwietnia 2018
Nie znali z domu jidisz ani hebrajskiego. Po polsku mówili, pisali i myśleli i choć z różnych powodów przestali Polskę uznawać za swoją ojczyznę, to polski pozostał ich ojczystym językiem. W sobotnie wieczory w ich dzielnicach była kiełbasa, wódka i nie rzadko „Góralu, czy ci nie żal”.
Szacuje się, że wojnę przetrwało około 350 tysięcy polskich Żydów, z czego większość na terenach Związku Radzieckiego. Tuż po wojnie Polskę opuściło ok. 150 tysięcy do 1947 roku i jeszcze jakieś 30 tysięcy do roku 1949. Polska była dla nich cmentarzem, złym wspomnieniem, miejscem, gdzie po Zagładzie nie mogli się odnaleźć. Powracający ze wschodu nie spotykali krewnych i znajomych, tego świata, który zginął bezpowrotnie.
Kiedy nowy ustrój się ustabilizował, czyli po roku 1949, z Polski nie mógł emigrować nikt. Trwało to do 1956 roku, kiedy do władzy powrócił Władysław Gomułka i na jakiś czas odkręcono śrubę we wszystkich dziedzinach życia - uchylono też szlabany graniczne. Do Izraela wyjechało wtedy ponad 50 tysięcy Żydów.
W latach 1956 – 58 każdy, kto chciał mógł wyjechać, a Izrael chętnie przybyszów przyjmował - co nie było takie łatwe tuż po wojnie, bo do 1948 roku Palestyną zarządzali Brytyjczycy, którzy jak mogli ograniczali przyjazdy Żydów, aby uniknąć konfliktów z Arabami.
Analfabeci z wyższym wykształceniem
Alija - tak w Izraelu nazywa się napływ Żydów - gomułkowska (czyli ta z okresu początków rządów Gomułki w Polsce po roku 1956) różniła się od wszystkich innych fal emigracyjnych z Polski do Izraela. W krótkim czasie przyjechała z Polski bardzo duża grupa ludzi.
Powojenna fala wychodźców z Polski, choć większa, była bardziej rozłożona w czasie i z powodu stanowiska władz brytyjskich musiała w znaczącym procencie rozjechać się po świecie. Ważniejsze od „uderzeniowego” charakteru aliji gomułkowskiej było jednak to, że 30% przybyszów z PRL było pracownikami umysłowymi oraz inteligencją pracującą.
Nie znali z domu jidisz ani hebrajskiego. Po polsku mówili, pisali i myśleli i choć z różnych powodów przestali Polskę uznawać za swoją ojczyznę, to polski pozostał ich ojczystym językiem. Mogli opuścić Polskę, gorzej było z polskim, bo języka, w którym człowiekowi w dzieciństwie odkrywa się świat się nie wybiera.
Jak określiła tę grupę, a raczej sytuację, w jakiej się znaleźli Maria Lewińska, dziennikarka i pisarka, byli w Izraelu analfabetami z wyższym wykształceniem. W Polsce byli inteligencją i urzędnikami, w Izraelu byli jak niemowlęta, bezradni, gdy próbowali i musieli zrobić choćby krok poza swoje środowisko.
Hebrajski nie przypomina żadnego języka europejskiego, a żydowskość w religii, obyczaju i kulturze zostawili za sobą już dawno ich rodzice jeszcze w starym kraju. Maria Lewińska wspomina, jak było w Polsce: „Nie obchodziliśmy świąt. Polskie były nie nasze, a nasze nie wiedzieliśmy kiedy są”. Wielu z czasem osiągnęło biegłość w hebrajskim, inni poprawność. Prawdziwymi Izraelczykami – także językowo – zostały dopiero ich dzieci.
Latami trwała nauka nowego kraju i języka, a ci, o których mówimy, owe 30% z aliji gomułkowskiej (czyli tych, którzy opuścili Polskę w latach 1956-58), byli przyzwyczajeni do codziennego obcowania ze słowem pisanym. Musieli mieć swoją prasę i swoje książki. Chcieli wiedzieć, co się dzieje w ich nowym kraju, starym kraju i na świecie. Czekały na nich rożne efemeryczne i małonakładowe wydawnictwa po polsku i jeden prawdziwy dziennik, założony przez tych, którzy przyjechali po wojnie.
Księgarz z Drohobycza
Mówiąc o tym dzienniku trzeba podać dwa tytuły: „Nowiny Izraelskie” i „Nowiny Poranne”.
Władze Izraela chcąc jak najszybciej integrować przybyszy z różnych stron nie pozwalały na wydawanie gazety codziennej w języku innym, niż hebrajski. W związku z tym jedne „Nowiny” wychodziły w dni nieparzyste, inne w parzyste pod tą samą redakcją.
