Historia Ewangeliczna, szczególnie ta, którą przeżywamy w Wielkim Tygodniu, to nie jest tylko wspomnienie. Ona uobecnia się nieustannie w życiu chrześcijan, w życiu chrześcijańskich wspólnot, a czasem narodów. Doskonale widać to w historii ewangelizacji Japonii, której swoistą matrycą jest właśnie Wielki Tydzień.
Czas opisywany w „Milczeniu” Shūsaku Endō Chimmoku (które stało się podstawą znakomitego zresztą filmu Martina Scorsese) stanowi połączony dramat Wielkiego Piątku i późniejszej – przeżywanej w milczeniu właśnie – Wielkiej Soboty. Ale zanim do nich doszło była przecież Niedziela Palmowa, czas triumfu i radości.
Buddyjska sekta chrześcijan
Paradoksalnie tym najlepszym czasem dla chrześcijaństwa w Japonii były pierwsze lata ewangelizacji. Zaczęła się ona krótko po tym, jak do wybrzeży Japonii przybyli portugalscy kupcy. To oni poinformowali misjonarzy o istnieniu kolejnego miejsca, do którego trzeba wyruszyć, a dodatkową inspiracją był samuraj, który – po współudziale w morderstwie – zbiegł z Japonii i nawrócił się na chrześcijaństwo, by potem stać się jego wielkim propagatorem.
Historia misji zaczyna się 15 sierpnia 1549 roku. To wtedy na wyspy przybyli pierwsi misjonarze, którzy błyskawicznie zaczęli odnosić sukcesy. Chrzty w wielu miejscach były masowe, a wiarę przyjmowali nie tylko chłopi, ale także – co z punktu widzenia przyszłości misji o wiele istotniejsze – samurajowie, a nawet arystokracja. Nie brakowało także książąt (a był to czas mocnego rozbicia centralnej władzy w Japonii, co oznaczało, że to oni byli tu najistotniejsi), którzy obiecywali, że na łożu śmierci przyjmą chrzest (niemal jak Konstantyn).
Ale to nie wszystko: budowano także wciąż nowe kościoły, powoływano – za sprawą jezuitów, którzy początkowo mieli monopol na misję w kraju kwitnącej wiśni – seminaria duchowne i tłumaczono święte pisma na język japoński. Wszystko wskazywało więc na to, że w krótkim czasie Japonia stanie się krajem chrześcijańskim, tak jak stały się nim Filipiny.
Nie oznacza to, że nie istniały problemy, że wszystko zawsze szło świetnie. Pierwsi tłumacze misjonarzy posługiwali się językiem, który sugerował, że chrześcijanie są jakąś nową sektą buddyjską, i m.in. dlatego tak ciepło ich przyjmowano.
Istotnym problemem - czego doświadczył choćby św. Franciszek Ksawery, gdy próbował spotkać się z cesarzem w Kioto - były także zupełnie odmienne kody kulturowe. Dla Japończyków ubóstwo, podarte szaty misjonarzy dowodziły raczej ich słabości, niż silnej wiary, i dlatego po jakimś czasie jezuici zaczęli ubierać się – przynajmniej wtedy, gdy kontaktowali się z elitami – zupełnie inaczej, co okazało się skuteczne.