Dzieci zakuwał w kajdany. Okrutny komisarz carski
piątek,
8 czerwca 2018
Byłaby prawie Polska, jak dawniej, pod berłem legalnego króla. Aleksander I umiejętnie podtrzymywał te nadzieje. Na razie Polacy mieli państwo – choć bez Krakowa, Lwowa, Poznania i Gdańska – z najbardziej liberalną konstytucją w Europie. Mieli polski parlament, rząd, język, miary, wagi i pieniądz. Ale najwyższa władza należała do cara Rosji, jako króla Polski. Jakie było Królestwo Polskie 1815 – 1830?
W czasie bitwy pod Grochowem – gdzieś pomiędzy dzisiejszymi warszawskimi ulicami Szwoleżerów, Grenadierów, Szaserów i Kirasjerów – była chata, w której zakwaterował się sztab armii rosyjskiej. Stojący przed chatką oficerowie w pewnym momencie usłyszeli Mazurek Dąbrowskiego. Głównodowodzący Rosjanami feldmarszałek Iwan Dybicz, blady z wściekłości, podbiegł do okna, aby zobaczyć, kto się ośmielił. Okazało się, że to Jego Cesarska Wysokość, Wielki Książę Konstanty Pawłowicz najmiłościwiej swe gardło zrywać raczy. Inna wersja tej legendy czy plotki mówi, że Konstanty tylko gwizdał mazurka, a wykrzykiwał: „Dobrze, dobrze dzieci!” i „Żołnierze polscy to najlepsi żołnierze na świecie!”.
Wielki Książę tak miał reagować na szarżujących na Rosjan polskich ułanów, których sam przecież szkolił.
Ta wersja epizodu pod Olszynką Grochowską przewija się w rosyjskich pamiętnikach. W każdej plotce jest podobno ziarno prawdy, a ta historia opowiada o braku pełnego zaufania prawomyślnych Rosjan do carskiego brata.
Sekretna broń – polskie damy?
Czy było tak, jak przestawił to Juliusz Słowacki w „Kordianie”, gdzie starania Konstantego o darowanie kary tytułowemu bohaterowi car Mikołaj I skwitował: „Brat mój... już Polakiem”? Wielki Książę Konstanty w polskiej historiografii ma opinię niezrównoważonego gwałtownika i wręcz sadysty, a o żadnym „już Polakiem” nie ma mowy.
Wódz Naczelny armii Królestwa Polskiego – wojska w pełni polskiego, ponapoleońskigo, przyprowadzonego wprost z Fontainebleau, z polską komendą, oficerami, mundurami i sztandarami – i Korpusu Litewskiego na tak zwanych ziemiach zabranych – armii rosyjskiej, ale złożonej z byłych polskich poddanych i nawiązującej w umundurowaniu do tradycji polskiej – spowodował falę samobójstw oficerów i ciężkie choroby, a także ofiary śmiertelne wśród żołnierzy. I to w czasach pokoju. Niekończące się musztry i parady, zmiany regulaminu według kaprysów Konstantego, kary fizyczne – za byle co sto kijów dla żołnierzy i poniżanie oficerów – tak go zapamiętano w Warszawie.
To „już Polakiem” Słowackiego dotyczy zapewne tego, że Konstanty mógł zdusić w zarodku powstanie listopadowe w jego fazie jeszcze ulicznej, gdyż miał w Warszawie wojsko rosyjskie. Najwyraźniej nie chciał. Gdy tłum pod kierunkiem zapalczywych podchorążych mordował zdrajców, czyli tych generałów, którzy nie chcieli przyłączyć się do buntu, Konstanty z pułkami rosyjskimi wymaszerował w kierunku Brześcia, gdzie była granica królestwa z cesarstwem.
Trzeba przy tym wspomnieć, że miał żonę Polkę, dla małżeństwa z którą wyrzekł się następstwa tronu po Aleksandrze I. Czy Joanna Grudzińska była drugą panią Walewską? Pominąwszy pewne miłosne szczegóły różniące obie historie – tak. Względy pierwszej urabiał rząd Księstwa Warszawskiego i ks. Józef Poniatowski. Przychylność drugiej zdobywał sam Konstanty. Nieco to potrwało w obu przypadkach, ale kawalerowie (obaj żonaci) zostali przyjęci. Napoleon na kochanka, Konstanty na męża – książę rozwiódł się z pierwszą żoną, z którą był w separacji.
