Polacy przelecieli już ponad 3 tys. km, kiedy zorientowali się, że w silniku spada poziom oleju. Zdecydowali się wracać do Europy. Zdołali jednak dolecieć zaledwie do wybrzeży Portugalii. Musieli wodować, ale mieli szczęście. W pobliżu portugalskiego portu Leixões, u ujścia rzeki Douro, znajdował się akurat niemiecki parowiec „Samos”, który uratował lotników i zabrał na pokład także ich cenny samolot.
Polacy nie zrazili się niepowodzeniem. W 1929 roku, jeszcze raz spróbowali ustanowić rekord świata. W sobotę 13 lipca, na długo przed świtem, znów wyruszyli z paryskiego Le Bourget.
Tego samego dnia i w tym samym celu z Le Bourget wylecieli także francuscy piloci Costes i Bellonte, którzy po 18 godzinach lotu, z powodu złej pogody zawrócili do Europy.
Polakom podróż przebiegała gładko. Amiot 123 miał korzystny wiatr i leciał ze średnią prędkością 170 km na godzinę. Jak przyznał już po katastrofie Kazimierz Kubala, ani przez chwilę nie wątpił w powodzenie wyprawy. Kiedy zbliżali się do Azorów, po 18 godzinach lotu, zaczął się psuć silnik. Polacy zdołali dolecieć do wyspy Graciosa. Przez radio skontaktowali się z kapitanatem odległej o 1700 km Horty na Faial. Prosili o wskazanie lotniska, na którym można bezpiecznie wylądować. To, co działo się dalej opisały zadziwiająco szczegółowo azorskie gazety.
Lądowisko na boisku
Między 15 a 23 lipca 1929 roku dzienniki wydawane na wyspach azorskich, m.in. „Diário dos Açores”, „Açoriano Oriental”, „Correio dos Açores” czy „O Telégrafo” pisały niemal wyłącznie o polskim samolocie „Marszałek Piłsudski.”
Z ich relacji wynikało, że 13 lipca między godziną 18.00 a 19.00 telegrafista dyżurujący w Horta otrzymał z polskiego samolotu radiogram. Prośba Kubali o wskazanie miejsca, które nadawałoby się na lądowanie natychmiast trafiła do gubernatora wyspy, który przekazał ją z kolei władzom morskim i wojskowym. Zaczęła się walka z czasem.
Wtedy na Azorach nie było oczywiście żadnych lotnisk, dlatego na awaryjne lądowisko wybrano ...boisko piłkarskie, gdzie od razu pojawił się oddział piechoty w pośpiechu likwidujący przeszkody, które mogłyby utrudnić Polakom przyziemienie. Udało się w ten sposób wygospodarować powierzchnię o wymiarach 150 na 80 metrów.
Wojsko zajęło się także niwelowaniem niewielkich pagórków w miejscu, z którego – jak się spodziewano – nadleci samolot. Na wulkanicznych Azorach trudno bowiem znaleźć zupełnie płaskie, pozbawione wzgórz i kraterów tereny nadające się na bezpieczne lądowanie.
Władze Faial zadbały o każdy szczegół. Jak podaje „O Telégrafo”, firma Antonio Perreira do Amaral & Filhos Ltd. dostarczyła nawet latarnie naftowe, które ustawiono wzdłuż zaimprowizowanego pasa. Obawiano się, że samolot przyleci po zmierzchu. Przygotowano także race, które chciano odpalić, gdy na horyzoncie pojawi się na polski dwupłatowiec.