Dziesięć obozów
Początkowo władze umożliwiły osobom pochodzenia japońskiego „dobrowolne” opuszczenie dotychczasowych miejsc zamieszkania. Na mocy tego prawa ok. 5 tys. obywateli przeniosło się wówczas w głąb kraju. Gubernatorzy stanów, do których przybywali migranci, nie ukrywali jednak, że Japończycy nie są u nich mile widziani. W konsekwencji gen. DeWitt wydał 11 marca 1942 r. zarządzenie nr 35 o utworzeniu agencji Wartime Civil Control Administration (WCCA), której miało podlegać 17 tymczasowych centrów ewakuacyjnych.
Tydzień później prezydent Roosevelt powołał cywilną agencję War Relocation Authority (WRA). Jej zadanie polegało na zarządzaniu stałymi miejscami przesiedleń - obozami internowania. Ze względu na dużą liczbę osób przeznaczonych od „ewakuacji”, tymczasowe centra zamknięto jednak dopiero pod koniec października 1942 r.
Pierwszy obóz założono w Manzanar w Kalifornii. 28 kwietnia 1942 r. trafił tam wraz z rodziną wspomniany już Eddie Sakamoto. Podczas konfliktu z Japonią Amerykanie mieli wybudować jeszcze dziewięć podobnych obiektów – drugi w Kalifornii, po jednym w Utah, Wyoming, Kolorado i Idaho oraz po dwa w Arkansas i Arizonie. Łącznie przez obozy internowania przeszło ok. 110 tys. obywateli o japońskich korzeniach. Część „szczególnie niebezpiecznych” osób pochodzenia włoskiego i niemieckiego przetrzymywano natomiast w istniejących już wcześniej obozach wojskowych.
Oczywiście niektórzy amerykańscy Japończycy próbowali się buntować. Do historii przeszło ikoniczne zdjęcie autorstwa słynnej fotografki Dorothei Lange. Widać na nim sklep należący do mężczyzny pochodzenia japońskiego oraz wywieszony w witrynie afisz z napisem: „Jestem Amerykaninem”. Fotografia została wykonana tuż przed wysłaniem właściciela sklepu do obozu.
Samorząd za drutami
Amerykańskie obozy internowania były otoczone drutami kolczastymi i posiadały wieże wartownicze. Panujące w nich warunki pozostawiały wiele do życzenia: w barakach brakowało bieżącej wody, a wyposażenie kwater składało się jedynie z kilku łóżek polowych oraz koców. Wraz z nadejściem zimy internowani dostawali dodatkowo małe piecyki. Zarówno w „mieszkaniach”, jak i latrynach nie było mowy o jakiejkolwiek prywatności.
Nie bez znaczenia był także fakt, że wiele obozów założono na terenach pustynnych, gdzie panowały surowe warunki klimatyczne. Jak wspominała jedna z internowanych, Mary Matsuda Gruenewald: „Upał, przenikliwe zimno i burze piaskowe – to wszystko mówiło mi, że Ameryka znalazła dla nas specjalne piekło”.
Więźniowie otrzymywali kiepskiej jakości pożywienie, które dopiero później zostało wzbogacone o płody rolne pochodzące ze znajdujących się poza obozami farm. Prace na roli wykonywali z reguły sami internowani. Agencja WRA – w ramach „amerykanizacji” więźniów – wprowadziła też z czasem namiastkę samorządów.