Maria Walewska była szantażowana patriotycznie, by być miłą dla Napoleona. Joanna Grudzińska ucywilizowała Konstantego – sam mówił, że pod wpływem żony przestał być „ruskim niedźwiedziem”. Ale co z Polską w obu przypadkach?
Wszelkie zabiegi obu pań dla ojczyzny ratowania – od pierwszej wymagano tego wprost, drugiej starano się przypisać to ex post – pozostały za zamkniętymi drzwiami prywatnych apartamentów obydwu par. Wbrew chęciom wielu piszących na ten temat, ani Walewska ani Grudzińska nie były żadną polską sekretną bronią. I to właśnie czyni podobnymi przypadki Marii Walewskiej i Joanny Grudzińskiej.
Znana wszystkim pieśń Alojzego Felińskiego, napisana na zamówienie wielkiego księcia Konstantego, zaczynała się tak:
Boże! Coś Polskę przez tak liczne wieki
Otaczał blaskiem potęgi i chwały
I tarczą swojej zasłaniał opieki
Od nieszczęść, które przywalić ją miały
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie,
Naszego Króla zachowaj nam Panie!””.
A kończyła:
„Wróć nowej Polsce świetność starożytn
I spraw, niech pod Nim szczęśliwą zostanie
Niech zaprzyjaźnione dwa narody kwitną,
I błogosławią Jego panowanie;
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie,
Naszego Króla zachowaj nam Panie.”
Ten król powierzany opiece Niebios w pieśni poddanych, która została oficjalnym hymnem Królestwa Polskiego, to Aleksander I, car Rosji i król Polski w jednej osobie.
Prawie Polska
Powstałe w 1815 roku Królestwo Polskie składało się z prawie całego Księstwa Warszawskiego, bez Poznańskiego, które jako Wielkie Księstwo Poznańskie przypadło Prusom, i bez Krakowa, który wraz z okolicami do 1846 roku stanowił Rzeczpospolitą Krakowską pod patronatem trzech zaborców. Czyli na Kongresie Wiedeńskim nastąpił rozbiór Księstwa Warszawskiego. Czy współcześni tym wydarzeniom traktowali to jako IV rozbiór Polski?
Niektórzy owszem, ale byli w mniejszości. Przecież powstało Królestwo Polskie. Polacy z Galicji, Prus, czy ziem zabranych, gdy się tam wybierali, mówili: „Jadę do Polski”. Do śmierci Aleksandra I w 1825 roku w wielu głowach tliła się nadzieja, że car powiększy Królestwo o ziemie zabrane, czyli Litwę, Wołyń i Podole. Byłaby prawie Polska, jak dawniej, pod berłem legalnego króla polskiego, uznawana przez wszystkich sygnatariuszy postanowień Kongresu Wiedeńskiego, na którym car zastrzegł sobie taką możliwość. Ale co to byłaby za Polska bez Krakowa, Lwowa, Poznania i Gdańska? A może kiedyś sojusze się odwrócą, nic nie jest wieczne.
Aleksander I umiejętnie podtrzymywał te nadzieje i liczył na zrozumienie i cierpliwość. Na razie Polacy mieli państwo o obszarze 128,5 tysiąca kilometrów kwadratowych i 3,2 miliona ludności, z najbardziej liberalną konstytucją w Europie. Napisał ją książę Adam Jerzy Czartoryski, który towarzyszył carowi podczas wiedeńskich obrad. Była w niej polska władza ustawodawcza – dwuizbowy parlament, rząd i niezależne sądownictwo. Język w szkolnictwie i administracji wszystkich szczebli był polski, polskie miary, wagi i pieniądz. W Warszawie powstał Uniwersytet Aleksandryjski, a sytuacja gospodarcza się polepszała. Najwyższa władza wykonawcza należała do cara, jako króla Polski. Miał prawo weta wobec uchwał sejmu i senatu i to on co dwa lata zwoływał parlament. Poza polityką zagraniczną, która była tożsama z polityką cesarstwa rosyjskiego, wszystko w Królestwie Polskim było polskie.