Przybysze z aliji gomułkowskiej założyli swój „Kurier Powszechny” i po dwóch latach powstał dziennik „Nowiny Kurier”, który udało się już pod tą nazwą wydawać codziennie. Nie wypada, ale warto wspomnieć, że polska ulica w Tel – Awiwie nazywała swoją gazetę w skrócie k..winami.
Tyleż wulgarne, co protekcjonalnie swojskie i pieszczotliwe. Emigranci z łaski Gomułki przechodzili w obszar hebrajszczyzny i wymierali, a mimo to „Nowiny Kurier” dopiero w 1992 roku musiał przekształcić się w tygodnik i w takiej formie dotrwał do roku 2009, gdy ostatecznie przestał istnieć.
W 1982 wyszedł ostatni numer „Przeglądu” magazynu literackiego obecnego na rynku izraelskim 33 lata. Nie wychodzą już „Akcenty” almanach literacki z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Nie istnieje już także inny almanach, „Kontury”, wydawany przez Związek Autorów Piszących po Polsku w Izraelu, który docierał do czterech bibliotek uniwersyteckich w Polsce.
Przestały już wychodzić w Izraelu ostatnie książki pisane po polsku i „skończyła się w Izraelu przygoda polszczyzny”, jak podsumował zjawisko zamieszkały w Tel – Awiwie Ryszard Loew, redaktor, pisarz, bibliograf, wydawca – człowiek instytucja dla literatury polskiej w Izraelu. Ostatni pisarze piszący po polsku w Izraelu starają się wydawać w wydawnictwach polskich, bo tu jest czytelnik.
Instytucją w prawdziwym znaczeniu tego słowa była założona w 1958 roku księgarnia Edmunda i Ady Neusteinów przy ulicy Allenby w Tel- Awiwie. Edmund Neustein księgarskiego fachu nauczył się jeszcze w Drohobyczu, gdzie – nawiasem mówiąc - jednym z jego nauczycieli gimnazjalnych był Bruno Schulz. Pan Edmund dopóki to było możliwe sprowadzał wszystkie nowości z Polski i w swojej ofercie mógł konkurować z księgarniami w starym kraju.
Po wojnie sześciodniowej, gdy PRL zerwał stosunki z Izraelem, sprowadzał nadal - przez Londyn i Amsterdam. Umiał sprowadzić wszystko w krótkim czasie. Ale lokal w pasażu podziemnym przy Allenby był nie tylko księgarnią. Był to salon literacki i miejsce, gdzie się spotykają ludzie, którzy się nie widzieli latami, albo poznawali się u Neusteina. Nieocenione miejsce życia literackiego i życia społecznego polskich Żydów w Izraelu.
Jaki przystojny Żyd…
To, co po polsku powstało w Izraelu jest literaturą polską, bo ta jest jedna i niepodzielna. Co oczywiste nie jest literaturą krajową, ale także nie jest literaturą emigracyjną, a tylko do tych dwóch rodzajów literatury polskiej jesteśmy przyzwyczajeni. O przybyszach do Izraela mówi się potocznie „emigracja”, którą w rzeczywistości nie są. Nie przyjechali tu na jakiś czas, aby gdy warunki polityczne lub ekonomiczne w kraju się poprawią do niego wrócić. Oni w chwili wyjazdu już wiedzieli, że to na stałe.
Dlaczego wyjechali?
Ci słabo zasymilowani i akulturowani do polskości chcieli być w swoim otoczeniu. W Polsce po wojnie nie było już żydowskich dzielnic w miastach, a pamięć Zagłady kładła się cieniem na codzienność. Ci, którzy zostali w stalinowskim PRL-u, bo nie chcieli przekraczać zielonych granic, a może nie uważali tych trudów za potrzebne, bo liczyli na komunistyczny internacjonalizm, bardzo szybko się pakowali po dojściu Gomułki do władzy.
Jedni mieli dość życia w systemie, gdzie w prawdzie antysemityzm był zabroniony, ale wiele z tego, co potrzebne do normalnego życia także było zabronione. Inni coraz gorzej czuli się w Polsce, gdzie stanowili coraz bardziej folklorystyczne enklawy mówiących w jidisz rzemieślników i robotników rozlokowanych w kilku małych miastach na Dolnym Śląsku.
Motywacja do emigracji osób określanych (w kategoryzującym wszystko i wszystkich PRL-u) jako pracownicy umysłowi oraz inteligencja pracująca nie była taka sama dla wszystkich. Ci, którzy czynnie budowali ten system obawiali się pogorszenia swojej sytuacji życiowej i może jakichś rozliczeń.
