Przywołuje pan w swoich projektach muzyczny świat przedwojennej Warszawy, to nie jest typowa
droga młodych muzyków. Jaki był powód tej pańskiej miłości?
Miłości nie da się wytłumaczyć racjonalnie. Ale jest to wycinek mojego świata – tę muzykę, mówiąc w
dużym skrócie, wyniosłem z domu.
Jestem późnym dzieckiem moich rodziców. Mama urodziła się tuż
przed wojną, tata – w 1941 roku. Jak łatwo się domyślić, moi dziadkowie byli więc ludźmi z zupełnie
innych czasów, zaczynali życie na początku XX wieku.
Wychowałem się w domu, gdzie przedwojenny
świat był żywy, słuchało się tamtej muzyki. W rozmowach przewijały się nazwiska Mariana Hemara, Andrzeja Własta, Henryka Warsa, Adama Astona. Hemar był dla ojca autorytetem jako tekściarz. Gdy
robił w Teatrze Ateneum spektakl „Hemar. Piosenki i wiersze”, chodziłem razem z nim na próby.
Miałem osiem lat. Zafascynował mnie wtedy zespół muzyczny. Mniej interesowało mnie to, co było na cenie, niż to, co działo się w orkiestronie. Nasiąkałem opowieściami i muzyką, która niezauważalnie wchodziła mi do głowy.
Cały czas odkrywam, jak fantastycznie skonstruowane są piosenki, które powstawały przed wojną.
Nie doceniamy tego, co mamy, czyli muzycznego zaplecza z dwudziestolecia międzywojennego?
To jest rodzaj muzycznego korzenia, skarbca, z którego trzeba korzystać. Wiem, że wielu moich
kolegów tego zdania nie podziela. Uważam jednak, że jeśli się jest muzykiem rozrywkowym, trzeba
znać kanon. Czyli dobrze umieć zagrać ze 20 starych piosenek, wiedzieć, jak są skonstruowane i jaka była
ich historia.
Życie artystyczne w przedwojennej Polsce było niezwykłe i silne. Mieliśmy bardzo utalentowanych
artystów. Może gdyby nie II wojna światowa, bylibyśmy muzyczną, europejską potęgą...
Mieliśmy genialnych kompozytorów i tekściarzy, którzy tworzyli wielkie przeboje. Odrabiali czas,
który straciliśmy przez zabory, robili to z piekielną siłą. Mieli nie tylko talent, ale byli też fantastycznie
wykształceni muzycznie i pracowici.
Andrzej Włast, najpopularniejszy tekściarz międzywojnia, zginął
w getcie warszawskim w roku 1942. Miał wtedy 45 lat. Do 1939 roku napisał 2,5 tys. piosenek. Adam
Aston, dla mnie najwybitniejszy polski przedwojenny śpiewak, do 1939 r. nagrał 920 piosenek na
czarne płyty.
Wtedy praca wyglądała nieco inaczej, nagrywało się hollywoodzkim trybem, studia
pracowały non stop. Podejście do rozrywki było bardzo kapitalistyczne. Jedną przebojową piosenkę
nagrywali różni wokaliści, np. Adam Aston z orkiestrą Henryka Warsa i Tadeusz Faliszewski z
orkiestrą Henryka Golda. Płyty wychodziły w tym samym czasie i można było sobie wybrać pieśniarza,
którego się bardziej lubiło.