Stanowiska i urzędy zawarte w konstytucji zajmowali Polacy. Z wyjątkiem dowódcy wojsk KP, Wielkiego Księcia Konstantego i Mikołaja Nowosilcowa, komisarza cara przy Radzie Stanu o niesprecyzowanych prerogatywach. Obydwu stanowisk w konstytucji nie było. Car przebywał na co dzień w Petersburgu i rządził Królestwem przez konstytucyjnego namiestnika, którym został generał Józef Zajączek. Ten polski jakobin, uczestnik konfederacji barskiej, co nie przeszkodziło mu później przystąpić do targowickiej, żołnierz Kościuszki i Napoleona, z niejednego pieca politycznego chleb jadał. Zajączek rozumiał, czego się od niego oczekuje, nie czekał rozkazów, zgadywał intencje. Miał się wyrazić: „Nie konstytucji, ale cesarza Aleksandra słuchać będę i co mi brat jego rozkaże, czynić będę”. Żaden Rosjanin nie prześcignął by tego Polaka w serwilizmie.
Po śmierci Zajączka w 1826 roku stanowiska namiestnika nie obsadzono. Wielki książę z pomocą Nowosilcowa radzili sobie sami. Konstytucję naginano i wręcz łamano, a wola tych dwóch niekonstytucyjnych przedstawicieli cara była prawem. Obaj byli zajęci. Konstanty niekończącą się musztrą, a Nowosilcow rozbudową policji. Obaj donosili na siebie wzajem do Petersburga i Nowosilcow śledził Konstantego, a Konstanty – który też miał własną policję wojskową – Nowosilcowa. 14 policji Królestwa rozwinęło też siatki agentów w sąsiednich zaborach i na ziemiach zabranych, aby wiedzieć, co Polacy planują.
Przełomowy dla stosunków króla i poddanych w Królestwie Polskim był rok 1820, kiedy to na obradach sejmu opozycja ośmieliła się odrzucić dwa projekty rządowe, czyli carskie. Bez względu na to, czy car – król je osobiście redagował, każdy sprzeciw wobec rządu Aleksander I traktował osobiście. W kolejnym terminie sejmu nie zwołano, a obrady następnego, zwołanego po pięciu latach, utajniono. Od 1820 roku Konstanty i Nowosilcow stali się bardziej aktywni w bezpośrednim zarządzaniu wszystkim. Z namiestnikiem Zajączkiem, czy już bez niego, bez różnicy – nie napotykali oporu.
Nowosilcow miał także stanowisko na ziemiach zabranych, był kuratorem Okręgu Naukowego Wileńskiego. Czy dzieci zakuwał w kajdany, mordował aresztantów i kazał zrzucać ze schodów ich matki? Adam Mickiewicz mógł przejaskrawić, jak przystoi poecie, ale opinie pozostawione w pamiętnikach z epoki są jednoznaczne: wiecznie pijany, chciwy łapówek i żądający wiadomych usług od sióstr, żon i matek aresztowanych w zamian za ich uwolnienie. Spiski, jakie wyśledził w Wilnie były raczej projekcją paranoicznie podejrzliwego czynownika, niż realnym zagrożeniem władzy cara. Nowosilcow – być może – udowadniał w ten sposób swoją przydatność dworowi samowładcy. Najpewniej jedno i drugie.
Śmierć Aleksandra I w 1825 roku pogorszyła sytuację w Królestwie. Następny król Polski Mikołaj I koronował się w Warszawie i niby było jak za poprzednika – samorządzące się państwo połączone z Rosją unią personalną. Już za Aleksandra, wraz z upływem lat, były to tylko pozory. Za Mikołaja, zwanego nie bez racji żandarmem Europy, zaostrzono cenzurę, wprowadzono granicę celną z cesarstwem, co pognębiło rodzący się polski przemysł i rzemiosło oraz ograniczono oświatę w języku polskim. Żadnej rusyfikacji na razie nie było, język nauczania pozostał polski, ale ilość szkół elementarnych zmniejszyła się o dwie trzecie.