Najbardziej zasłużeni dla poprzedniej odsłony komunizmu tracili stanowiska. Większość naturalnie nie pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa, milicji i w wojsku ani na eksponowanych stanowiskach partyjnych, ale coraz powszechniejsze wskazywanie na Żydów jako na winnych terroru stalinowskiego odczuwali wszyscy
Ojciec Renaty Jabłońskiej, poetki i autorki opowiadań, inżynier, usłyszał za sobą na ulicy w Łodzi: „Popatrz jaki przystojny Żyd”. Niby coś miłego. Po powrocie do domu powiedział rodzinie: „wyjeżdżamy!”. Zapewne nie tylko pan inżynier zapragnął żyć w miejscu, gdzie się jest tylko przystojnym, grubym, chudym, wysokim, niskim, bez tego słowa na „Ż”.
Głód polskiego słowa
Emigracja 1968 roku czuła i czuje się nadal wyrzucona z kraju. Emigracja 1956 wyjechała dobrowolnie, pomimo otaczającej ich nieprzychylnej atmosfery postalinowskiej. Wszyscy z tej aliji mówią, że chcieli wyjechać, emigranci marcowi, że musieli wyjechać. Ci z marca 1968 roku, to najczęściej przynajmniej trzecie zasymilowane pokolenie, Ci z 1956 dopiero drugie.
O ile paradoksalnie bardziej oddaleni od tradycji żydowskiej „marcowi” chcieli jak najszybciej wtopić się w Izrael i unikali kontaktu z polskością, to alija po październiku 1956 związki sentymentalne ze starym krajem pielęgnowała. W sobotnie wieczory w „Gomułkowie” (jak nazwano Ramat-Awiw, przedmieście Tel-Awiwu licznie zamieszkałe przez polskich Żydów) brydż, kiełbasa, wódka i nie rzadko „Góralu, czy ci nie żal”.
Henryk Szafir, jeden z ostatnich redaktorów naczelnych „Nowin Kuriera”, sam emigrant marcowy, mówi, że w aliji 1956 był o wiele większy głód polskiego słowa, niż w jego środowisku. Musiało być także wielkie pragnienie wyrażenia swoich doświadczeń, skoro w Izraelu po polsku debiutowali literacko dorośli ludzie, którzy w Polsce nie opublikowali ani słowa.
Wydano tu setki książek, nie tylko wspomnieniowych, które najprawdopodobniej nie ukazały by się w starym kraju. I niekoniecznie z powodu cenzury. To sytuacja opuszczenia wszystkiego, co się znało, wyjechania z siebie jakby na inną planetę – Izrael to nie Szwecja – stworzyła dla wielu ciśnienie, zmusiła ich do tego, aby pisać. Wyrazić to jeszcze jedno niecodzienne doświadczenie, może o jedno za dużo, aby przejść nad nim do porządku dziennego.
Ci najlepsi literacko pisaliby pewnie i w Polsce, i rzeczywiście po 1989 roku zostali w Polsce zauważeni, wydaniami, nagrodami, wieczorami autorskimi. Renata Jabłońska pisze wiersze i opowiadania oniryczne. Pytana, gdzie się najlepiej czuje w Polsce czy w Izraelu, odpowiada – w samolocie. To żart, ale bez tego zawieszenia pomiędzy kulturami jej twórczość na pewno byłaby inna.
Na przemiał
Nie znani w PRL-u, przynajmniej oficjalnie, bo wielu drukowały polskie wydawnictwa emigracyjne z paryską „Kulturą” na czele, Leo Lipski, Miriam Akavia, Ida Fink, Irit Amiel, Natan Gross czy Aleksander Klugman mieszczą się w grupie autorów najlepiej piszących po polsku po wojnie. Pomimo otwarcia na świat Polski po 1989 roku ich nazwiska bardziej się kojarzą specjalistom, niż czytającej publiczności w kraju. Dziesięciolecia braku kontaktów Polski z Izraelem zrobiły swoje.
Ida Fink dostała w 2008 roku Nagrodę Izraela w dziedzinie literatury, jako jedyna nie pisząca po hebrajsku w historii tej nagrody. W ten sposób państwo Izrael uznało literaturę polską tworzoną u siebie za swoją. Polska i Izrael nie będą już mieć wspólnych pisarzy. Ida Fink nie żyje, jak coraz więcej pisarzy języka polskiego i ich czytelników.
W 2004 roku po śmierci Ady Neustein, która przeżyła męża o trzy lata, tysiące tomów z księgarni Neusteinów poszło na przemiał. Nikomu już nie były potrzebne.
– Krzysztof Zwoliński
Fragmenty wypowiedzi pisarzy pochodzą z materiałów do filmu dokumentalnego „Przechowane słowa” Ewy Żmigrodzkiej i Krzysztofa Zwolińskiego, przygotowywanego dla Telewizji Polskiej. Nagrania powstały dzięki pomocy Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.