Może powodować raka lub wpływać na nasz mózg. Glifosat, Monsanto i nierychliwy sąd
piątek,
17 sierpnia 2018
Czy jesteśmy w stanie kontrolować działalność wielkich koncernów i zmusić je, by miały na względzie zdrowie i życie zwykłych ludzi? Wyrok sądu w Kalifornii, skazujący koncern Monsanto na zapłacenie 289 mln dolarów odszkodowania, miał dwuznaczną wymowę: przyniósł szczyptę spóźnionej satysfakcji, ale też potwierdził najgorsze obawy.
Przypomnijmy: 10 sierpnia kalifornijski sąd orzekł, że producenci chwastobójczego i – w opinii biegłych – silnie rakotwórczego środka Roundup muszą zapłacić odszkodowanie ogrodnikowi śmiertelnie choremu na raka w następstwie wieloletniego kontaktu z tym herbicydem. Spodziewać się można setek dalszych pozwów.
A jeszcze pół roku temu sprawa wydawała się przegrana, przynajmniej na terytorium Unii Europejskiej: 27 listopada 2017 w głosowaniu nie udało się zablokować stosowania glifosatu w UE, wskutek czego został on dopuszczony na kolejnych pięć lat. Jedynie zdecydowany sprzeciw Francji sprawił, że nie na dziesięć. Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) już w roku 2015 wpisała go na listę środków „prawdopodobnie rakotwórczych”.
Na pierwszy rzut oka wszystko jest jasne: oto cyniczny monopolista lansuje bezwzględnie swój produkt, ignorując doniesienia o jego śmiertelnie groźnych skutkach ubocznych ze strony niezależnych naukowców i organizacji międzynarodowych. Z bliska, jak to zwykle bywa, sprawy się komplikują.
WHO istotnie zmieniła klasyfikację glifosatu z kategorii „możliwe, że rakotwórczy” na „prawdopodobnie rakotwórczy”, jednak – o czym donosił magazyn „Nature” – firma Monsanto skrytykowała dobór badań. Twierdziła, że nie uwzględniono tych, które dowodziły braku zagrożenia. Prawdą jest też, że organizacja jakby sama usiłowała skompromitować tę tworzoną przez siebie klasyfikację, bowiem do tej samej kategorii zaliczono „pracę w charakterze fryzjera” oraz „pracę przy smażeniu w głębokim tłuszczu”. A WHO planuje do listy rzeczy szkodliwych dodać również „spożywanie czerwonego mięsa”, tudzież „picie napojów o temperaturze powyżej 65 stopni Celsjusza”.
Największymi beneficjentami unijnych dopłat są wielkie firmy rolnicze oraz brytyjska arystokracja. Nawet rodzina królewska dostaje z Brukseli przelewy na blisko pół miliona euro rocznie.
zobacz więcej
Również Unii Europejskiej trudno zarzucić zbytnią łagodność: w roku 2009, w ramach tzw. Dyrektywy 91, zaakceptowała do użytku zaledwie 26 procent z 981 substancji czynnych dopuszczonych jeszcze w roku 1993. Ale czy owych 26 dobrano w naprawdę czysty sposób?
Cudowny środek
Na początek uporządkujmy terminologię. Nazwy „glifosat”, „Roundup” i „Monsanto” często wymieniane są niemal jednym tchem, wyjaśnijmy zatem ich wzajemne zależności.
Monsanto jest światowym producentem glifosatu i zmodyfikowanego genetycznie ziarna siewnego – wedle różnych danych kontroluje 70 do 100 procent tego rynku i ma wyłączność na produkcję genetycznie zmodyfikowanej fasoli sojowej. Wiele produktów firmy uznawano za kontrowersyjne, m.in. sztuczny słodzik aspartam, polichlorowane bifenyle (w 1977 r. zdelegalizowane w USA z powodu właściwości rakotwórczych), insektycyd DDT (używany w krajach rozwiniętych do lat 60.), posilac – hormon wzrostu bydła domowego, który zwiększa produkcję mleka krów (otrzymują przy tym wyższe dawki antybiotyków, ponieważ są bardziej podatne na infekcje). Monsanto produkowało też tzw. czynnik pomarańczowy (ang. Agent Orange) – defoliant, który wojsko USA stosowało podczas wojny w Wietnamie do niszczenia dżungli. Zawierał wiele zanieczyszczeń (głównie TCDD) i jest obwiniany o wywołanie chorób i koszmarnych wad wrodzonych wietnamskich dzieci, które rodziły się np. z dwoma głowami lub bez oczu i ramion.