Dobry car, a pajac
Miało koronę na swych orłach, ale czy było niepodległe?
zobacz więcej
W opracowaniach historycznych i nawet podręcznikach omawiających ten okres Aleksander I jest owiany pewną legendą liberalizmu. Dobry car, któremu otoczenie nie pozwala być dobrym. Książę Adam Jerzy Czartoryski – dobrze znający przecież cara – wzmacniał tę legendę jeszcze po wielu latach, na emigracji w Paryżu. Nadzieja związana z Aleksandrem powszechnie opanowała umysły w Królestwie Polskim. Arystokracja i szlachta w trzech zaborach chciała wierzyć, że nad Wisłą jest Polska, która się rozszerzy na Litwę, Wołyń i Podole – co przecież car obiecał – a potem, kto wie, może Polska sprzed rozbiorów. Jest wprawdzie Święte Przymierze Austrii, Prus i Rosji, ale nic nie trwa wiecznie.
Tymczasem Aleksander grał w starą grę w dobrego i złych policjantów. On był ten dobry, a Konstanty, Nowosilcow i koła dworskie w Petersburgu tymi złymi. Tylko, że w Rosji była autokracja i źli nie byliby tacy źli, gdyby im ten dobry nie pozwolił. Poznał się na carze Aleksander Puszkin i w odzie „Wolność” pisał, że czoło władcy mówi co innego, niż jego usta, określając go wręcz „pajacem”. Oczywiście, poeta nie był na tyle szalony żeby zgłosić ten wiersz cenzurze do druku za swego życia.
„Cesarz lubił formy wolności, tak jak lubi się spektakle, [...] pragnął jedynie form i pozorów, ale nie chciał, by się przemieniły w rzeczywistość. Słowem, chętnie zgodziłby się, by wszyscy byli wolni, pod warunkiem, że wszyscy dobrowolnie wykonywać będą wyłącznie jego wolę.” To napisał nie kto inny, tylko Adam Jerzy Czartoryski, jeszcze przed emigracją. Niby wszystko było wiadomo, ale według prof. Jerzego Łojka poparcie Polaków dla Aleksandra było tylko nieco mniejsze, niż wcześniej dla Napoleona. W szczególnych przypadkach daleko większe. Tadeusz Kościuszko, który nie uwierzył w dobre intencje Napoleona wobec Polski, wyasygnował 1000 złotych polskich na bramę triumfalną mającą uświetnić pierwszy wjazd Aleksandra do Warszawy.
Za Mikołaja I nie było już żadnych, nawet pozornych różnic w poglądach pomiędzy władcą a jego otoczeniem. Car w metodach rządzenia wzorował się na swojej babce, Katarzynie II, a nie na swoim zmarłym bracie, choćby ten „pragnął jedynie form i pozorów”. O koronacji Mikołaja pisał Juliusz Słowacki w „Kordianie”:
„Gdy car wkładał koronę u stopni ołtarza,
Trzeba go było jasnym państwa mieczem zgładzić
I pogrzebać w kościele, i kościół wykadzić
Jak od dżumy tureckiej, i drzwi zamurować,
I rzec: O Boże, racz się nad grzesznym zmiłować!…”
Jako wersy pisane po latach, uznać je można za ocenę panowania, a nie tylko reakcję poety na sam akt koronacji, która – nota bene – nie odbyła się „u stopni ołtarza”, lecz w sali senatorskiej Zamku Królewskiego.
Wojna bez wiary w zwycięstwo
W Warszawie 29 listopada 1830 roku wybuchło powstanie. Kilkunastu podchorążych i cywilów zaatakowało najpierw Belweder, siedzibę wielkiego księcia Konstantego, a następnie, na czele tłumu zrewoltowanych mieszkańców, zdobyli Arsenał. Książę Konstanty ocalał, schował się lub uciekł. Tłum zlinczował na ulicy kilku lojalnych wobec cara polskich oficerów i następnego dnia rząd Królestwa rozpoczął rozbrajanie ulicy. Konstanty – jak już było wspomniane – wycofał się z miasta z wiernymi oddziałami.
Polacy zostali sami ze sobą i zaczął się ścierać lojalizm z radykalizmem. Rządzący zwlekali, starali się porozumieć z Petersburgiem, ale Mikołaj żądał bezwarunkowej kapitulacji i zdania się na jego łaskę. Na nieprzejednaną postawę władcy sejm odpowiedział jego detronizacją, 25 stycznia 1831 roku, i wydarzenia nabrały dynamiki. Do Królestwa wkroczył 120-tysięczny korpus pod dowództwem Iwana Dybicza, któremu Polacy mogli przeciwstawić około 60 tysięcy regularnego wojska, wzmacnianego o nowe zaciągi i partyzantkę.
