Rosyjskie „psy wojny” podbijają Afrykę. Czy dziennikarzy zastrzelono dlatego, że wiedzieli za dużo?
piątek,
3 sierpnia 2018
Niewykluczone, że Moskwa, samozwańczo mianująca się największym światowym przeciwnikiem islamistów, współpracuje z nimi, a może nawet ich szkoli i zaopatruje w broń.
We wtorek 31 lipca agencje poinformowały, że na drodze prowadzącej do Sibut w Republice Środkowoafrykańskiej odnaleziono ciała trzech rosyjskich dziennikarzy, którzy pojechali do Afryki po to, aby nakręcić film o działającej tam słynnej rosyjskiej prywatnej firmy najemników znanej pod nazwą Grupa Wagnera.
Odnaleziono też ich podziurawiony kulami samochód, a niedługo potem, na konferencji prasowej pojawił się miejscowy kierowca, który dokładnie zrelacjonował przebieg wydarzeń. Ale to, co powiedział wywołało więcej pytań niźli dostarczyło odpowiedzi.
Jego zdaniem dziennikarze napadnięci zostali przez grupę kilkunastu uzbrojonych mężczyzn w turbanach, mówiących do siebie po arabsku, którzy zorganizowali zasadzkę i ostrzelali samochód, na miejscu zabijając podróżujących Rosjan. Jemu udało się uciec. Skąd jednak w tej części Afryki bojownicy w turbanach mówiący do siebie po arabsku, powątpiewają dziennikarze w rosyjskich mediach?
I w jaki sposób takie szczegóły mógł zaobserwować uciekający kierowca? Po co zresztą napastnicy mieliby oddawać salwę do samochodu, który najwyraźniej się nie poruszał, jeśli kierowca mógł policzyć, ilu ich było i w jakim języku się porozumiewają?
Przywoływani w rosyjskich mediach eksperci wskazują też, że modus operandi zamachowców, w dość zastanawiający sposób odbiega od sposobu działania rozmaitych zbrojnych grup aktywnych w tym rejonie świata. Najczęściej zatrzymują oni samochody na punktach kontrolnych, zbierając przy tym opłaty za przejazd, a nieraz, porywając białych podróżnych. Tak stało się np. w nieodległej Nigerii, gdzie radykalna bojówka Ruch Wyzwolenia Delty Nigru, porwała pracowników kontrolowanej przez rosyjskiego oligarchę Olega Dieripaskę firmy Alscon, ale potem domagała się zapłacenia haraczu.
Zastrzelenie zakładnika pozbawiłoby zamachowców możliwości wytargowania kilkuset tysięcy dolarów okupu, byłoby, więc, działaniem pozbawionym sensu. W krajach upadłych, a takim jest Republika Środkowoafrykańska, gdzie trwa wojna domowa każdego z każdym, dochody z porwań są ważnym źródłem środków dla żyjących z rabunku formacji militarnych. W tym wypadku, oskarżana o zorganizowanie zasadzki jedna z formacji wchodzących w skład islamistycznej koalicji Seleka, działałaby wbrew własnym interesom, co jest zupełnie pozbawione sensu.
W necie pojawiły się zaraz po zamachu posty Europejczyków znających sytuację w kraju, w których przeczytać można, że i miejsce zamachu jest zastanawiające, bo droga, na której wszystko się wydarzyło uchodzi za najbezpieczniejszą w kraju. Do tej pory takich wydarzeń tam nie było.
Rosyjskie czynniki oficjalne i kontrolowane przez władze kanały informacyjne od samego początku kolportować poczęły wersję o kryminalnym podłożu napaści. I już ten fakt wywołał falę podejrzeń i spekulacji.
Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa przydała też wymiar polityczny temu, co się stało w Afryce. Otóż, jak poinformowała, dziennikarze przylecieli do stolicy kraju posługując się wizami turystycznymi, nie informując ani ambasady o swoim przyjeździe, ani tym bardziej władz w Moskwie. Nie mieli też oficjalnych akredytacji prasowych i oficjalnej ochrony. Za to, co się stało, w jej opinii, odpowiedzialność ponoszą ci, którzy sfinansowali wyjazd, a była to jedna z fundacji finansowana przez Michaiła Chodorkowskiego.
Dziennikarze byli znanymi w Rosji współpracownikami opozycyjnych wobec reżimu mediów. Przy czym na swej oficjalnej stronie Zacharowa kwestionowała rozpowszechnioną w rosyjskich mediach informacje, że ekipa przyjechała realizować film o działalności Grupy Wagnera, bo baza Rosjan, jak napisała, znajduje się na południowy zachód od stolicy kraju, a filmowcy jechali w zupełnie innym kierunku, na północ.
Skądinąd wiadomo, że dwa dni wcześniej próbowali odwiedzić bazę Rosjan znajdującą się w jednym z pałaców byłego dyktatora kanibala cesarza Bokassy, ale nie zostali wpuszczeni. Jej zdaniem, podłożem napadu była chęć rabunku, dziennikarze mieli przy sobie pieniądze (8 500 dolarów) i drogi sprzęt.
