Należał do osób, które krytycznie oceniały zasadność podjęcia zrywu powstańczego w Warszawie. – Jednak ten głos nie był tak krytyczny wobec Komendy Głównej AK, jak oceny części historyków emigracyjnych czy krajowych, jakie padały po 1989 roku – zaznacza Rutkowski.
– Profesor Paweł Wieczorkiewicz czy profesor Jan Ciechanowski w sposób o wiele mocniejszy krytykowali decyzje o wybuchu powstania w Warszawie. Stanisław Likiernik podawał w wątpliwość zasadność podjęcia walk, negatywnie także oceniał funkcjonujące pośród powstańców twierdzenie, iż powstanie wybuchłoby nawet bez rozkazu Komendy Głównej AK. Zdawał sobie jednak sprawę, że okoliczności, w jakich decyzja została podjęta, nie dawały pełnego obrazu sytuacji militarnej i politycznej, w których znalazła się Armia Krajowa na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku – dodaje.
Po zakończeniu powstania Likiernik spędził pół roku w szpitalu. Po zajęciu Polski przez Sowietów nie potrafił ułożyć sobie życia w nowej, komunistycznej rzeczywistości. W 1946 uciekł przez Czechosłowację do Francji. Tam ukończył studia na Sciences Po (Instytucie Nauk Politycznych) w Paryżu i po latach – w 1957 roku – otrzymał francuskie obywatelstwo. Przez lata pracował w firmie Philips, gdzie zajmował stanowiska dyrektorskie. We Francji pozostał do swojej śmierci – zmarł 17 kwietnia 2018 roku.
Więcej o jego niezwykłych losach można przeczytać m.in. w autobiograficznym zarysie „Diabelne szczęście czy palec Boży?”, czy też we wspomnianym już wywiadzie–rzece „Made in Poland”.
Dziedzictwo Kolumbów
Czy Likiernik może być wzorem dla współczesnych młodych Polaków? Zdaniem Romana Graczyka, publicysty i pracownika krakowskiego oddziału IPN, nie jest to oczywiste. – Patrząc na współczesną młodzież, z jednej strony dostrzegam grupy rekonstrukcyjne oraz nurty młodzieżowe, nawiązujące do tej spuścizny. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że w ogromnej większości jednak ten etos rycerski, akowski, nie ma specjalnie wzięcia. Tym bardziej, że samo pojęcie patriotyzmu jest kwestionowane, w tym element poświęcenia, ofiary – twierdzi historyk.
Dlaczego? Duża część Polaków uważa, że ich państwu nic nie zagraża, że nie będzie już potrzeby, aby stanąć z bronią w ręku w jego obronie. – A przecież za naszą wschodnią granicą, na Ukrainie, grasują „zielone ludziki”. Wystarczy, że pogorszy się koniunktura międzynarodowa, by pokolenie moich dzieci musiało ponownie podjąć walkę. Obawiam się, że w takim wypadku postawa konspiratorów–żołnierzy nie byłaby już tak powszechna, jak to było w pokoleniu Kolumbów – mówi portalowi tygodnik.tvp.pl Roman Graczyk.
– Łukasz Lubański