Jeżeli lekkoatletyka jest królową sportu, to piłka nożna jest królową serc. Megatony emocji. Rekordowe widownie telewizyjne. Publiczność w barwach narodowych na trybunach. Flagi narodowe na samochodach. Łzy prawdziwej rozpaczy po przegranych. Całonocne fety na ulicach miast po zwycięstwach. Wściekłość albo euforia w mediach. Futbol wyzwala skrajności, wyklucza obojętność. A wszystko to potwierdził mundial w Rosji.
Miłość do piłki nożnej jest bezwarunkowa. Ludzie kochają futbol za to, że jest. Często wbrew temu, jaki jest. Chyba żadna dyscyplina nie może liczyć na takie przywiązanie miliardów wielbicieli. W każdej są jakieś emocje, czasem bardzo silne, zdarzają się porywające, magnetyczne chwile, które ludzie pamiętają długo, lecz tylko futbol ma rezerwację na uczucia trwałe i niezmienne. Nic dziwnego, że gwiazdy innych sportów czują się z tym, delikatnie rzecz ujmując, niekomfortowo.
Królowa sportu nie ma szans
W 2016 roku mieliśmy na kontynencie dwie wielkie imprezy. Piłkarskie Euro we Francji i lekkoatletyczne mistrzostwa Europy w Amsterdamie. W Polsce rozpętało się szaleństwo, gdyż drużyna Adama Nawałki wyszła z grupy i grała z Portugalią o półfinał.
Na pięć przed dwunastą, przed pierwszym strzałem startera na stadionie w Amsterdamie Marcin Lewandowski, mistrz Europy na 800 m z Barcelony, podzielił się refleksją w mediach społecznościowych, która brzmiała raczej gorzko: „Ciekawe, czy ktoś w Polsce ma z tego powodu (początek ME lekkoatletów) flagę na aucie? A może ktoś wziął wolne w pracy, żeby zobaczyć najlepszych polskich lekkoatletów w akcji? W sumie po co… Mamy w naszej reprezentacji tylko mistrzów świata i rekordzistów świata, nic wielkiego…”
Ten wpis Lewandowskiego został przypomniany na Facebooku podczas rosyjskiego mundialu, zresztą opatrzony niemądrym przymiotnikiem „kontrowersyjny”. Tymczasem była to po prostu smutna, nieco autoironiczna diagnoza stanu rzeczy: królowa sportu nie ma szans z królową serc w wyścigu na popularność i prestiż społeczny.
Ani Lewandowski, ani reszta lekkoatletów, nie tylko naszych, nie chce i nie może się z tym pogodzić. Nie mieści im się w głowach, jak można porównywać osiągnięcia np. Anity Włodarczyk – mistrzyni olimpijskiej, świata i Europy oraz wielokrotnej rekordzistki w rzucie młotem z dokonaniami, sympatycznego niewątpliwie pana „Grosika”?
Jak można uznawać za sukces porażkę w ćwierćfinale Euro, skoro każdy lekkoatleta uznałby za klęskę fakt, że odpadł w ćwierćfinale mistrzostw Europy? Z jakiego powodu futbol, który w całej swej historii (trzymajmy się polskiego przykładu) nie zdobył ani jednego złotego medalu w mistrzostwach świata czy na Euro, ma być więcej wart od lekkoatletyki, która zdobyła 63 złote medale?
Liczby są brutalne
Część odpowiedzi na te pytania zawarta jest w liczbach, konkretnie oglądalności telewizyjnej obu dyscyplin przy wielkich imprezach, gdyż akurat to kryterium jest wymiernym wskaźnikiem popularności. A liczby są brutalne.