Adam Jerzy Czartoryski, który stanął na czele powstańczego rządu, podpisując akt detronizacji Mikołaja I miał powiedzieć: „Zniszczyliście Polskę”. Bitwa o Olszynkę Grochowską nie spowodowała rozbicia nacierających na Warszawę Rosjan, ale Dybicz się cofnął. W takiej sytuacji nawet wojskowemu laikowi przychodzi do głowy jedno: kontrofensywa.
Władze cywilne i wojskowe czekały miesiąc i wreszcie pod koniec marca generał Ignacy Prądzyński mógł uderzyć w kierunku na Brześć. Odniósł trzy błyskotliwe zwycięstwa pod Wawrem, Dębem Wielkim i Iganiami. Kunktatorskie władze powstania znów dały czas Rosjanom na zwarcie szeregów i spokojnie mogli oni, przy inżynieryjnej pomocy Prus podczas przeprawy przez Wisłę, zaatakować Warszawę od północy. Zdobyli miasto we wrześniu 1831 roku. Ostatnie polskie twierdze, Zamość i Modlin, padły w październiku. Nie wykorzystano tego, że część rosyjskich sił wiązało powstanie na Litwie, wspomagające Królestwo, ani tego, że szeregi Dybicza, a po jego śmierci – Paskiewicza, dziesiątkowała cholera.
Cywilne powstańcze władze Królestwa Polskiego i najwyżsi dowódcy toczyli z Rosją wojnę, do której byli zmuszeni przez opinię publiczną, elementy radykalne w kraju i wojsko, wyłączając większość generałów. Powstanie poniosło klęskę, bo nie można wygrać wojny, którą się prowadzi bez wiary w zwycięstwo. Może kunktatorzy 1831 myśleli, że im mniejsze straty zadadzą wojskom cara, tym lepsze będą warunki kapitulacji. Zazwyczaj na wojnach bywa odwrotnie. Można zrozumieć księcia Czartoryskiego, ale że nie wiedzieli tego dawni oficerowie napoleońscy...
Wszystko wskazuje na to, że przy lepszym, bardziej właśnie napoleońskim dowodzeniu, korpus Dybicza byłby pokonany i kampania 1831 wygrana. Ale Rosja miała stale pod bronią ponad 400 tysięcy żołnierzy i następnego roku przybyłaby nad Wisłę dużo większa armia, zwłaszcza że Mikołaj I jeszcze w czasie powstania zrezygnował z interwencji w Belgii. Prusy ograniczyły się do zatrzymania transportów broni dla powstania, uszczelnienia granicy i dostarczenia fachowców oraz materiałów wojennych armii rosyjskiej, ale czy poproszone w następnej kampanii o bardziej czynną pomoc odmówiłyby carowi? Austria zachowywała się dwuznacznie – nie puścili przez granicę broni zakupionej w Wiedniu, ale za to sprzedali wojsku Królestwa stare karabiny ze swoich magazynów. Na niezdecydowanie Wiednia można by było może liczyć, gdyby wojna z Rosją się przedłużyła.
Jednak wystarczyłaby sama Rosja, której ludność ponad dziesięciokrotnie przekraczała ludność Królestwa Polskiego. Powstanie listopadowe – które było najbliższe przywróceniu Polsce niepodległości ze względu na to, że jako jedyne z polskich zrywów dysponowało prawdziwym, całkiem licznym wojskiem – właściwie miało szansę tylko na wygranie jednej kampanii. Jak wykazał przebieg dziejów, tylko „wojna powszechna ludów”, o którą modlił się Adam Mickiewicz, mogła dać Polsce pełną suwerenność.