Ale ta wersja, z kilku przynajmniej powodów jest poddawana w wątpliwość. Zamordowani nie byli w swym fachu nowicjuszami, wiedzieli jak się, zwłaszcza w tak niebezpiecznych krajach, zachować. Ich koledzy przypominają, podkreślając przy tym niesłychaną ich odwagę, dociekliwość, upór i „dziennikarski nos”, że wcześniej, zamordowany Orchan Dżemal był korespondentem wojennym w Czeczenii, Libii, w Afganistanie i w Donbasie.
Nie tylko wiedział ile ryzykuje, ale również doskonale orientował się jak działać w takich krajach jak Republika Środkowafrykańska, w których konflikty polityczne nieraz trudno odróżnić od zwykłego przydrożnego bandytyzmu. Był przy tym muzułmaninem, co w tym akurat wypadku może mieć znaczenie, bo podobno zamachu dokonali islamiści.
W gruncie rzeczy podobne wydarzenie, przypominają krytycy wersji oficjalnej, miało miejsce w czasie wojny w byłej Jugosławii. Wówczas też zamordowano rosyjskich korespondentów dokumentujących to, co się działo na terenach zamieszkałych przez Chorwatów, a opanowanych przez Serbów.
I wtedy oficjalna Moskwa kolportowała wersję o bandyckim podłożu wydarzeń, ale potem okazała się, że była to zwykła egzekucja serbskiego specnazu, który chciał w ten sposób zablokować wyciek informacji na temat tego, co się dzieje w Krajinie.
I teraz może być podobnie, argumentują. Dziennikarze być może dowiedzieli się czegoś albo byli na dobrej drodze, aby zdobyć informacje, które mogły okazać się dla Rosji bardzo kłopotliwe.
Po co rosyjskim władzom tyle pieniędzy i dlaczego tak szybko dążą do odbudowania rezerw, że nie troszczą się ani o perspektywy wzrostu gospodarki, ani o nastroje społeczne?
zobacz więcej
Djotodia (dziś już były prezydent) ma, zdaniem rosyjskiej prasy, wiele i to silnych związków z Moskwą. Nie tylko z tego powodu, że ma żonę Rosjankę i mówi płynnie po rosyjsku, ale również, dlatego, że studiował ZSRR i mieszkał tam przez 10 lat. Nie można też wykluczyć, że rosyjskie służby specjalne, wykorzystujące swe kontakty sprzed lat, jeszcze z czasów studenckich przyszłych liderów państw afrykańskich i w tym przypadku działają według podobnego schematu.
Rosyjscy obserwatorzy zwracają też uwagę na szerszy kontekst sprawy, a mianowicie zwiększoną aktywność dyplomatyczną Rosji w regionie. Moskwa wspiera urastającego na następcę Muammara Kadafiego marszałka Chalify Haftara, którego siły kontrolują już 90 % kraju i który również mówi po rosyjsku, bo studiował w Moskwie.
Relacje z Sudanem są również ciepłe, do tego stopnia, że w trakcie ubiegłorocznej wizyty w Soczi, prezydenta tego kraju Umara al- Baszira, podczas spotkania, w którym obok Putina uczestniczył rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu, padła propozycja utworzenia przez Rosję bazy wojskowej w tym kraju. Propozycja, póki, co, nie została podjęta, ale jak donosi BBC po stronie sił rządowych pojawiły się wkrótce oddziały rosyjskich najemników z Grupy Wagnera.
Rozstrzelani dziennikarze, mogli, zdaniem ich rosyjskich kolegów, poszukiwać informacji na temat kontaktów rosyjskich „doradców wojskowych” i liderów aktywnych w tym rejonie świata formacji islamistycznych. Gdyby tego rodzaju świadectwa ujrzały światło dzienne mogło to okazać się dla Moskwy wysoce kłopotliwe.
Świadczyłoby, bowiem nie tylko o tym, że Rosjanie w Republice Środkowoafrykańskiej naruszają mandat ONZ, ale również i o tym, że Moskwa, samozwańczo mianująca się największym światowym przeciwnikiem islamistów, kiedy jest to jej na rękę z islamistami się kontaktuje, współpracuje z nimi a może nawet ich szkoli i zaopatruje w broń.
Dziennikarze niezależnej grupy śledczej Conflict Intelligence Team już w kwietniu informowali o obecności rosyjskich doradców wojskowych w Republice Środkowoafrykańskiej. Są to, ich zdaniem, byli wojskowi i oficerowie służb bezpieczeństwa powiązani z tzw. Grupą Wagnera, a dokładnie rzecz biorąc z rosyjskim oligarchą, bliskim kolegą Putina, Jewgienijem Prigożinem.
Rosja w trakcie piłkarskich mistrzostw świata wygrała propagandowy pojedynek.
zobacz więcej
Ale jeśli kraj pogrążony jest de facto w wojnie domowej, tak jak to jest w Republice Środkowoafrykańskiej, to Rosjanie mogą pomóc i w inny sposób – przysyłając chłopaków z Grupy Wagnera lub innej prywatnej armii. Później, i tak też było i w tym przypadku, kontakty wchodzą na bardziej zaawansowany poziom. W grudniu ubiegłego roku do Soczi przyjechał obecny (od 2016 roku) prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej Faustin-Archange Touadéra i podpisał kontrakt na zakup rosyjskiego uzbrojenia i szkolenie przez Rosjan 1300 żołnierzy z własnej armii.
– Marek Budzisz