Dziś Monsanto jest na czarnej liście antyglobalistów i ekologów z powodu ostrej ekspansji genetycznie zmodyfikowanych nasion, produkcji hormonu wzrostu bydła i agresywnego lobbingu oraz – jak jej się zarzuca – terroryzmu korporacyjnego. Ekolodzy nazwali firmę Monsatan, a jedzenie produkowane z użyciem jej technologii – frankenfood, z połączenia słów „Frankenstein” i angielskiego „food” (żywność). Flagowym produktem Monsanto jest Roundup.
Antybiotyk musi być cudowny jak woda z Lichenia, a skuteczny jak piorun kulisty. Nadużywając go, gotujemy sobie los dinozaurów. Niebawem zabraknie skrótów na określenie dziadostwa, które możemy „złapać”, a którego nie będzie czym zabić.
zobacz więcej
Glifosat to nazwa substancji czynnej. W postaci produktu o nazwie Roundup, wzbogaconego o środek ułatwiający przenikanie w głąb roślin, został wprowadzony na rynek przez firmę Monsanto w roku 1974 i okazał się wielkim sukcesem. Obecnie spotkać go można także na rodzimym rynku w wielu środkach chwastobójczych, takich jak Kileo, Orkan, Raptor czy Sprinter.
Czy glifosat jest nieszkodliwy? Bynajmniej, jednak jego wpływ objawia się na subtelne sposoby i po dłuższym czasie. To truizm, ale szkodliwe z definicji są wszystkie środki ochrony roślin, ponieważ ich zadaniem jest niszczenie organizmów żywych. Nikt też nie stosuje ich z czystej złośliwości, a tylko dla ochrony plonów. Trwa zatem nieustający wyścig, by wyprodukować substancje, których negatywny wpływ będzie możliwie niewielki, a skuteczność – duża.
Przez bardzo długi czas wydawało się, że jedną z nich jest właśnie glifosat. Nie bez powodu od wprowadzenia na rynek nieprzerwanie zyskiwał na popularności, tak że obecnie jest najpowszechniej stosowanym herbicydem na świecie, którego roczne zużycie szacuje się na 700 tysięcy ton.
Jego zalety są wprost modelowe: z jednej strony niszczy praktycznie wszystkie chwasty, co pozwala zredukować liczbę oprysków i ilość użytych środków. Z drugiej – jest nieszkodliwy dla kręgowców, ponieważ zaburza proces syntezy aminokwasów – tryptofanu, fenyloalaniny i tyrozyny – występujący wyłącznie u roślin i mikroorganizmów. Dodatkowo jest niezbyt lotny, dobrze rozpuszcza się w wodzie (czyli szybko ulega wypłukaniu) i słabo się wchłania z układu pokarmowego. Jego ilość potrzebna do wywołania śmiertelnego zatrucia u człowieka jest na tyle duża, że zgony zdarzają się właściwie jedynie w efekcie celowego działania – podczas prób samobójczych.
Miłe złego początki
Niestety, z biegiem czasu zaczęło się pojawiać coraz więcej doniesień o szkodliwym wpływie glifosatu na środowisko i różne grupy organizmów. Co bardzo istotne, chodzi tutaj o stężenia uchodzące za bezpieczne, nierzadko nie przekraczające normy, lecz oddziałujące przez długi czas.
Po pierwsze: wbrew temu, co sądzono, środek ten nie ulega szybkiemu rozkładowi. Jego pozostałości znajdowane są praktycznie wszędzie: w glebie, wodzie pitnej, ziarnie siewnym i wielu produktach spożywczych. Oznacza to, że również jego oddziaływanie na środowisko jest znacznie szersze – badanie użytków zielonych w Argentynie wykazało na przykład, że radykalnie zmniejsza liczebność niektórych mikroorganizmów glebowych, co może mieć bardzo daleko idące konsekwencje dla produktywności oraz bioróżnorodności łąk i pastwisk.