20 lat stanu wojennego
Po powstaniu zniesiono konstytucję, zastępując ją Statutem Organicznym, który zamiast zlikwidowanego sejmu przewidywał powołanie jakiegoś ciała przedstawicielskiego o statusie doradczym, ale nigdy nie zostało ono zwołane. Od tej pory koronacja na króla polskiego miała odbywać się w Petersburgu razem z koronacją na cara, w obecności deputatów z Królestwa, jak i innych części cesarstwa. Skoro deputaci, to była jeszcze jakaś miejscowa polska władza o charakterze samorządowym. Rząd pozbawiono dwóch ministerstw (komisji): wojny i wyznań religijnych i oświecenia publicznego. Wojsko polskie wcielono do rosyjskiego i wysłano na Kaukaz i Syberię – ministerstwo było niepotrzebne. Religią i oświatą zarządzano z Petersburga. Sprawy wewnętrzne i skarb pozostawiono na razie w Warszawie.
Rada Stanu Królestwa, będąca czymś w rodzaju dzisiejszej Rady Ministrów, po kilku latach została podporządkowana rosyjskiej Radzie Państwa. W 1841 roku zniesiono polskie sądownictwo, a dotychczasowe prawo karne zastąpiło prawo rosyjskie. Organem wykonawczym Rady Stanu, później Rady Państwa w Królestwie, czyli Radą Administracyjną kierował generał gubernator, feldmarszałek Iwan Paskiewicz. Zrozumiałym było postawienie wojskowego na czele władzy wykonawczej w prowincji, w której na dwadzieścia lat wprowadzono stan wojenny.
Statut podtrzymywał polski charakter urzędów, ale już w 1837 roku warunkiem nominacji na wszystkie stanowiska była biegła znajomość rosyjskiego. W tym samym roku województwa zastąpiono guberniami. Na najwyższe stanowiska w administracji prowincji z kurczącą się autonomią mianował car, także arcybiskupów i biskupów.
W armii carskiej służono 25 lat, od 1834 roku – 20, a w byłej armii Królestwa Polskiego tylko 6 lat. Zmiana armii musiała być dla polskich żołnierzy szokiem. Z tej 25-letniej służby – nie wiadomo, czy zmniejszenie o 5 lat coś zmieniło – wracała do domu zaledwie jedna dwunasta poborowych. Dla większości służba była dożywotnia, bo w niej umierali i to nie w wyniku działań wojennych, a warunków służby.
Częste kary cielesne w Rosji czyniły z cywila żołnierza. Mikołaj I mawiał, że woli „jednego bitego od siedmiu nie bitych”. Jeżeli żołnierz przeżył tysiące pałek, to zamarzł w polu – armia carska nie znała wtedy koszar, tylko ziemianki i lepianki.
Do carskiego wojska wzięto także dzieci skazanych in absentia za udział w powstaniu, a rodziny uczestników zsyłano na Syberię. Wcielenie do armii rosyjskiej objęło 100 tysięcy żołnierzy, z czego oficerowie, po degradacji, też zsyłani byli na Syberię, gdzie dołączyło do nich 80 tysięcy cywilów.
Od końca powstania listopadowego do 1873 roku wybrano z Królestwa 309 tysięcy rekrutów.
Car ogałacał Królestwo nie tylko z ludzi. Po zamknięciu Uniwersytetu i innych szkół wyższych zażądał przysłania do Rosji ich bibliotek i zbiorów oraz nakazywał: „Stopniowo usuwać wszystko, co ma jakąś historyczną lub narodową wartość”. Mieszkańcy Warszawy musieli sfinansować budowę cytadeli, a mieszkańcy całego Królestwa utrzymywać armię okupacyjną. Około jedna dziesiąta majątków szlacheckich w Królestwie i na ziemiach zabranych uległa konfiskacie. Obdarowano nimi Rosjan i wiernych carowi Polaków.
„Porządek panuje w Warszawie” – odpowiedział na interpelację poselską minister spraw zagranicznych Francji Sebastiani. Słowa te wywołały zamieszki na propolsko nastawionych ulicach Paryża. O ile rządy Europy uznały stłumienie powstania listopadowego za wewnętrzną sprawę imperium rosyjskiego, a papież Grzegorz XVI je potępił w encyklice „Cum primum”, to prasa, parlamenty i obywatele Francji, Anglii i krajów niemieckich kipieli oburzeniem. Odpowiedział im natychmiast w, tym razem drukowanym, wierszu „Oszczercom Rosji” kamerjunkier (ósma pozycja w tabeli rang urzędniczych carskiej Rosji) Aleksander Puszkin:
„Zostawcie nas, wy, co, nie znacie
Tych zakrwawionych kart dziejowych.
Obca wam jest ta kłótnia braci,
Ten niepojęty spór domowy.”
Dołożył swoje Fiodor Tiutczew w odzie „Na wzięcie Warszawy”:
„Lecz ty, przeszyty bratnią strzałą,
Gdy taki z góry padł ci los,
Jednoplemienny orle biały
Na odkupieńczy padłeś stos”.
Taki dom i tacy bracia – lepiej być bezdomnym jedynakiem. Najwybitniejszy w cesarstwie historyk Mikołaj Karamzin uważał, że Polska należy się Rosji prawem podboju i żadne ustalenia Kongresu Wiedeńskiego o jej odrębności ustrojowej nie maja znaczenia. A kamerjunkier Puszkin jeszcze w trakcie trwania walk zagrzewał do szybszej z Polakami rozprawy.
Nie można wiele zrobić z Polakami
Królestwo Polskie przetrwało w tytulaturze carów Rosji do 1917 roku. Po powstaniu styczniowym najczęściej zwane w drukach urzędowych (od 1867 r.) Priwislińskim Krajem, nie zniknęło jednak z nich całkowicie. Faktycznie były to zachodnie gubernie cesarstwa rosyjskiego o śladach dawnej autonomii.
Postępującą unifikację i rusyfikację zatrzymała na dwadzieścia lat tzw. odwilż posewastopolska, kiedy to po przegranej wojnie krymskiej car postanowił pokazać poddanym łagodniejsze oblicze. Bardziej z tego skorzystała Rosja, niż Królestwo, przez powstanie styczniowe w 1863 roku.
Paradoksalnie, powstanie sprowokował margrabia Wielopolski, który zarządził brankę do carskiego wojska, a mógł ją zarządzić jako naczelnik rządu cywilnego Królestwa Polskiego. Przed wojną krymską takiego ciała w Królestwie nie było, czyli to właśnie odwilż posewastopolska dała możliwość działania margrabiemu, który miał kiedyś powiedzieć: „Nie można wiele zrobić z Polakami, ale przy odrobinie szczęścia można coś zrobić dla Polaków”.
Aleksander Wielopolski na pewno dobrze a może za dobrze zrozumiał słynne „point de reveries, messieurs” Aleksandra II, wypowiedziane w Warszawie do polskiej szlachty w 1856 roku. Był reformatorem i lojalistą zarazem, „o mentalności starszego sierżanta”, jak pisał o nim Norman Davies. To on wprowadzał oczynszowanie chłopów, Szkołę Główną, zwiększenie liczby szkół elementarnych i średnich. Jednocześnie przedłożył do podpisu generałowi gubernatorowi Michaiłowi Gorczakowowi dekret pozwalający strzelać do demonstrantów. Planowana branka z listy imiennej miała wyczyścić Królestwo z elementów patriotycznych, a spowodowała powstanie, o którym sam Romuald Traugutt, przywódca zrywu, mówił: „Sensu nie było, ale był mus”.
Po powstaniu styczniowym nastąpiła dalsza unifikacja byłego już, realnie rzecz biorąc, Królestwa Polskiego z cesarstwem oraz nowe zesłania i represje. Wszystkie kompetencje przeniesiono do Petersburga, a Priwiślińskij Kraj różnił się od reszty Rosji tylko Kodeksem Napoleona, stosowanym w sprawach cywilnych.
Jeszce w Królestwie, w 1841 roku, na placu saskim stanął obelisk, gdzie wypisano nazwiska lojalnych oficerów zabitych w Noc Listopadową. U podnóża żeliwnego ostrosłupa leżały lwy, na ścianach wyobrażono orły. Ulica skwitowała: „Osiem lwów, czterech ptaków, strzeże siedmiu łajdaków”.
W 1899 roku obelisk przeniesiono na dzisiejszy plac Dąbrowskiego, aby zrobić miejsce dla ogromnego soboru Aleksandra Newskiego. Wtedy także pałac Staszica otrzymał baniastą kopułę. To wszystko i fakt, że kariera wojskowa i administracyjna była zamknięta dla obywateli wyznania katolickiego, nie znających biegle rosyjskiego, oddaje klimat w Priwislińskim Kraju aż do I Wojny Światowej.
– Krzysztof Zwoliński